Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Kiedy samochód ruszył, Winterbotham kątem oka dostrzegł dwóch esesmanów w czarnych mundurach, którzy właśnie wybiegli z pałacu. Dietrich stanął im na drodze. - Profesorze - powiedział ktoś. Zdumiony Winterbotham oderwał wzrok od Cecilienhof i rozejrzał się po wnętrzu wozu, szukając źródła głosu. Mercedes oddalił się jednak od pałacu, otuliła go noc i w środku nie było nic widać. Z piskiem opon wyjechali na główną drogę. Kierowca dodał gazu. - Profesorze. Głos dobiegał z przedniego fotela pasażera. Jakiś mężczyzna wykręcał się do tyłu, żeby spojrzeć na Winterbothama. Canaris. - Słyszy mnie pan? - zapytał. Winterbotham skinął głową. - Zaraz wsadzimy pana do samolotu. Przed wschodem słońca będzie pan w Anglii. - Moja... żona. - Będzie na lotnisku, domyślałem się, że bez niej nie zechce pan opu ścić Poczdamu. Proszę mnie teraz uważnie wysłuchać... - Jadą za nami - przerwał admirałowi kierowca. Winterbotham wyjrzał przez tylne okno i dostrzegł dwa odległe punkciki światła. Samochód? Czy raczej dwa motocykle? Jedno światełko zgasło. - Czas Hitlera dobiega końca - mówił Canaris. - Usuniemy go, jeżeli premier zgodzi się na nasze warunki. Słucha mnie pan, profesorze? 216 - Tak... tak. - Jesteśmy gotowi go usunąć w zamian za natychmiastowe zawieszenie broni i zaprzestanie alianckich bombardowań, co jednak nie oznacza naszej bezwarunkowej kapitulacji. Wycofamy się z zachodniej Europy, na wschodzie zaś będziemy walczyć ramię w ramię z wami. Utrzymamy linię frontu od ujścia Dunaju przez Karpaty, wzdłuż Wisły, aż po Kłajpedę. Rozumie mnie pan? - Tak. - Zanim jednak podejmiemy dalsze działania, musimy mieć osobistą gwarancję Churchilla, że nasze żądania zostaną spełnione. Proszę mu prze kazać, że opór wobec Hitlera jest w wojsku silny: popierają mnie Rommel, Beck, Goerdeler, Lauschner. Wojna nie wybuchła z winy Niemiec, lecz z wi ny samego Hitlera. A Hitler to nie Niemcy. I proszę pamiętać, że mamy wspólnego wroga: bolszewików. Winterbotham patrzył przez okno: drugie światełko zniknęło. - Jeżeli Churchill się zgodzi, musi nam dać znać przed dziesiątym sierp nia - ciągnął admirał. - Sygnałem będzie dowolna piosenka, puszczona przez BBC dwa razy z rzędu o północy któregokolwiek dnia przed dziesiątym. Jeżeli takiego sygnału nie będzie, uznamy, że nasza propozycja została od rzucona. Czy to jasne? - Tak. - Sporo ryzykujemy, by przekazać tę wiadomość Churchillowi, profe sorze. Jeżeli się nie zgodzi, nie dajemy żadnej gwarancji, że w przyszłości negocjacje będąw ogóle możliwe. Wojna się przeciągnie, wielu ludzi straci życie. Po obu stronach. Musi mu pan to wyraźnie... - Postaram się. - Niech go pan przekona. Przy wjeździe na lotnisko Winterbotham ujrzał w ostrym świetle reflektorów kilka ciał leżących na skraju pasa startowego. Stało przy nich trzech żołnierzy z pistoletami maszynowymi. Maleńki focke-wulf czekał z włączonym silnikiem. Winterbotham wysiadł ostrożnie z auta, korzystając z pomocy Canarisa. - Może pan wejść na pokład - powiedział admirał. - Zaczekam na żonę. Spojrzeli sobie w oczy. Gdzieś w oddali rozległ się przytłumiony wybuch. Canaris wyjął z fiolki dwie pigułki i wrzucił je do ust. Czekali. Czy to warkot silnika samochodu? Nie, to tylko wiatr wśród drzew. Winterbotham z wysiłkiem przełknął ślinę i oparł się o kadłub samolotu. Kręciło mu się w głowie. 217 - Może im się nie udać - zastrzegł się Canaris. - Błagam, profesorze, niech pan wsiada. Winterbotham pokręcił głową. Pomruk się wzmagał - drogą nadjeżdżał jakiś samochód, kompletnie niewidoczny w mrokach nocy. Uzbrojeni żołnierze unieśli czujnie broń. Drugi mercedes wjechał na teren lotniska, przetoczył się w poprzek pasa startowego i zatrzymał. Winterbotham odepchnął się od focke-wulfa i stanął o własnych siłach. Kiedy Ruth wysiadła, wyciągnął do niej ręce. Wziął ją w ramiona. - Pospieszcie się, na miłość boską! - mruknął Canaris. Winterbotham z żoną, ramię w ramię, weszli po trapie