Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Jak zahipnotyzowany. W grocie poczyna się coś dziać. Jakoś niekształtna fali jqca masa, jakaś chmura przewala się przez zbiornik, nqJ pływa, tylko bokami widzimy wijące się ramiona. Falującćf masa wchłania w siebie kraba. Po chwili widzimy, jak wyl piuwa jego pokruszone pancerze, które pokruszył rogowy dziób umieszczony wewnątrz cielska. Teraz wściekłe oczko zdaje się patrzeć na nas, o mack| szukają pod kamieniami. — Niech pan patrzy na to ramię — mówi Jacobs. — Jakaś narośl? — To organ rozrodczy. Głowonóg zostawia 90 po speł-| nieniu zadania w ciele samicy. — I już ma spokój? — Ale nie na zawsze, bo mu organ rozrodczy odrasta nc tym ramieniu. — I znowu go podwika. może musztrować: „Na ramię broń!" Głośniki, ku uldze Królika, zapowiadają występy delfi-| nów W amfiteatrze zastaliśmy koniec przedstawienia fokj Właśnie dwie foki w cylindrach eskortowały uroczyście przez czterdzieści metrów basenu trzecią fokę, mającą nc nosie szklaneczkę wypełnioną po brzegi. — Foki sg zmyślne — mówi, usadawiając się, Jacobs ole to proletariat wszystkich cyrków świata, Zupełnie cc innego delfin... Ten ssak przewyższa wszystkie inne, nawet| psa, swoją wynalazczością, poczuciem humoru, zacięcier sportowym. Odgłosy, które wydaje, mają tak wielką różnorodność, że marzy mi się opracowanie języka delfinów. — Czy pan nie przesadza? — Sądzę, że nie. Sęk w tym, że posądzam delfiny ó porozumiewanie się dźwiękami o częstotliwości niepochwyt-nej dla ludzkiego ucha. Ale co do ich intelektu? Mózg del-l fina jest Bardziej rozwinięty niż mózg małpy lub psa. To-I też kiedy foka nie tresowana jest foką bez inwencji, niech| pan popatrzy na delfiny na wolności. Pojawia się stadc na horyzoncie, pruje wodę z niewiarygodną szybkością po- 286 nad 50 kilometrów na godzinę, nagle otacza okręt i poczyna wyczyniać akrobatyczne sztuki. — To i ryby, jak psy, umieją się przypodchlebić. , Złapałem spojrzenie Jacobsa i tropnąłem się, że przecie delfiny to ssaki. Jacobs gotów powiedzieć, że szkoda czasu na takiego głuptaka, i pójdzie sobie. A przecież bez niego jeszcze przed chwilą, pozostawiony sobie, gapiłem się na tę rybią republikę ot tak: ach, jaka kolorowa ryba, aeh, jaki straszny głowonóg, ach, jaka śmieszna foka! Nagle znalazłem człowieka z kluczem do tego świata. Poczułem się zagrożony jak dziecko, któremu mają zatrzasnąć szafę ze smakołykami, i robiłem miny mające napełnić Jacobsa zaufaniem. Parlament nowozelandzki specjalną ustawą ustanowił ochronę jednego pojedynczego delfina, którego marynarze nazywali Pelorus Jack (Pelorus — główny żyrokompas na mostku kapitańskim). Pelorus Jack wyćwiczył się w pilotowaniu statków przez skomplikowaną sieć kanałów. Występy miłych delfinów wytworzyły zabawną, ciepłą atmosferę zgrania z widownią ludzką. Zaczęło się od tego, że delfin wciągnął na maszt „delfińią" flagę — znak rozpoczynającego się przedstawienia. Potem inny zadzwonił w dzwon. Trzeci podpłynął do trąby umocowanej na trzpieniu i zatrąbił. Potrójnie obwieszczone* przedstawienie rozpoczęło się skakaniem delfinów przez obręcze, następnie przez obręcze zaklejone papierem, który delfiny przebijały, wreszcie przez ogniste koło. Okazuje się, że to były tylko ćwiczenia rozprężające zawodników, którzy teraz wystąpili w dwóch drużynach grających w siatkówkę. Rzeczywiście, Jacobs ma chyba rację, bo zwycięzcy „ryczeli ze śmiechu" — nauczyli się naśladować głosy publiczności — paradowali wzdłuż basenu i „wy-małpiali się", podczas kiedy zwyciężeni nurknęli i nie pokazywali się. Tymczasem rozhulani zwycięzcy poczęli serwować piłkę ludziom. Na próżno chłopaki nadstawiali się o ten zaszczyt, pragnąc na siebie zwrócić uwagę. Delfin /a każdym razem starannie wybierał partnera, z< reguły dorosłego mężczyznę, uważając kobiety "i dzieci za zbyt •.tabych graczy. Pifkę odrzuconą chwytał w (ot i podawał tej samej osobie. .'87 Tymczasem na skoczni wyniesionej na siedem metrół ukazał się instruktor ze sporą rybą, którą wziął w zęb| nachylając się nad wodą. : Z głębin wody strzeliła rakieta. Potężnym sprintem dej fin wyniósł się wysoko ponad wodę i precyzyjnie wziął ryt z ust człowieka. Widać to była rekompensata dla obrażalskich, którzy sfl skryli pod wodę, bo jeden po drugim startował po tę rybę. Zaroiło się w basenie, sytuacja się odprężyła, nikt nie był upokorzony. Instruktor nałożył skafander, począł się wsuwgć w kombinezon, ale nie mieliśmy czasu go, obserwować, bo na basen wjechał rydwan — łódka ciągniona przez dwa delfiny. Stangret, ostrowłosy terier, zajadle ujadał. Rydwan zrobił okrążenie, kiedy nagły krzyk instruktora ściągnął naszą uwagę: zobaczyliśmy go, w dzi*j wacznym kapeluszu słomkowym, jak pośliznął się i po«j leciał w wodę. Nie było go długo, aż się poniektórym koi bietom zaczęło robić straszno, kiedy z wielkim jublem wy| nurzyła się, z wody ekipa ratownicza: jeden holował bez* władnego topielca, inny jego kapelusz, a pozostałe po prostu robiły radosny raban. Potem nastąpiło ogólne szczęśliwe rybożarcie i ja tam byłem, miód, wino piłem, tylko że nas Jacobs pociągnął wkrótce na rozpoczynający się cyrk... wielorybi. Wieloryb jest krewniakiem delfina i jest bliski jego in-j| teligencji. Te olbrzymy przerabiają skakanie przez kołę podawanie piłki i inne sztuki, które produkowali ich krewi niacy. Ale to się wszystko odbywa z wyuczonym przyim sem, nie ma tego spontanicznego rozbawienia, jakie wno-" szą delfiny. Popis ze skokiem po rybę robi wielkie wrażenie