Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Bobby nigdy tak nie robił. Ale niektórzy ludzie mówili "powolny" i myśleli, że nie rozumiał, o co im chodzi. Rozumiał dobrze. Posługiwali się też trudniejszymi wyrazami i tych nie rozumiał ni w ząb, ale "powolny" rozumiał z pewnością. Nie chciał być głupi, ale nie miał na to wpływu. Czasami wysyłał przez telewizję wiadomość do Boga, prosił Go, żeby uleczył tę jego głupotę, lecz albo Bóg chciał na zawsze pozostawić go głupim - dlaczego miałoby tak być? - albo wiadomości do Boga nie docierały. Zresztą do Julie nie docierały także. Thomas zawsze wiedział, czy jego wysłana przez telewizję myśl dotarła do adresata. Do Julie nie przebił się jeszcze nigdy. Natomiast czasami udawało mu się nawiązać kontakt z Bobbym, co było śmieszne. Nie śmieszne cha-cha. Dziwnie śmieszne. Interesująco śmieszne. Kiedy Thomas nadawał przez telewizję do Julie, czasami wiadomość odbierał Bobby. Jak choćby dzisiejszego ranka. Wysłał przez telewizję ostrzeżenie: Stanie się coś złego, Julie. Nadciąga coś naprawdę złego. A Bobby je odebrał. Może dlatego, że obaj kochali Julie. Thomas nie wiedział. Nie potrafił wyjaśnić. Ale tak się właśnie stało. Ostrzeżenie odebrał Bobby. Thomas stał przy oknie w piżamie, patrzył w przerażającą noc i wyczuwał czające się gdzieś w mroku Coś Złego. Czuł je, tak jak czuje się pulsowanie krwi czy łamanie w kościach. Coś Złego było daleko, nie zagrażało jeszcze Julie, ale się zbliżało. Dzisiaj, podczas wizyty Julie, Thomas chciał jej opowiedzieć o nadchodzącym Czymś Złym, nie potrafił jednak znaleźć sensownych słów i bał się, że to, co powie, wypadnie głupio. Julie i Bobby wiedzieli, że jest głupi, jasne, że wiedzieli, ale nienawidził mówić przy nich głupstw, przypominać im, jak bardzo był głupi. Za każdym razem, gdy chciał zacząć opowiadać o Czymś Złym, zapominał właściwych słów. Miał je poukładane w głowie, linijka po linijce, gotowe do powiedzenia, ale potem mieszały mu się nagle i nie potrafił ułożyć ich z powrotem. Nie mógł więc ich powiedzieć, bo brzmiały bezsensownie, i wyglądałby bardzo, bardzo głupio. Poza tym, gdyby go zapytali, nie umiałby wytłumaczyć, czym było Coś Złego. Myślał, że może jest to osoba, która chce zrobić coś Julie, odbierał ją jednak inaczej niż zwykłą osobę. Wyczuwał w niej jeszcze coś - coś, co sprawiało, że robiło mu się zimno, nie tylko po wierzchu, ale i od środka, tak jakby stał na zimnym wietrze i równocześnie jadł lody. Zadrżał. Nie chciał odbierać tych brzydkich uczuć, ale nie mógł też tak po prostu pójść do łóżka i wyłączyć się, ponieważ im więcej dowie się o odległym Czymś Złym, tym łatwiej mu będzie ostrzec Julie i Bobby'ego, kiedy ono nie będzie już tak daleko. Za jego plecami Derek zamruczał przez sen. W domu panowała cisza. Wszyscy głupi ludzie spali głęboko. Wszyscy z wyjątkiem Thomasa. Lubił czasami czuwać, gdy wszyscy inni spali. Wydawało mu się wtedy, że jest sprytniejszy niż wszyscy pozostali razem wzięci, bo oglądał obrazy, których oni nie widzieli, zdawał sobie sprawę z rzeczy, o których oni nie mieli pojęcia, bo pogrążeni byli we śnie. Zapatrzył się w pustkę nocy. Przyłożył czoło do szyby. Dla dobra Julie sięgnął w głąb nicości. Daleko. Otworzył się. Na odczucia. Na pulsowanie-mrowienie. Uderzyło w niego wielkie brzydkie-wstrętne. Jak fala. Wypłynęło z nocy i uderzyło go, odrzuciło od okna, tak że potknąwszy się klapnął na podłogę obok łóżka. A potem nie czuł już Czegoś Złego w ogóle. Odeszło, ale to, co odczuł, było tak wielkie i brzydkie, że z trudem mógł oddychać, a serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe. Natychmiast też nadał przez telewizję do Bobby'ego: Biegnij, uciekaj, ratuj Julie, nadchodzi Coś Złego, Coś Złego, uciekaj, uciekaj! 23 Sen wypełniony był muzyką Moonlight Serena, Glenna Millera, choć, jak to bywa we snach, melodia w nieuchwytny sposób różniła się od oryginału. Bobby znajdował się w domu, który sprawiał wrażenie dobrze znanego, a zarazem był całkowicie obcy. W głębi duszy wiedział jednak, że jest to nadmorski bungalow, w którym zamieszkają z Julie po przejściu na wczesną emeryturę. Ponad ciemnym perskim dywanem wpłynął do salonu. Widział wygodne, wyściełane krzesła, dużą starą sofę chesterfield z zaokrąglonym oparciem i grubymi poduchami, sekretarzyk Ruhlmanna z brązowymi panelami, lampę Art Deco i pełne książek półki. Muzyka dobiegała z zewnątrz. Ruszył więc w tamtą stronę