Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- I niech zgadnę - mruknęła Irene nie otwierając oczu. - Durflingerowie nie żyją, zgadza się? Jamison wyglądał na rozczarowanego, jakby ktoś skradł mu największą bombę. - Skąd pani wie? - Bo w taki sposób zyskuje się nowe nazwisko - odezwał się Paul głosem ciężkim od pogardy. - To najstarsza sztuczka, o jakiej piszą w podręcznikach. - Nie mogę w to uwierzyć - jęczała Irene. - Cholera. No cóż, daj to szybko do sieci. We wszystkich stanach na wschód od Missisipi. - Sherwood już to zrobił - poinformował Jamison. Irene spiorunowała go wzrokiem. - Taak, Sherwood zrobił dzisiaj bardzo dużo. Dajmy mu zatem wsparcie, w porządku? Jamison pokiwał głową, lecz nie poruszył się. Cierpliwość Paula ulotniła się w jednej chwili. - Mike, jeżeli masz coś jeszcze, to wyrzuć to z siebie. Mężczyzna odchrząknął i przez kilka sekund przeszukiwał pokłady swojej pamięci. - Jakiś facet z banku poza miastem oglądał wiadomości w TV. Zatelefonował na posterunek w Phoenix i powiedział, że dziś rano obsługiwał Carolyn Donovan. - Aha, znowu ten bank... - stare informacje zaczynały już męczyć Irene. - Ten facet powiedział, że chciała dostać się do skrytki depozytowej - zakończył Jamison. - I co? - ponagliła go Irene. Jezu Chryste, z tego człowieka wszystko trzeba wyciągać siłą. - I otworzył jej. - Jamison wzruszył ramionami. - Chrzanisz, Mike - warknął Boersky. - Co wyjęła ze skrytki? Agent Jamison wyglądał na lekko spanikowanego, tak jakby nagle przypomniał sobie, że miał coś zrobić. - Nie wiem. Ten facet nie potrafi stwierdzić z całą pewnością. Mówił, że weszła do kabiny z pustymi rękami, a wyszła z papierową torbą wypełnioną po brzegi. Nikt nie widział, co tam włożyła. Irene i Paul wymienili spojrzenia. - Gotówka? - zastanowiła się głośno. Paul skinął głową. - Też tak sądzę. Irene odprawiła Jamisona, odwracając się do niego plecami. - Mówiłeś, że już tam kogoś posłałeś? - zwróciła się do przyjaciela. - Albo już tam przyjechał, albo jest w drodze. Odczekała, aż Jamison wyszedł, i powiedziała bez ogródek: - On jest absolutnie beznadziejny, no nie? Paul pokiwał głową i zagryzł wargę. - Tak, a wolno mu nosić broń w miejscach publicznych. To zastanawiające, nie? - Wstał. - Jest świetny w gromadzeniu informacji, ale nie potrafi zmienić tej swojej maniery przekazywania ich. Powinien być technikiem, a nie agentem. Irene myślała już o czym innym. - Co do pana, agencie Boersky - powiedziała wskazując palcem - chcę, żebyś skontaktował się z Biurem Prokuratora Stanów Zjednoczonych i załatwił mi nakaz sądowy na otwarcie tej skrytki. Paul popatrzył na nią, jakby postradała zmysły. - Po co? Myślisz, że poszła tam, aby coś do niej włożyć? - Szczerze mówiąc nie - odezwała się marszcząc brwi. - Według mnie ta skrytka jest pusta. Chcę, żebyś to potwierdził. - Wstała z krzesła i podeszła do drzwi. - Poza tym wyglądasz, jakbyś nie miał co robić. Travis siedział na składanym krzesełku na tyłach furgonetki. Od długiego czasu jechali w milczeniu. Był przekonany, że rodzice postanowili jednak nie tłumaczyć mu, o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy słońce schowało się za widocznymi w oddali szczytami, delektował się subtelnymi smugami pomarańczu, czerwieni i błękitu malującymi się na wieczornym niebie. Góry zdawały się płonąć ogniem w zapadającym zmroku. Wraz z ciemnością pojawił się cały nieznany mu dotąd świat lęków. Nigdy przedtem nie widział rodziców tak spiętych. Przez te wszystkie lata, kiedy jeździli po kraju, spędził chyba tysiąc godzin, obserwując ich z tego miejsca. Dzisiejszego wieczoru wyglądali inaczej i ta przemiana budziła w Travisie strach. Ojciec zaciskał szczękę w dość zabawnym grymasie i chłopiec widział, jak przez cały czas pracują mu mięśnie po obu stronach twarzy. I to nowe spojrzenie - takie samo jak wtedy, gdy ten glina podszedł do okienka. A mama! Jezu, wyglądała, jakby miała wybuchnąć. Długie okresy milczenia również napawały Travisa przerażeniem, podobnie jak nerwowe, szeptane rozmowy, z których mógł wychwycić tylko urywki. Jeżeli mogliby powiedzieć coś dobrego, już by to zrobili. W końcu nie wytrzymał. - Hej, tato - głos zabrzmiał niepewnie, jakby chłopiec wahał się, czy zadać to pytanie. - Tak, Travis? - Naprawdę zastrzeliłbyś tego policjanta? - Travis, nie teraz - warknęła matka. Jake podniósł rękę. - Nie - powiedział. - Myślę, że musimy o tym porozmawiać. - Ale, Jake... - w tonie Carolyn słychać było prośbę. - On musi poznać prawdę. Wolałbym, żeby tak nie było, ale musi się o wszystkim dowiedzieć. Travis pożałował swojego pytania. Niespodziewanie przypomniał sobie, jak Jay Kowalski powiedział mu o dniu, w którym ojciec oświadczył rodzinie, że ma raka. Obecna sytuacja bardzo mu przypominała tamtą historię, z tą tylko różnicą, że tam nie było samochodu i broni