Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Całe tysiąc złotych. Renek i Leszek robią zrzutkę. Pożyczą mi pieniądze na wymarzone luksusowe buty. Kupiłam je, już wkładam na nogi. Żeby nogę wydłużyć, do środka, pod piętę wkładam podwójne podkładki. Ostre mini, długie buty, czuję się wspaniale. Nawet opatrunek na twarzy teraz tak mi nie przeszkadza. - Pokaż to cudo - mówi Renek. Wpadł do pokoju w akademiku, patrzy, jak przechadzam się wyprostowana i wyprężona, jak demonstruję urodę butów i sztucznie przedłużonych nóg. - No wiesz? Takie kapcie kupiłaś za taaakie pieniądze? Po chwili bawi kolegów opowieścią o wizycie u mnie. Siedzą w klubie na parterze w akademiku. Pękają ze śmiechu. - Weronika wyrzuciła mnie. Obraziła się za słowo „kapcie". Pewnie trzeba będzie to odwołać z różą w zębach. W butach z cholewami do kolan stawiam się w szpitalu. * * * - Jak sesja? Jak egzaminy? Zdane? Wszystko zaliczone? - pyta pan dyrektor. - Zdane. Zaliczone. Chyba zacznę jeszcze coś studiować. Nie chcę iść do pracy, wolałabym się uczyć, studiować równolegle na drugim fakultecie. - Na jakim? Świetny pomysł. Dobrze sobie radzisz, Weroniko. Bardzo dobrze. Pan dyrektor zadowolony, uśmiechnięty, czuję, że ceni mój zapał i konsekwencję. Ma rozległą wiedzę, nie tylko medyczną. Zna biegle niemiecki, czego mu bardzo zazdroszczę. Podobno studiował nie tylko w Pradze, lecz również w Niemczech. Słyszałam, jak pięknie mówi po niemiecku, gdy oprowadzał po szpitalu zagranicznych gości. Wiem, że zależy mu, by mi się wiodło na uczelni. Uważnie ogląda policzek. - Trzeba będzie wyciąć fragment przeszczepu i uzupełnić nowym. Tak przypuszczałam. Trudno, skoro nie można zrobić nic innego? Na oddziale radość. Z mojego pobytu cieszą się pielęgniarki -Agata, Ela, Ewa, Sonia, Iza. Nawet groźna, szefowa salowych, pani Wera, wita mnie serdecznie. - Weronika? To dobrze, że znów jesteś! Będzie wesoło na oddziale. I w sali porządek. Nie cierpię bezczynności. Podczas każdego pobytu staram się wprowadzić do szpitalnej sali domowy nastrój. Rano i wieczorami, w oczelciwaniu na wizyty lekarskie, dziergam na szydełku serwety, obrusy, firanki. Dzierganie bardzo mnie uspokaja. Skupiam się na liczeniu oczek, słupków, półsłupków, rzędów. Odsuwam lęki i myśl o zabiegu. Ażurowe serwety leżą potem na szafkach i na stole. Gdy łączę je w całość, tworzą duży, owalny obrus. - Ile lat siedziałaś w kryminale? Żeby wydziergać tak duże obrusy i firanki, trzeba zasłużyć na co najmniej kilkuletni wyrok - dowcipkują koleżanki, które podziwiają mój szpitalny dorobek po powrocie do domu. - W waszej sali jak w salonie - chwali mnie pani Wera, szefowa salowych. Zaskarbiłam sobie jej życzliwość, co jest szczególnie ważne przy pobieraniu szpitalnego odzienia. Pani Wera, przysadzista, niska, tęga brunetka o donośnym głosie, dzwoni kluczami od zamka magazynku. Magazynek jest na półpiętrze. Tu przechowujemy cywilną garderobę, tu znajduje się także szpitalna bielizna. Nad tym wszystkim pieczę sprawuje pani Wera. Wydaje pościel, koszule, piżamy i obszerne szlafroki frotte. Kobietom w kolorze czerwonym, mężczyznom w niebieskim. Piżamy i szlafroki są za duże, za obszerne. Panie, szczególnie te filigranowe, mogłyby się szpitalnymi etolami owinąć ze dwa razy. Nie wyglądają w nich atrakcyjnie. Ale w końcu nie na pokaz mody tu przyjechały. W szpitalu nie wolno nosić prywatnej bielizny. Żadnych peniu-arów, żadnych koszulek z falbankami, żadnych fikuśnych piża-mek. Na dowolność nie ma tu miejsca. 119 ! 120 Szpitalna bielizna jest sprana, cerowana, łatana, ale czysta. Regularnie zmieniana. Szlafrokowa zasada równości obejmuje wszystkich. I mnie, niedożywioną studentkę z anemią, i Julię, i sławną panią reżyser, i młodą, debiutującą aktorkę. Od pani Wery zależy jednak, czy dostanie się szlafrok i piżamę tylko o dwa rozmiary większe, czy 0 cztery. Panom rozmiar nie przeszkadza. Już pierwszego dnia widać, że należę do osób faworyzowanych. Dostaję piżamę dziecięcą. Nie za dużą, w sam raz. - Wyglądasz jak paź - mówi pani Wera zadowolona, że w stosie bielizny natrafiła na mój rozmiar. Szlafrok wybieramy najmniejszy z możliwych, ale i tak jest na mnie za duży o trzy rozmiary. Oddział ma jeden, jedyny pokój trzyłóżkowy. Narożny. W pozostałych jest więcej łóżek. Iza, oddziałowa, zawsze przydziela mi łóżko w tej najładniejszej, najmniejszej, trzyosobowej sali. - To twoje stałe miejsce - mówi. Niedawno leżała tu sławna pani reżyser, a po sąsiedzku, łóżko obok zajmowała młoda aktorka. Aktorka weszła do sali w dramatycznej dla nas chwili. Po opatrunku Moniki