Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W³aœnie Ludwik. Oficer przyjrza³ siê uwa¿nie Tomkowi. Mia³ przed sob¹ szczup³ego ch³opca, o twarzy poci¹g³ej, bladawej i trochê rudawych w³osach. W³osy te na koñcach by³y niemal bia³e, podobnie jak brwi i rzêsy. I nic ciekawego nie by³oby w tym ch³opcu, gdyby nie oczy, w których pali³a siê ciekawoœæ, i gdyby nie usta o rysunku bardzo delikatnym i bardzo wyrazistym jednoczeœnie. Te oczy i usta zdawa³y siê wci¹¿ o coœ pytaæ, wci¹¿ siê czegoœ domagaæ. - Wiêc to takiego syna ma Ludwik Milewski! - powiedzia³ oficer i mocno klepn¹³ Tomka w ³opatkê. - Pan zna mojego tatusia? Gdzie jest, proszê pana, niech pan mi powie! Z³o¿y³ rêce b³agalnie, ca³y zamieni³ siê w s³uch. - Twój ojciec powinien teraz byæ w Wo³kowyi. - A có¿ to znowu za Wo³kowyja? I gdzie to jest? Tomkowi zbiera³o siê na p³acz. Jak d³ugo jeszcze bêdzie szuka³ ojca? Kiedy nareszcie do niego trafi? Oficer roz³o¿y³ rêce. - Po co zaraz taka rozpacz. Do Woikowyi jest kilkanaœcie kilometrów. Spójrz na mapê. Widzisz? Jesteœmy w Baligrodzie, a tu Wo³kowyja, przez Stê¿nicê, Radziejow¹. Wolê Górzañsk¹, Górzankê. Widzisz? - Widzê, Ale co z tego? Jestem przecie¿ w Baligro dzie. Proszê pana, jak ja bym siê tam móg³ dostaæ do tej Wo³kowyi? Oficer myœla³ chwile, spojrza³ na zegarek; - To siê da urz¹dziæ! Przeœpisz siê tu, w sztabie. A jutro na pewno skombinujê ci jak¹œ okazjê, - Jutro? Dopiero jutro? Dlaczego? - Dochodzi siedemnasta. PóŸno. A do tego nie mogê siê st¹d ruszyæ ani na chwilê. Trafi³eœ na przeprowadzkê sztabu do Ustrzyk Górnych. Wiêksza czêœæ ludzi i transportu ju¿ w Ustrzykach. Mam w tej chwili tylko tyle wozów, ile muszê mieæ w nag³ej potrzebie; - Po co? Jeœli sztab siê przeprowadza?.?; - A ty myœlisz, ¿e bandy œpi¹ dlatego, ¿e my siê przeprowadzamy? Musimy byæ zawsze w pogotowiu, rozumiesz? - Rozumiem. - To teraz leæ do kasyna. Masz tu kartkê. Dadz¹ ci coœ zjeœæ. Ale Tomkowi nie w g³owie by³o jedzenie. Myœl, ¿e ojciec jest od niego tak blisko, nie dawa³a mu spokoju. Taki ma³y kawa³ek drogi, mo¿e dziesiêæ, mo¿e dwanaœcie kilometrów, i taka przeszkoda na tej krótkiej przestrzeni! Rozczarowany, zawiedziony i nieszczêœliwy wyszed³ przed sztab. - Gdzie tu kasyno? - spyta³ niechêtnie wartownika. Wartownik machn¹³ rêk¹ w kierunku niskiego budynku. Tomek powlók³ siê noga za nog¹. Po chwili wszed³ do du¿ej izby, przypominaj¹cej izby wiejskie bielonymi œcianami i sufitem zwisaj¹cym nisko nad g³ow¹. Przy kilku sto³ach pusto by³o, tylko za bufetem krêci³ siê jakiœ ¿o³nierz ustawiaj¹c w skrzyniach butelki. Tomek podszed³ do mosiê¿nej balustrady, oddzielaj¹cej bufet t)*d lokalu., Dzieñ dobry - powiedzia³ oci¹gaj¹c siê; ¯o³nierz mrukn¹³ coœ pod nosem i dalej robi³ porz¹dki.: Tomek opar³ siê o szynkwas i rozgl¹da³ siê bezmyœlnie. ¯o³nierz postawi³ butelkê na ladzie. Spojrza³ na ch³opca. - A ty do kogo? Tomek poda³ mu kartkê.¯o³nierz przeczyta³. - Aha. No to siadaj. Zaraz ci dam, co mi tam jeszcze zosta³o. Krupnik lubisz? Tomkowi zrobi³o siê czarno przed oczami. I tu tak¿e krupnik? Dopok¹d bêdzie go przeœladowa³? ¯o³nierz zrozumia³ widocznie rozterkê ch³opca; - Dobrze, dobrze. Dam ci co innego. To u was rodzinne, ¿e nie lubicie krupniku, co? Sk¹d pan wie? Bo znam twojego ojca. Pan go zna? - No pewno. - Kiedy go pan widzia³? - Czekaj... Kiedy to? Chyba ze trzy dni temu. Tak siê tu opiera³ o szynkwas, jak ty w tej chwili. - I co? I co robi³? - Wsuwa³ jak¹œ pod³¹ wêdlinê i narzeka³, ¿e pod³a, Tomek by³ w siódmym niebie. - I mówi³ coœ, proszê pana"? - Mówi³. - Co? - ¯e mu buty przeciekaj¹; Coœ podobnego! Ojcu przeciekaj¹ buty? - A dlaczego mu przeciekaj¹? ¯o³nierz postawi³ przed Tomkiem talerz kapuœniaku i kromkê chleba^ - Jakbyœ ty tyle gania³ co on, po ska³ach, po lasach, toby ci te¿ buty przecieka³y. Tomek coœ sobie nagle przypomnia³, - A akordeon? Twarz ¿o³nierza rozpromieni³a siê. - Najpierw udawa³, ¿e go nie wzi¹³ ze sob¹. Ale wieczorem przyszed³ do kasyna i gra³ ka¿demu na ¿¹danie, co kto chcia³. - I "Rozszumia³y siê wierzby"? -^- - To siê wie. - I "Serce w plecaku"? - Jeszcze jak! - Ojej, ojej! A ja nie s³ysza³em! - Zagra ci jeszcze, zagra niejeden raz.- - Ale kiedy? - Przecie¿ wybierasz siê do Wo³kowyi; - Dopiero jutro, - Jutro nied³ugo. Kapuœniak dobry? - Wspania³y. - To jedz i leæ obejrzeæ sobie Baligród. A wieczorem przyjdŸ do mnie. Skombinujê ci kawa³ek ki:³basy, - Dziêkujê! Tomek zagryz³ kapuœniak chlebem. - Tylko uwa¿aj. Nie odchodŸ daleko. Bandy! - Wiem. Wyszed³ przed budynek sztabu. Obejrza³ ogród, dziuraw¹ siatkê, dotkn¹³ szlabanu i powêdrowa³ na rynek. Kilkoro dzieci gra³o tu w "ch³opa"; Tomek podszed³ do nich, przyjrza³ siê wielkiej g³owie, krótkim rêkom i w¹ziutkiemu tu³owiu, narysowanym kred¹ na bruku. Któreœ z dzieci upiêkszy³o g³owê "ch³opa" ukoœnymi kreskami, wyobra¿aj¹cymi w³osy