Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. - Mama? - Kompletnie oszołomiona Tabitha w p a t r y w a ł a się w uroczą brunetkę, która wyłoniła się zza kanapy. M i a ł a na sobie sandały, kwiecisty sarong i okulary przeciwsłoneczne. Mężczyzna, który jej towarzyszył, był ubrany w ciepły wełniany płaszcz burberry z postawionym kołnierzem. Na jego szerokich ramionach leżał śnieg, a pasma siwizny na skroniach tylko dodawały mu urody. Robił wrażenie solidnego, witalnego i bardzo żywego. Spojrzał na nią szarymi, identycznymi jak jej oczami. - Wielki Boże, dziecko! Co się z tobą stało? 307 - Tata?- s z e p n ę ł a T a b i t h a i buzia zaczęła jej drżeć. A potem zrobiła coś, czego nie robiła już od bardzo dawna. Płakała w ramionach matki, a ojciec głaskał ją po głowie. w końcu opowiedziała im o wszystkim. Mieli swoje własne doświadczenia z amuletem, musieli więc jej uwierzyć. Matka ściągnęła sobie na głowę ponure spojrzenie i pełne wyrzutu „A nie mówiłem?!" męża za to, że przez tyle łat ubywała amulet w armaturze łazienkowej, ale, o czym Tabitha od dawna wiedziała, Tristan nie potrafił złościć się na Arian dłużej niż przez kilka minut. Siedzieli przytuleni do siebie na kanapie, dopóki śnieg nie przestał padać, a na niebie nie pojawiły się pierwsze perłowe cienie zwiastujące świt. Ojciec owinął Tabithę kocem, ale nie mogła powstrzymać dreszczy, dopóki nie objął jej mocno ramieniem i nie przyciągnął do siebie. Matka usiadła z drugiej strony i jeden po drugim wciskała jej w ręce kubek z mlekiem, dopóki senność nie wzięła góry nad udręką. Tabitha mówiła bez przerwy. Podejrzewała, że przez całe życie nie wypowiedziała do rodziców tylu słów, ale teraz wręcz się z niej wylewały - mówiła o pierwszym niezbyt szczęśliwym s p o t k a n i u z Colinem; o jego błogim uśmiechu, kiedy spróbował Big Maca; o miłosierdziu, kiedy odrzucił własne podejrzenia i prawa i uwolnił ją ze stosu. Malowała słowami obrazy tak plastyczne, że rodzice byli niemal w stanie zobaczyć i usłyszeć ludzi, o których opowiadała - szeroką twarz starej niani, marszczącą się w uśmiechu; słodką Jenny z noskiem elfa i kręconymi włoskami; Arjona z jego dowcipem i upodobaniem do ładnych kobiet; śliczną Lyssandrę, której udało się wreszcie usidlić jego niestałe serce. O p o w i a d a ł a im o wszystkim poza oszałamiającą rozkoszą, jaką odkryli z Colinem w swych ramionach, i poza tym straszliwym 308 UROKI ostatnim momentem, którego nie miała siły sobie przypominać. Może jeśli nie wypowie tych słów na głos, okażą się nieprawdą? Kiedy skończyła, bardzo długo siedzieli w milczeniu. - Proszę, mamo, pomóż mi tam wrócić. Wiem, że on będzie na mnie czekał. Gdyby udało mi się znaleźć drogę powrotną... - Przykro mi, kochanie, ale przenoszenie się w czasie bez amuletu zdecydowanie przekracza moje możliwości. I twoje -dodała delikatnie Ariel, ze smutkiem potrząsając głową. Teraz Tabitha z obłędem w oczach zwróciła się do ojca. - Ale ty możesz go zrobić, prawda, tato? To ty przed laty wyprodukowałeś ten amulet. Musisz tylko zrobić następny. Wiem, że masz fotograficzną pamięć. Nawet jeżeli zniszczyłeś wzór, musisz pamiętać, jak go odtworzyć. Tristan bezradnie spojrzał na Arian i nakrył dłonią rękę Tabithy. - Czy mam znów zaryzykować, że wpadnie w ręce takiego monstrum jak Brisbane? Tego by chciał twój Colin? - Nie — odpowiedziała cicho i zwiesiła głowę. - T e g o by w żadnym wypadku nie chciał. Wysunęła rękę spod dłoni ojca i wstała. - Dziękuję, że wpadliście - powiedziała m a r t w y m g ł o s e m i rodzice znów spojrzeli na siebie z n i e p o k o j e m . - W e z m ę sobie dzisiaj dzień wolny, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Tabitha ruszyła do sypialni, ciągnąc za s o b ą koc. A r i a n spojrzała błagalnie na męża oczami pełnymi łez. - Co masz zamiar zrobić, kochanie? O n a była zawsze t a k i m samowystarczalnym dzieckiem. Nigdy nie przyszło mi do słowy, że nas potrzebuje. Tristan przyciągnął ją do siebie i pocałował we włosy, więc nie mogła dostrzec błysku zastanowienia w jego oczach. - Cóż teraz nas potrzebuje. I m a m zamiar być przy niej. 309 TERESA MEDEIROS Tabitha na pięć tygodni uciekła w chorobę. Większość czasu spędzała, leżąc w piżamie na kanapie, oglądając opery mydlane i teleturnieje, prawie bez ruchu, prawie bezmyślnie, nigdy nie płacząc. Wiele godzin przesiedziała po turecku przy oknie, z Lucy na kolanach. Suchymi oczami patrzyła na świat pełen obcych ludzi. Dnie i noce stapiały się w jedną bezkształtną masę, jedynym urozmaiceniem były codzienne wizyty rodziców, którzy przynosili ze sobą garnki z rosołem z kurczaka i smakowite dania z ulubionych restauracji córki. Wkrótce lodówka pękała w szwach od nietkniętych posiłków. Po czterech i pół tygodniu przestali ukrywać zdenerwowanie pod płaszczykiem dzielnych uśmiechów i sztucznej wesołości. W obawie, że w średniowieczu złapała ospę, dżumę albo jakąś inną dziwną zarazę, ojciec nalegał, żeby poszła do lekarza. Tabitha powiedziała mu, że nie potrzebuje doktora. Nie jest chora. Jest umierająca. Bo choć jej ciało zostało przeniesione tam, gdzie - zdaniem amuletu - było jej miejsce, to to ciało było jak pusta muszla. Jej serce zostało na rozsłonecznionej łące, z Colinem. W końcu ojciec wpadł we wściekłość i wykrzyczał, że najwyższy już czas, żeby przestała wyć za mężczyzną, którego nie może mieć. Ale Tabitha dostrzegła przerażenie w oczach Tristana i przykro jej było, że to ona jest tego przyczyną. Nie na tyle jednak przykro, aby zjeść Big Maca, którego ze sobą przyniósł. Tego samego popołudnia, kiedy Tabitha leżała na tapczanie, gapiąc się niewidzącym wzrokiem w telewizor, matka wypadła z windy jak burza, złapała pilota i wyłączyła telewizor