Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Spuszczenie całego urządzenia zajęło im godzinę. Talley nazywał to „pierwszą fazą operacji”. Część samołówek wisiało na różnych poziomach na półcalowej linie o długości trzech tysięcy stóp. Każda z nich miała po dziesięć przynęt na tytanowych przyponach. Drut był nierozrywalny, a czterocalowe u podstawy haki niezginalne. Były tak potężne, że oprócz bestii tylko rekin mógłby porwać się na nie. Gdyby tak się stało, rekin walcząc wysyłałby sygnały alarmowe, spowodowałoby to działanie przynęty. Gdyby zaś złapała się na nie Architeuthis, zaczęłaby machać ramionami i, jak przypuszczał Talley, nadziałaby się na pozostałe haki, a w końcu zostałaby unieruchomiona. — Ile może ważyć ta bestia? — zapytał Darling, gdy Talley wyłożył już swój plan. — Trudno powiedzieć. Ważyłem ciała martwych okazów — ich ciężar był prawie równy ciężarowi wody. Możliwe więc, że naprawdę duża kałamarnica może ważyć od pięciu do dziesięciu ton. — Dziesięć ton! Nie mogę złożyć dziesięciu ton martwego mięsa na tej łodzi, a ona z pewnością nie będzie martwa. Mogę podholować te dziesięć ton, ale... Nikt pana o to nie prosi. Podciągniemy ją do góry, a kiedy Osborn ją zabije, pobierzemy próbki. — Czym? Scyzorykiem? — Widziałem tutaj piłę łańcuchową. Sprawna? — Jest pan ambitny, doktorze, muszę to panu przyznać. Ale załóżmy, że stwór nie będzie chciał tego rozegrać według pańskich zasad. — To zwierzę, kapitanie — odparł Talley. — To tylko zwierzę. Nigdy o tym nie zapominajmy. Kiedy lina znalazła się na dole, Darling i Sharp uwiązali jedną za drugą trzy czterostopowe beczki cumownicze z różowego plastiku. Przyczepili je do końca liny i wyrzucili za burtę. — A co teraz? — zapytał Sharp. — Nie ma sensu wyciągać tego przez parę najbliższych godzin — odpowiedział Darling. — Chodźmy coś zjeść. Po lunchu Talley rozpakował kilka toreb, ustawił monitor i sprawdził obie kamery, natomiast Manning usiadł na koi i czytał magazyn. Darling skinął na Sharpa, aby ruszył za nim do wyjścia. Łódź płynęła, podobnie jak boje, ale trochę szybciej od nich. Boje zdążyły już zostać sto jardów za rufą. — Doktor miał rację co do jednego — powiedział Darling patrząc na boje z rufy. — Cokolwiek tam wpadnie, już po nim. — Nie sądzę, żeby Talley chciał ją zabić. — Nie, ten facet chce tylko zobaczyć to paskudztwo, zbadać je. To właśnie jest najgorsze w przypadku naukowców — nigdy nie wiedzą, kiedy zostawić naturę w spokoju. — Może ten stwór zabije się na linie... — Może, ale gdyby miał inny pomysł, będziemy przygotowani. Wyciągnij bosak. — Po co? — Zrobimy sobie małe zabezpieczenie. — Darling zszedł po drabinie, przeszedł przez luk rufowy i zniknął w ładowni. Zanim Sharp odnalazł bosak na dziobie i przyniósł go na rufę, Darling stał już obok pokrywy luku na śródokręciu i otwierał tekturowy karton wielkości dwóch pudeł od butów. Na boku kartonu wymalowany był jeden wyraz. — Co to jest? — zapytał Sharp. Darling sięgnął do kartonu i wyciągnął coś, co wyglądało na salami o długości sześciu cali i średnicy około trzech, pokryte ciemnoczerwoną plastikową skórką. Podniósł to do Sharpa i uśmiechnął się. — Semteks — wyjaśnił. — Semteks — powtórzył Sharp. — Jezu, Whip, to terrorystyczny środek! — Słyszał o semteksie, ale nigdy go nie widział. Semteks wyrabiany był w Czechosłowacji i stanowił najnowszy i najbardziej preferowany przez terrorystów środek wybuchowy. Miał niezwykłą siłę rażenia, był plastyczny i, co najważniejsze, trwały. Trzeba dużej głupoty i niezręczności, żeby przypadkowo eksplodował. Magnetofon kasetowy, który wysadził w powietrze Pan Am 103, został wypełniony semteksem. — Skąd go masz? — Gdyby ludzie wiedzieli, co z nimi podróżuje, nie ruszaliby się z domu. Nadeszło to z częściami kompresora, który zamówiłem z Niemiec — musiało się przez przypadek zaplątać w czasie pakowania. Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie to miało jechać. Z początku za cholerę nie wiedziałem, co to jest. Celnik też nie, pomyślałem, że pewnego dnia może mi się przydać. Skorzystałem więc z okazji i powiedziałem mu, że to smar. Początkowo nie interesowałem się tym. Dopiero parę tygodni później zobaczyłem zdjęcie semteksu w książce i uświadomiłem sobie, że to właśnie schowałem w garażu. — Darling odwrócił końcówkę „salami” do Sharpa. Miała białawy kolor. — Mamy tego tyle, że możemy wysadzić całe Bermudy i przesunąć je pod Haiti, ale jest jeden mały kłopot. — Jaki? — Nie mam detonatorów. Mike musiał je gdzieś położyć na brzegu i zapomniał ich zabrać. Mike nie lubi... —Darling przerwał, wziął głęboki oddech i dokończył: — ...nie lubił żeglować z rzeczami mogącymi nas zatopić. — Możemy sami zrobić detonator — powiedział Sharp. — Czego potrzebujesz? — Czystej benzyny... — Na dole jest jedna puszka. — Gliceryny... Masz trochę płatków mydlanych? — W kuchni pod zlewem. A po co ci? — Potrzebuję wyzwalacza, czegoś, co to zapali. Fosfor jest najlepszy, więc gdybyś miał pudełko zapałek, mógłbym... — Nie ma sprawy. Manning zabrał kilkaset pocisków smugaczowych. Ile potrzebujesz? — Tylko jeden, nawet mała ilość zadziała znakomicie. Whip... Nigdy jeszcze tego nie robiłem