Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nóż z brzękiem upadł na podłogę. Sięgnął po klingę rapiera, ognistego błysku, który go przebił, a kiedy usiłował przemówić, usta wypełnił mu ciepły, tryskający płyn, który zaczął spływać po brodzie. To jeszcze nie koniec, jeszcze nie koniec! Ale jego głos zagubił się w jakimś ohydnym, gulgoczącym odgłosie. - A kiedy poczuł, że osuwa się w dół, dookoła wstaje ciemność i było w nim już tylko absolutne przerażenie, ujrzał wylewający się blask oczu Tonia, jego zrozpaczoną twarz, która wkrótce wygładziła się, przybierając ponownie wyraz niewinności. 2 Tonio przez dwie godziny został w pokoju z Carlem. Ciało Carla stało się zimne, wreszcie zgasły wszystkie światła, świece wypaliły się, a węgle na kominku zmieniły się w popiół. Tonio chciał przykryć Carla czarnym tabarro. Pragnął ułożyć jego ramiona bliżej ciała. Nie zrobił tego jednak, a kiedy w pokoju upadła ciemność, wstał i cicho opuścił dom. Jeśli ktokolwiek widział, jak wynurza się z bocznych drzwi, to działo się to bez oznak. Nawet najmniejszy odgłos kroków nie podążał w ślad za nim po tak dobrze znanych mu calli. Żaden cień nie skradał się za nim po ogromnej pustce piazzy. A kiedy okazało się, że drzwi Bazyliki Świętego Marka, do której podszedł, są zamknięte, stał jak oszołomiony, nie będąc przez chwilę w stanie zrozumieć, że nie może wejść. Wreszcie oparł się o kolumny portyku i spojrzał na czarne niebo za niewyraźnie rysującą się Campanile. W Pałacu Dożów płonęło tylko kilka rozproszonych świateł. Drzwi kawiarni na piazzy od czasu do czasu otwierały się na deszcz. A ci, którzy spieszyli walcząc z wiatrem, nie zwracali na niego uwagi. Twarz i ręce zmarzły mu wkrótce na lód. Jednak nie poruszył się, a zacinający deszcz powoli przemaczał mu ubranie. Zapadała noc. Zegar wybijał godzinę. W kawiarniach pogasły światła, nawet żebracy opuścili arkady, a miasto zapadało w sen. Z cywilizacji został tylko bijący zegar i niepewny blask kilku dalekich pochodni. Miał wrażenie, że ból i zimno, które odczuwa, to jedno. Nie wierzył teraz w prawość niczego. Usiłował sobie wyobrazić tych, których kochał, poczuć ich obecność. Nie wystarczyło powtarzać ich imiona jak modlitwy. Wyobraził sobie, że w towarzystwie kardynała Calvino przebywa w jakimś spokojnym, bezpiecznym miejscu, gdzie mógłby mu spróbować wyjaśnić, co zaszło. To tylko marzenia. Był sam, zabił własnego ojca. Od tej pory będzie wszędzie dźwigał ze sobą ten ciężar. Nigdy nikomu nie wyzna, co się zdarzyło. Nigdy nie poprosi o rozgrzeszenie czy przebaczenie. Wreszcie, kiedy zbliżał się świt, zarzucił na głowę kaptur, by ukryć twarz i wyszedł na piazzę. Spojrzał na monumentalne budowle, które kiedyś wydawały mu się całym światem i na zawsze opuścił Wenecję. 3 Przez wiele dni podróżował przez Florencję. Wciąż była zima i na polach leżał niewielki szron. Nie był jednak w stanie znieść towarzystwa innych ludzi w pocztowym dyliżansie. Na każdym przystanku wynajmował osiodłanego konia i jechał na nim stępa przy drodze; często o zmroku był jeszcze daleko od miejsca przeznaczenia. Jeszcze nim dotarł do Bolonii, zaczął podróżować pieszo. Miał oblepioną błotem pelerynę, przetarte na wylot podeszwy butów i gdyby nie szpada, wyglądałby jak żebrak. Popychano go na ulicach, drażnił go hałas. Jadł tak mało, że kręciło mu się teraz w głowie i nie dowierzał własnym zmysłom. Kiedy ponownie dotarł na wieś, wiedział, że nie jest w stanie dalej iść. Zapukawszy do drzwi jakiegoś klasztoru, włożył w dłoń ojca przełożonego połowę pieniędzy, które posiadał. Był wdzięczny, kiedy położono go do łóżka. Podano mu rosół i wino, zabrano do naprawy buty i ubranie. Przez okno widział zalany słońcem ogródek, a nim zamknął oczy, spytał o datę i o to, ile dni zostało jeszcze do wielkanocnej niedzieli. Jednego był pewien. Przed wielkanocną niedzielą musi być z Guidem i Christiną. Mijały dni. I tygodnie. Leżał w łóżku patrząc na ogród. Przypominał mu on o jakiejś innej chwili, kiedy przepełniało go zadowolenie, słońce padało na kamienne płyty, rozbłyskujące nagle w wodzie tryskającej z niewielkiej fontanny. W klasztorze panował półmrok i igrały cienie. Ale Tonio niczego nie potrafił sobie wyraźnie przypomnieć. W głowie miał pustkę. Żałował, że jest Wielki Post i nie może posłuchać śpiewu mnichów. Kiedy zapadała noc i zostawał samotny w swym pokoju, nachodziła go rozpacz tak głęboka, że wydawało mu się, iż każdy rok jego życia przyniesie mu tylko jeszcze większą zdolność odczuwania jej. Widział upojoną alkoholem matkę śpiącą na łóżku i wydawało mu się, że znała jakąś tajemnicę pełną mądrości. Nic się w nim nie zmieniało. Tak się w każdym razie wydawało. Jednak z dnia na dzień więcej jadł. Wkrótce zaczął wcześnie wstawać, by wraz z zakonnikami udać się na mszę. Zauważył, że coraz więcej myśli o Guidzie i Christinie