Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Z pewnością miał jakieś tajemne powody, by zaryzykować wypad do Elemesnedene? Stopniowo odzyskiwała zdolność widzenia. Ujrzała przed sobą wspaniałą jesień Drzewoboru. Wkrótce wejdą między drzewa. Wkrótce... Wstrząsnął nią nagły, gwałtowny dźwięk dzwonów. Zachwiała się na nogach. Upadłaby, gdyby nie podtrzymywał jej Cail. Od chwili wygnania Linden z clachanu Elohim milczeli, teraz jednak jej umysł wypełnił rozpaczliwy, wściekły hałas, pełen żalu i oburzenia. Smołowiąz podszedł bliżej, by pomóc Cailowi ją podtrzymać. – Wybrana? – zapytał cicho z niepokojem w głosie. – Co ci dolega? Ton jego głosu odzwierciedlał porażającą bladość jej lica. – To Vain – wydyszała, starając się przekrzyczeć milczące dźwięczenie. Własny głos wydawał się jej zbyt słaby i obojętny, by mógł pochodzić od niej. – Próbuje uciec. W następnej chwili drużyna zachwiała się na nogach od wstrząsu przypominającego uderzenie pioruna. Bezchmurne niebo pociemniało. Ścierające się ze sobą moce przyćmiły promienie słońca. Powierzchnia zadrżała, przywodząc na myśl pierwszy jęk trzęsienia ziemi. Giganci wrzasnęli głośno. Usiłujący zachować równowagę Haruchai otoczyli Linden i Covenanta obronnym kręgiem. Kobieta spojrzała ku źródłu Callowwail i zobaczyła, że fontanna stanęła w płomieniach. Gorąca fala płonącej, rozżarzonej mocy płynęła w dół strumienia. Jej czoło pluło żarem niby otwarte drzwi pieca. Po obu stronach rozpędzonej pożogi maidan drżał i falował, jakby zamieniał się w parę. W samym sercu żaru Linden wypatrzyła czarną, płynącą postać. Vain! Posuwał się z wysiłkiem w dół Callowwail, jak zżerany kwasem. Choć poruszał rozpaczliwie kończynami, słabł z każdą chwilą. Płomienie trawiły jego ciało, wysysały z niego czarną esencję. Wydawało się, że rozpuszcza się w ognistym strumieniu. – Pomóżcie mu! – Potrzeba Vaina skłoniła Linden do krzyku. – Oni go zabijają! Haruchai zareagowali bez chwili wahania. Choć mogli w nią wątpić, nie pozbawiło ich to zdolności działania. Ceer i Hergrom zerwali się do biegu i skoczyli prosto do rzeki, w samo serce płomieni. Przez chwilę bała się, że ogień ich pochłonie, lecz nawet ich nie tknął. Wypalał do cna hebanową materię Vaina, ale dla Haruchai był nieszkodliwy. Gdy już do niego dotarli, zarzucił im ręce na szyje. Natychmiast odzyskał siły, jakby zaczerpnął je od nich. Wziął się w garść i wepchnął obu ratowników pod wodę, po czym wyprostował się, stanął na ich barkach i wyskoczył z Callowwail. Płomienie próbowały go ścigać, lecz spływały po jego gładkiej skórze niczym woda. Światło dnia pozbawiało je mocy. Udało mu się uciec z serca pożaru, a blask słońca był dla niego niby pokarm. Nad całym maidanem zapadł nienaturalny półmrok. Cała moc słońca skupiła się na Vainie, odwracając spowodowany przez Elohim rozkład. Nasienie Demondim rozłożyło ramiona i skierowało czarne oczy do góry, pozwalając, by słoneczne promienie je uzdrowiły. Dzwony zabrzmiały nutą dogłębnej utraty i szalonych gróźb, lecz nie wyrządziły już więcej szkód. Wypełniająca rzekę moc wygasała. Ceer i Hergrom, którzy nie odnieśli żadnych obrażeń, wynurzyli się jednocześnie z wody. Wydostali się na brzeg i dołączyli do reszty drużyny, by obserwować Vaina. Nasienie Demondim opuściło powoli ręce. W tej samej chwili na maidan powrócił blask południa. Stało jeszcze przez chwilę w swej zwykłej pozie, zawieszone między odprężeniem i gotowością. Rozciągnęło usta w słabym, nie kierowanym do nikogo uśmieszku. Jak zwykle wydawało się nieświadome obecności wędrowców czy udzielonej im pomocy. – Wybacz mi – rzekła Najstarsza do Linden z cichym zachwytem w głosie. – Zbyt mało myśli poświęciłam przymusowi, który nakazuje mu podążać za tobą. Linden wciąż stała bez ruchu, porażona ulgą. Oczyściła się z zarzutów. Nie wiedziała, czy Vain podąża za Covenantem czy za nią, i nie obchodziło jej to. Choć raz okazało się, że miała rację. Drużyna nie mogła jednak pozostać tu dłużej. Wiele dzwonów umilkło, wycofując się razem z płomieniami, inne jednak były na to zbyt rozgniewane. – Chodźmy – powiedziała, słysząc brzmiącą w nich groźbę. – Niektórzy z nich mają ochotę spróbować raz jeszcze. Mogą nas stąd nie wypuścić. Honninscrave obrzucił ją ostrym spojrzeniem. – Nie wypuścić? – Piękne wspomnienia, jakie zachował po poprzedniej wizycie u Elohim, wyblakły już bardzo. Był jednak gigantem i umiał walczyć. – Kamień i morze! – zawołał. – Nie powstrzymają nas. Jeśli będzie to konieczne, ruszymy w dół Raw wpław, holując za sobą Klejnot Gwiezdnej Wędrówki. Najstarsza skinęła głową na znak aprobaty. – Wybrana ma rację – rzekła. – Musimy stąd odejść. Natychmiast porwała Covenanta w ramiona i pognała długimi susami ku Drzewoborowi. Nim Linden zdążyła podążyć za jej przykładem, Morski Marzyciel wziął ją na ręce i poniósł brzegiem Callowwail. U jego boków biegli Cail i Ceer. Brinn i Hergrom popędzili naprzód, by dołączyć do Najstarszej. Honninscrave wyprzedził ich, chcąc jak najszybciej wrócić na swój statek. Choć Smołowiązowi przeszkadzały zdeformowane plecy, on również był w stanie wytrzymać tempo narzucone przez Najstarszą. Vain truchtał lekko za ich plecami, jakby spędził na bieganiu całe życie. Wpadli do Drzewoboru, jakby – tak jak Linden – słyszeli ścigający ich zew dzwonów. Groźby nie przeszły jednak w czyn. Być może Elohim dzielącym poglądy Daphin udało się przekonać tych, którzy skłaniali się do opinii Hymna. Wędrowcy oddalali się szybko, pokonując dzielącą ich od statku, porośniętą drzewami przestrzeń, jakby gnał ich głód nadziei. Potem znaleźli się w cieniu Obręczy Raw. Drzewobór poszarzał nagle i wypełnił go gniew. Wydawało się, że złowieszcze góry odzierają drzewa z jesieni i spokoju. Linden nie straciła jednak odwagi. Wiedziała, że laguna jest już blisko. Gdy Morski Marzyciel wniósł ją między majaczące ściany doliny, ujrzała Klejnot Gwiezdnej Wędrówki, który spoczywał nieruchomo na gładkiej tafli wody. Jego kamienne maszty wznosiły się ku górze niby wyzwanie rzucone półmrokowi i górom. Łódź była tam, gdzie ją zostawili. Nim zdążyli pokonać połowę dystansu dzielącego dromond od brzegu, Honninscrave, który zasiadł do wioseł razem z Morskim Marzycielem, zaczął już wydawać krzykiem rozkazy Sevinhandowi. Jego głos odbijał się echem od wysokich klifów, zapędzając gigantów na maszty. Gdy Linden wdrapała się na pokrytą morowymi plamami burtę i przeszła na pokład rufowy, rozwinięte żagle łopotały już na wietrze. Od gór wiał zachodni wiatr. Giganci pośpiesznie wciągnęli łódź na statek i podnieśli kotwice. Honninscrave popędził na pokład sternika, wykrzykując po drodze rozkazy. Klejnot Gwiezdnej Wędrówki przebudził się błyskawicznie. Na jego pokładach zaczęła się krzątanina