Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Cofnijmy się do początku lat osiemdziesiątych. Pamięta pan opiekuna Zespołu Pomarańczowego, Susan Oliphant? - Tak. Była kierownikiem zespołu. - Spodziewałem się teraz usłyszeć, że została pełnoetatowym użytkownikiem czasu przeszłego. - Wie pan, że zmarła w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym? - Nie - odparłem powoli, przeciągając słowo i zakładając, że okoliczności jej śmierci, o których zaraz usłyszę, nie wróżą nic dobrego. Czy Arnie pisał mi o śmierci Susan? Chyba nie. Może napisał o tym w jednej z kartek, których nie chciało mi się przeczytać do końca. - Była pilotem. Wiedział pan o tym? Zginęła w katastrofie lotniczej. Rozbiła się małą cessną, sto siedemdziesiątką dwójką. Razem z nią zginęła jej dwunastoletnia siostrzenica. Samolot wbił się w stok Airondack, przy ładnej pogodzie. Zapisy łączności z kontrolą ruchu powietrznego tuż przed wypadkiem były wstrząsające; wynikało z nich jasno, że w samolocie wystąpiła jakaś poważna usterka. - Bardzo mi przykro. - Mówiłem prawdę. Lubiłem Susan. Niektórzy psychiatrzy z Zespołu Pomarańczowego traktowali psychologów praktykantów jak młodsze rodzeństwo, którym trzeba się opiekować na polecenie rodziców niezdających sobie nawet sprawy, jacy potrafimy być uciążliwi. Susan Oliphant taka nie była. Nie słyszałem o niej przez ostatnie kilkanaście lat nic poza tym, że wyjechała z miasta. Jeszcze raz spróbowałem sobie przypomnieć, czy w którejś z bożonarodzeniowych kartek Arnie nie pisał ojej śmierci. Nic z tego. Czyżbym był aż tak bezduszny? Miałem nadzieję, że nie. - Po rutynowym dochodzeniu - ciągnął Milt - Państwowa Komisja Bezpieczeństwa Transportu uznała katastrofę za wypadek spowodowany awarią cięgien układu sterowniczego. Siła uderzenia zniszczyła jednak większość dowodów. - Nie mogła sterować samolotem? - Generalnie rzecz biorąc, tak. Dotknąłem ramienia Lauren. - Rodzaj śmierci? - spytałem. Kątem oka dostrzegłem, że Simes uśmiechnęła się leciutko. Moje pytanie sprawiło jej przyjemność. Z wyraźną ulgą zrozumiała, że ona i Milt nie będą musieli łączyć za mnie elementów układanki. - Wypadek. Nie wiem dlaczego, ale odwróciłem się do Simes. - Wy jednak niekoniecznie zgadzacie się z opinią koronera w tej sprawie? Milt jakby nie zauważył mojej nieuprzejmości. - Za chwilę do tego dojdę. Mogę mówić dalej? - Jasne. Proszę. - Doktor Matthew Trimble? - Tak, pamiętam go. Matt był psychiatrą na stażu. Na oddziale był moim konsultantem medycznym. On też nie żyje? - Teraz udawałem głupiego. Wiedziałem o odejściu Matta. Wiadomość o jego bezsensownej śmierci błyskawicznie rozeszła się wśród psychiatrów i psychologów Kolorado. Jego śmierć dotknęła nas wszystkich, jednych bardziej, drugich mniej. Matt był jedynym zawodowym lekarzem, który tak zaplanował swoją karierę, by pomagać ludziom tak, jak obiecał to sobie w młodości. Nie byliśmy przyjaciółmi, ale bardzo go szanowałem. - Tak. Zginął w dziewięćdziesiątym pierwszym. Ktoś strzelił do niego z przejeżdżającego samochodu w południowo-wschodnim Los Angeles, kiedy wychodził z publicznej przychodni, w której pracował jako wolontariusz przy programie zwalczania narkomanii. On... - Stamtąd pochodził. Z Compton. Tam się wychował i tam wrócił do pracy. - Zgadza się. Nikt nie został aresztowany, sprawajest wciąż otwarta. Miejscowi policjanci twierdzili, że według nich był przypadkową ofiarą. Ćpun, który szedł obok niego, również został trafiony. W Los Angeles było wtedy sporo takich strzelanin. Krwawe Lato i tak dalej... - przerwał. - W tym przypadku rodzaj śmierci to, oczywiście, zabójstwo. To jedyny przypadek spośród tych, o których panu opowiem, w którym rodzajem śmierci było zabójstwo. - Ile ich jeszcze jest? - wykrztusiłem. Nie odpowiedział. - Następny przypadek miał miejsce w roku dziewięćdziesiątym czwartym. Ten był nieco bardziej skomplikowany. Serce niemal mi stanęło. Nie. Nie Sawyer. - Doktor Wendy Asimoto. Odetchnąłem. Nie wiedziałem o śmierci Wendy. Choć przez te lata nie myślałem o niej zbyt często, bez trudu przypomniałem sobie jej twarz. - Wendy była psychiatrą na stażu, na drugim roku, tak jak pozostali. Była od nas starsza, miała około trzydziestki. Zanim przyszła do Ośrodka Medycznego na szkolenie psychiatryczne, skończyła staż na internie. Pamiętam, że podchodziła do niego dość sceptycznie. - Ma pan świetną pamięć, doktorze Gregory - pochwaliła mnie zaskoczona doktor Simes. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć im, żeby zwracali się do mnie po imieniu, ale nie byłem pewien, czy jestem gotów na taką zażyłość. - Czy to już koniec? - spytałem. Pragnąłem, by Wendy Asimoto była ostatnim martwym psychiatrą. Milt popatrzył na liście i zamilkł na chwilę, dopuszczając do głosu gwizdek kolejki rozbrzmiewający w całej dolinie. Nie miał zamiaru skończyć wyliczanki. - Doktor Asimoto przerwała staż po drugim roku. Doszła do wniosku, że jednak woli internę. W dziewięćdziesiątym trzecim pracowała już jako lekarz okrętowy dla Cunard Line. Zniknęła z pokładu statku na Bałtyku, po wypłynięciu z Sankt Petersburga, czwartego dnia dwunastodniowego rejsu w czerwcu dziewięćdziesiątego czwartego. Nikt nie widział, żeby wypadła za burtę. Nie znaleziono ciała, ale uznano ją za zmarłą. Rodzaj śmierci wciąż nie został ustalony, choć powszechnie uważa się, że był to wypadek. Nie badaliśmy tego, ale pojawiały się plotki, że zaczęła pić. - Była lekarką na statkach wycieczkowych? - Przez kilka lat