Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie chciałbym go stracić, słowo daję. Ale szkoda wyrzucać pasztet, tak drogo kosztował. Prawdziwy sztrasburski, człowieku. Tu jest napisane, zobacz. Kocur Emanuel pieszczotliwie mruknął. Pan Michl złapał czerwoną konserwę i w milczeniu postawił ją na ziemi. Rób z tym, co chcesz, potworze, zeżryj to, albo zostaw, ale wyrzucić to szkoda. Ja sam nigdy tego nie jadłem. Co tam ja, ja się mogę obejść bez takich specjałów. Dajcie mi kawałek chleba i nie trzeba mi nic lepszego. Po co mam jeść taki drogi pasztet! Ale wyrzucać go to grzech. Strasznie dużo kosztuje, przyjacielu. Wyrzucić — o nie, tak się nie robi. Kocur Emanuel zeskoczył ze stołu i poszedł poniuchać pasztet. Badał go długo, a potem z wahaniem zeżarł. — No widzisz — burczał pan Michl, — żadnemu kocurowi na świecie się nie powodzi tak jak tobie. Niektórzy to mają , szczęście. Ja, widzisz, ja takiego szczęścia nie mam. A tej nocy pięć razy wstawał, żeby dotknąć Emanuela. Kocur tak mruczał, że aż się krztusił. * Od tego czasu pan Michl niekiedy wymyśla swojemu kocurowi. — Siedź cicho — robi mu wymówki — ty mi zeżarłeś mój pasztet! (1936) ZRZESZAJMY SIĘ Pan Lederer wlókł się przez park, rozmyślając o swoich kłopotach, i tam właśnie poznał tego człowieka. Nie było w nim nic szczególnego, chyba tylko to, że karmił wróble. Było ich wokół niego całe stado, aż dziw, że mu do kieszeni nie wlazły. Pan Lederer patrzył na to z upodobaniem. No proszę, myślał, a jednak są jeszcze dobrzy ludzie na świecie. Nagle człowiek obejrzał się spłoszony i szybko odszedł. Po chwili pan Lederer znalazł go siedzącego na ławeczce. Ponieważ poza swoimi kłopotami nie miał nic innego do roboty, przysiadł się do niego. Człowiek spojrzał na niego nieufnie i trochę się odsunął. — Więc pan lubi wróble — odezwał się po chwili pan Lederer. — Nie lubię — powiedział chmurnie człowiek. — Nie? — Nie. I w ogóle — wykrzyknął człowiek nerwowo — nie znoszę ptaków, żeby pan wiedział. Ot i co. — Ja tylko dlatego, że pan je karmił — wtrącił pan Lederer. — Nie karmiłem. Ja… ja tylko wyrzucałem z kieszeni okruchy. Rozumie pan, ja ptaków nie karmię z zasady. Niech się żywią same, darmozjady. Co mi po nich? — Ach tak — burknął zawiedziony pan Lederer i nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć. Człowiek tymczasem coś po cichu mełł w ustach. — To pan jest członkiem Związku Karmicieli Wróbli, tak? — wybuchnął nagle. — Nie — bronił się pan Lederer. — To jest pan ze Związku Ochrony Ptaków Śpiewających! — Też nie. — Człowieku, to z jakiego pan jest związku? — zdziwił się nieznajomy. — Z żadnego — powiedział pan Lederer. — To znaczy… jestem w jednym związku pogrzebowym. Żydowskie Towarzystwo Pogrzebowe. — Aha — burknął podejrzliwie człowiek. — Ale ja się nie chcę dać pochować. A poza tym jestem katolikiem, żeby pan wiedział. A ptaków nie karmię. I airedalterriera też już nie mam. — Ja mam w domu gryfona — poinformował pan Lederer.— Taki kudłaty łobuz. — No to powinien pan zostać członkiem Związku Hodowców Kudłatych Psów — stwierdził zdecydowanie człowiek. — Dlaczego? — No tak. Wpadną na to i już pan będzie należał. Ja kiedyś dostałem kanarka i w ciągu trzech dni stałem się członkiem Związku Hodowców Harceńskich Kanarków Górnego Nowego Miasta. Podobno my hodowcy kanarków musimy się łączyć i tak dalej. To idzie błyskawicznie. Ja miałem przed sześciu łaty airedalterriera, po miesiącu się go pozbyłem, ale jeszcze ciągle muszę być członkiem Związku Hodowców Hasowych Psów Gończych. Co roku przysyłają przekaz pocztowy i legitymację członkowską. I cóż — mruczał melancholijnie człowiek. — jestem członkiem dziewiętnastu związków. — To dużo — osądził pan Lederer. — Owszem. Jeden mój kolega jest w dwudziestu trzech. Ale on walczy o pokój i fotografuje. Przepraszam, ja myślałem, że pan jest z jakiegoś związku opieki nad ptakami. Raz na przykład dałem na ulicy grosik ślepemu i w ciągu pół roku stałem się członkiem siedmiu towarzystw dobroczynnych. „Znając pana miłosierne serce zwracamy się do pana”, taki dalej. Ale jeszcze gorzej jest, kiedy ma pan szlachetny charakter. Na to jest cała kupa związków. A jak się pan gdzieś urodzi, to zaraz jest Związek Rodaków, Związek Regionalny, Związek Wschodnio–Czeski i takie tam inne. Ja to mam gdzieś zapisane, do jakich związków należę — powiedział człowiek szperając po kieszeniach. — Ja nie wiem, ale przecież powinien być jakiś limit. Wie pan, żeby człowiek nie musiał być w tylu związkach. Powinno być jakieś prawo czy ochrona. Na przykład, że nikt nie może być zmuszony do członkostwa w więcej niż dwunastu związkach. — To będzie trudne — stwierdził pan Lederer. — Prawo tu nie pomoże. U nas jest przecież ta, no, jak to się nazywa, wolność zrzeszania się… — Ładna mi wolność — prawił z goryczą człowiek. — Nie może pan nic robić, bo na wszystko jest związek. Ja powiadam, że trzeba to jakoś zorganizować. Powinni się połączyć wszyscy, którzy już mają dość tych związków, i wywalczyć, żeby obowiązek zrzeszania się został obniżony