Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zmęczona, z trudem wstała z krzesła. Znowu musi zejść, a potem jeszcze raz wejść po tych stromych schodach. Pani Marcala czekała na nią. – Chodź ze mną – poleciła Ysa bez ceremonii. – Chcę dokonać kilku tajemnych obrządków i muszę zaczerpnąć od ciebie siły. – Jest na rozkazy waszej królewskiej mości – odparła Marcala. Bez dalszych komentarzy poszła za królową sekretnymi schodami do komnaty na wieży. Ysa otworzyła leżącą na stole księgę w zaznaczonym miejscu. – Stań za mną, kładąc mi ręce na ramionach – poleciła Marcali. – Twoja siła przepłynie we mnie w razie potrzeby. Młodsza kobieta wykonała rozkaz. Ysa zaczęła czytać półgłosem z magicznej księgi. Pewne czary, które rzuci tej nocy, mogą się okazać śmiertelnie niebezpieczne. Przeczytała zaklęcia i uznała, że je zrozumiała, choć nigdy dotąd nie poddała próbie. Mgła zaczęła się gromadzić nad stołem, jak gdyby otwierało się okno do innego świata. Ysa szybko zerknęła przez ramię, ale po wyrazie twarzy Marcali zorientowała się, że pomocnica nie zobaczyła zamazanej plamy w powietrzu. Ośmielona tym królowa czytała dalej, coraz głośniej, i nagle wraz z bezdźwięcznym uderzeniem pioruna znalazła się w jakiejś jaskini. Na środku pieczary skręcał się słup ognia, a w jego środku stała uwięziona kobieta z Ludu Bagien. Nie, nie mieszkanka Bagien Bale, ale podobna do niej. Ta była stara, choć nie wiekowa, a jej zachowanie w niewoli dowodziło, że posiada taki rodzaj mocy, który Ysa zrozumiała. – Jesteś tu. Pomóż mi – powiedziała starucha i wyciągnęła do Ysy rękę. Królowa zawahała się. – Kim jesteś? – Tą, do której cię posłano z pomocą. Nazywam się Zazar. Zazar! Przez chwilę Ysa gapiła się, nic nie rozumiejąc, na legendarną postać. – No, na co czekasz? – powiedziała Zazar ze zniecierpliwieniem. Ysa niechętnie wyciągnęła smukłą, zadbaną rękę w stronę szorstkiej, pomarszczonej ręki staruchy. Ale zanim jej dotknęła, następny bezgłośny wybuch umieścił w jaskini młodą kobietę, tę którą królowa widziała wcześniej. Nie wyglądała tak, jak Ysa ją sobie wyobraziła; ten czar musiał zmienić jej postać, bo zdawała się niepodobna do siebie. – Zazar! – wykrzyknęła dziewczyna. – Powinnam była wiedzieć, że obie będziecie potrzebne – powiedziała Zazar tak beztrosko, jakby to, co się działo, było sprawą całkiem banalną. Zresztą jeśli chodzi o Ysę, może i było. – Podejdź wreszcie. – Wyciągnęła do niej drugą rękę. Dziewczyna ujęła ją bez wahania, a po chwili Ysa wzięła drugą dłoń Zazar. Niedbale, jakby schodziła z łodzi na ląd, Zazar wyszła z ognia, który zgasł za nią. – Myślę, że powinnyście znać swoje imiona, bo wcześniej czy później spotkacie się w zewnętrznym świecie. Yso, to jest Jesionna. Jesionno, to jest Ysa. A potem jaskinia i jej mieszkanki zniknęły, a Ysa, chwiejąc się na nogach, osunęła się w ramiona Marcali. – Co się stało? – zapytała drżącym głosem. – Nic – odparła zaintrygowana Marcala. – Wasza królewska mość czytała, a potem przestała i omal nie upadła. Złapałam cię, pani, w ostatniej chwili. – I nic więcej? – A powinno coś być? – Nie, oczywiście, że nie. – Nic ci nie jest, pani? Ysa ostrożnie sprawdziła kończyny. Były osłabione i trzęsły się bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Zrozumiała, że rzucony przez nią czar miał znacznie większe skutki, niż mogłaby przypuszczać. Poczuła gorycz w ustach. – Muszę usiąść. Źle się czuję. – Czy zdołasz zejść po tajemnych schodach, pani? – Nie sądzę. Proszę, zejdź głównymi schodami i przyślij służebne, by mi pomogły. Muszę się położyć. Jesionna drugą ścieżką wdrapała się na szczyt klifu, skoro nie mogła bezpiecznie z niego zejść. Okazało się, że po drugiej stronie urwiska można to zrobić znacznie łatwiej, niż się wydawało. A potem zdała sobie sprawę, że przez dostojny szum morza przebija się krzyk najwyraźniej pochodzący z ludzkiej piersi. Szybko ukryła się pod dużym głazem umieszczonym tam przypuszczalnie jako sygnał dla żeglarzy. Zaraz się przekonała, że nie tylko ona użyła tej niebezpiecznej, podniebnej ścieżki