Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Na środku wisiał kryształowy żyrandol. Żarówki zastąpiono w nim światełkami, które nigdy się nie przepalały i rzucały równomierne światło na rzędy maleńkich, trzeszczących foteli ustawionych ciasno na podłodze. Teatr miał trzy balkony i trzy piętra prywatnych lóż, dwie po lewej i dwie po prawej stronie każdego piętra. Na balkonach i lożach wymalowano sceny z klasycznej mitologii. Dominującym kolorem, jak zresztą w całym teatrze, był niezmiernie francuski błękit jaja drozda. W teatrze roiło się od sztukaterii i zewsząd wyzierały oblicza cherubów, gniewnych rzymskich bogów i obojętnych Trojan zdobiących kolumny, sufity i karnesy. Większość owych dzieł mocno ucierpiała w czasach Rewolucji Kulturalnej, kiedy to rozwścieczeni czy tylko rozbawieni hunwejbini strzelali do wszystkiego na prawo i lewo. Pominąwszy dziury od kul, Parnasse nie nosił śladów innych uszkodzeń, jeśli nie uznać za takowe grubych, żeliwnych rur doczepionych w dwudziestym wieku do lóż (pionowo) i balkonów (poziomo) jako podpory do reflektorów. W dzisiejszych czasach reflektory miały wielkość monety - będąc tworami ordynacji fazowej zasilanymi własnymi bateriami - przez co z łatwością dawały się umieszczać gdziekolwiek i sterować drogą radiową. Mimo to rur nie usunięto, co pociągało za sobą konieczność tłumaczenia turystom ich przeznaczenia, często bowiem o nie pytali. Każda z dwunastu lóż miała osobne drzwi, a z przodu zakrzywioną szynę podtrzymującą zasłony, dzięki którym w przerwach między aktami siedzące w nich osoby mogły się odgrodzić od reszty widowni. Obecnie zasłony leżały w piwnicznym magazynie przełożone kulkami na mole, zastąpiono je bowiem przenośnymi, dźwiękoszczelnymi ekranami. Fotele z lóż, odkręcone od podłogi, poszły śladem zasłon. Dzięki tym przeróbkom loże zamieniono w jajowate sale odpowiednie do spełniania funkcji sceny dla całego raktora. Dwanaście scen w dawnych lożach przynosiło siedemdziesiąt pięć procent zysków Teatru Parnasse. Miranda zawsze wchodziła na scenę pół godziny wcześniej, aby sprawdzić stan własnej siatki tatowej. Pażyty nie były wieczne - statyczne wyładowania elektryczne i działanie promieniowania kosmicznego wykańczały je jeden po drugim, a jeśli z lenistwa zaniedbywało się swój instrument, to niewątpliwie nie zasługiwało się na miano profesjonalnego raktora. Ściany loży Mirandy były udekorowane plakatami i zdjęciami jej życiowych bohaterek, głównie aktorek z dwudziestowiecznych pasywów. W rogu stało krzesło przeznaczone do scen, w których się siedzi. Obok maleńki stoliczek do kawy, na którym stawiała potrójne latte, dwulitrową butelkę wody mineralnej i pudełko pastylek na gardło. Skończywszy diagnostykę siatki, Miranda przebierała się w czarny, obcisły kostium, odwieszając swe rzeczy na stojący przy drzwiach wieszak. Inny raktor mógłby występować nago, nie przebierać się wcale albo dopasować kostium do roli, jaką mu wyznaczano, pod warunkiem, że wiedziałby odpowiednio wcześniej, jaka to będzie rola. Na tym etapie swojej artystycznej kariery Miranda, niestety, nigdy nie wiedziała, w czym przyjdzie jej wystąpić. Miała zamówienia na rolę Kasi w raktywnej wersji Poskromienia złośnicy (dowcipnej ramotce popularnej wśród pewnego typu męskich użytkowników); Scarlett O'Hary w Przeminęło z wiatrem; podwójnej agentki o imieniu Ilse w szpiegowskim dreszczowcu rozgrywającym się w pociągu jadącym przez nazistowskie Niemcy; wreszcie Rei, neowiktoriańskiej damulki w rozpaczy, bohaterki Jedwabnego szlaku, przygodowo-komediowego melodramatu, rozgrywającego się w podejrzanych kręgach współczesnego Szanghaju. Sama stworzyła tę rolę. Po niezwykle pozytywnych recenzjach („bardzo realistyczny portret kobiety, grany przez nowicjuszkę Mirandę Redpath”) przez kilka miesięcy nie grała prawie nic innego, a jej pakiet zamówień był tak obszerny, że część klientów zgadzała się nawet na epizody albo zadowalała oglądaniem pasywnym za jedną dziesiątą ceny. Dystrybutorzy przegrali jednak serial, próbując - po niezbyt wnikliwych badaniach rynkowych - przenieść go poza Szanghaj, gdzie Jedwabny szlak trafił w próżnię, pociągając za sobą kilka ściętych głów. Miała cztery główne role, więcej nie zdołałaby pomieścić w pamięci. Oczywiście mogła grać każdą rolę, czytając tekst z maszyny, ale zazwyczaj kończyło się to zrobieniem z siebie osła. Przy swojej obecnej reputacji nie mogła pozwolić sobie na uchybienia w pracy. Gdy miała wolną chwilę, grywała od czasu do czasu pod zmienionym nazwiskiem w łatwiejszych raktywach: zazwyczaj polegało to na odczytywaniu narracji lub występach w programach dziecięcych. Miranda nie miała własnych dzieci, ale utrzymywała kontakt z tymi, którymi zajmowała się jako guwernantka. Uwielbiała pracę w raktywach dla najmłodszych, która, oprócz innych zalet, pomagała ustawić głos dzięki niezliczonym wierszykom i rymowankom. - Próba Kasi ze Złośnicy - powiedziała głośno i na ekranie mediatronu konstelacja Mirandy ustąpiła miejsca kruczowłosej dziewczynie o zielonych, podstępnych oczach, ubranej w strój świadczący o dużej wyobraźni scenografa co do możliwych ubiorów bogatej włoskiej damy z okresu renesansu