Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Był blady, wychudzony, ściągnięte rysy twarzy wskazywały na to, że miał za sobą ciężkie dni. Gości jednak przywitał 77 pogodnie. – Ładnie, że wpadliście – powiedział. – Francis mówił, że wracasz do Kamloops – spojrzał pytająco na Mc Leana. – Tak, dostałem polecenie. Odpoczywałem całą zimę. Czas wziąć się za robotę. – Zabierasz Mag i Snowdenów? Mc Lean przysiadł na krawędzi łóżka. – Nie bardzo. Oczywiście, Mag nie puści mnie samego, ale Bess nie daje się namówić. Czeka na tego cholernego Dana. Zostaje więc. Będzie mieszkała u nas, jak dotychczas. Jak ty się czujesz? – Jeszcze podle, ale Greig mówi, że to normalne. Szlag mnie trafia, że trwa tak długo. – Nie narzekaj – Brew, który przysunął sobie jakieś krzesło, pokiwał melancholijnie głową. – I tak ci się upiekło. Przecież mogło być znacznie gorzej. – Ano, mogło. Nie wiem, czemu jeszcze żyję. – Nie dobili cię po prostu. – Właśnie. Pewno byli przekonani, że kipnę. Mc Lean nachylił się nad leżącym. – Słuchaj, Willis, obydwaj z Chartem rozumiemy, że możesz nie znać przyczyny, dla której nie wpakowali ci jeszcze jednej kulki, że nie widziałeś napastników, a więc na dobrą sprawę nie znasz ich, ale przyznasz, że trudno uwierzyć, że nie znasz również powodów samego napadu. Chyba domyślasz się, dlaczego chcieli cię usunąć? West milczał dłuższą chwilę, w końcu poruszył przecząco głową. – Myślałem nad tym, Ike. Nie znam odpowiedzi tak samo jak wy, mimo że wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne. Nie wiem, o co im chodziło i nie domyślam się, kto to był. Przyznaję, że pewnych ludzi podejrzewam w związku ze śmiercią Hartwella i w związku z jesiennym napadem na mnie. Jeśli to jednak oni, to wiedzą, że nie mam przeciw nim żadnych dowodów. Nic im w związku z tamtymi sprawami nie mogę zrobić. A więc to nie może chodzić o to. Ten napad to zupełnie coś innego. Nie rozumiem go. – Oddychał ciężko. – Uspokój się. Ale skoro tak, to sprawa jest jeszcze bardziej paskudna niż myślałem. – Mc Lean ściągnął brwi i chwilę zastanawiał się. – Właściwie w tej sytuacji są tylko dwie możliwości. Tak, tylko dwie – powtórzył. – Albo są przekonani, że wiesz o nich coś ważnego, nawet jeśli sam nie domyślasz się, co to takiego i obawiają się, że możesz na to wpaść, albo, i jest to raczej bardziej prawdopodobne, chcieli cię na jakiś czas usunąć z drogi. To znaczy na czas, w którym mógłbyś im w czymś przeszkodzić. I za tą drugą możliwością przemawia to, że cię nie wykończyli. Twoja śmierć nie była im potrzebna. Co zamierzałeś robić w najbliższym czasie? Myślę o tym, w czym mógłbyś im przeszkadzać? – Nie zamierzałem nic szczególnego, Ike. Gdybym był na nogach, w tych dniach ruszałbym z przesyłkami, i to wszystko. W izbie zapadło dłuższe milczenie. Wreszcie przerwał je Brew. – Zgadzam się z Ikem. W grę wchodzi raczej ta druga możliwość. Chodziło im o uniemożliwienie ci wyjazdu z przesyłkami, ale tego nie rozumiem już w ogóle. – Mylicie się. Jeśli z przesyłkami nie pojadę ja, to pojedzie Francis. Jaka różnica. Jego przecież nie tknęli. – Znów milczeli dłuższą chwilę, wreszcie Mc Lean wzruszył ze zniechęceniem ramionami. – Może masz rację. Nie dojdziemy tego dzisiaj, ale w takim razie może się jednak pomylili, może myśleli, że umrzesz i chyba, chyba powinieneś trzymać coś pod poduszką. Chory uśmiechnął się i trochę jeszcze niemrawym ruchem wyciągnął pistolet. – Trzymam. Też pomyślałem, że może zechcą dokończyć sprawę... Kiwnęli głowami. Przez jakiś czas gawędzili jeszcze o różnych, obojętnych sprawach, w końcu pożegnali się. Mc Lean wracał do domu zamyślony. Mimo niepokoju, jaki odczuwał w związku z ewentualnością ponowienia napadu na Westa, pozbył się jednocześnie swych poprzednich 78 podejrzeń. Tak, West miał swoje tajemnice. Szukał zabójców Hartwella i węszył za tym, który jego samego pozbawił złota należącego do Bess, ale nie miał chyba na sumieniu niczego więcej. I tu dowódca Fort Kamloops po raz pierwszy w życiu popełnił niewybaczalny błąd. Uwzględnił tylko jeden aspekt sprawy. Zapomniał, że West był jedynym człowiekiem, który znał drogę do chaty Snowdena, jedynym, który najprawdopodobniej musiałby zaprowadzić tam dziewczynę i jej brata, że napad, jaki urządzono na niego, miał na celu po prostu uniemożliwienie mu odbycia tej właśnie podróży. Mc Lean odpowiedzi na swe wątpliwości dociekał w faktach i zdarzeniach przeszłych, a nie tych, które dopiero musiały nadejść. Z zadumy wyrwał go odgłos czyichś szybkich kroków. – Zatrzymaj się chwilę, Ike – z tyłu pośpiesznie nadchodził Surrey. – Coś się stało? – Nie, nic szczególnego, ale chyba cię zainteresuje. Mc Lean uniósł brwi. – No – patrzył wyczekująco – coś z Suttonem? – Nie, ale po waszym wyjściu, kiedy liczyliśmy strzelby, do sklepu weszło dwu obcych. Wyglądało na to, że odbyli dłuższą drogę. Kupowali naboje. Gadali trochę. Płacili złotem. Przy wydawaniu reszty Sutton spytał żartem, czy może wiedzą o jakimś dobrym wolnym potoku. Roześmiali się obydwaj, a jeden z nich powiedział, że te, które oni znają, nie są najlepsze. Powinien spytać Henry Snowdena, gdy go kiedyś spotka. Joe chciał wiedzieć, gdzie widzieli tego Snowdena. Odparli, że jakiś miesiąc temu gdzieś nad jednym z dopływów Chilcotin, w pobliżu Białego Bobra. – Są jeszcze u Suttona? – Mc Lean był wyraźnie poruszony. – Nie, po zrobieniu zakupów wyszli. Mówili, że chcą kupić trochę prowiantu i parę butelek. Pewno są jeszcze w osadzie. To dobra wiadomość, Ike? – Nie wiem, ale chyba dobra. Henry Snowden to ojciec Bess. Czeka tu na niego lub na kogoś od niego. Nie może się ruszyć. Poznasz tych dwóch? – Jasne! – To chodźmy