Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Długa, poszarpana rana w jego boku odsłaniała nagie żebra. Prócz martwego zwierzęcia spoczywało tam inne ciało, małe, skulone, jakby ktoś pogardliwie odrzucił je na bok. Ponieważ Tirtha czuła, że ta wizja jest ważna, przemogła się i zbliżyła do zwłok. Twarzą do ziemi leżała nieżywa dziewczynka. Rozpuszczone ciemne włosy litościwie zakrywały jej twarz, ale widać było, że została brutalnie zgwałcona i sponiewierana, a po śmierci odrzucona jak nikomu niepotrzebny śmieć. Tirtha owładnął straszliwy gniew. W minionych latach poznała ból, śmierć i nędzę i uważała, że nie da się łatwo wyprowadzić z równowagi. Teraz jednak przebudziła się w niej jakaś ukryta dotychczas głęboko część jej istoty. Narkotyk wzmocnił jej talent do ostatecznych granic, wiedziała więc, że zabito nie tylko to dziecko. We wnętrzu płonącego budynku leżały inne kobiece ciała, potraktowane równie brutalnie. Wśród morderców byli tacy, którzy igrali ze swymi ofiarami, rozkoszowali się okrucieństwem. Nazywali siebie ludźmi, ale tylko wygląd różnił ich od bestii, którą wraz z Sokolnikiem zabiła w górach. Może byli tylko słabsi i nie tak niebezpieczni. Tirtha nie wiedziała, dlaczego nieznana moc zesłała jej tę wizję. Powinna opanować gniew, chcąc się dowiedzieć, co się za tym kryje. Nie wierzyła, że to widzenie miało ją tylko ostrzec. Tę koszmarną scenę pokazano z innego, znacznie ważniejszego powodu. Pozbawiona była własnej woli, nie mogła się swobodnie poruszać. Przypominało to jazdę na koniu, nad którym się nie panuje. Minęła spalony dom i dotarła na otoczone kamiennym murem pole, gdzie zobaczyła wdeptaną w ziemię oziminę, jakby jacyś jeźdźcy przemierzali je tam i z powrotem. Jeźdźcy... nie, myśliwa. Dopiero teraz w pełni uświadomiła sobie powagę sytuacji. Widziała krzyżujące się ślady końskich kopyt. Kogo ścigali ci "myśliwi"? Niewidzialna siła zaprowadziła ją teraz do stosu kamieni w rogu pola. Zobaczyła, że miano tam zamurować dziurę w murze - kamienie leżały w pobliżu. Między nimi a murem, na tak wąskiej przestrzeni, że nie zdołałby się tu zmieścić żaden człowiek, ukryło się inne dziecko. Martwe? Nie! To dziecko żyło, a jego umysł wypełniało śmiertelne przerażenie. Mały zbieg ze strachu zatracił niemal świadomość własnego istnienia. Tirtha wyczuła jednak tlącą się jeszcze iskierkę osobowości. Prosiła nieznaną siłę o pomoc we własnej sprawie, a tymczasem okazało się, że liczy się tylko to, co jej pokazano. Wezwano ją, żeby się nią posłużyć, i musiała wykonać polecenie. Otworzyła oczy i zobaczyła mrok, maleńkie ognisko, a obok Sokolnika siedzącego ze skrzyżowanymi nogami. W rękach trzymał miecz-sztylet z płonącą jaskrawym światłem gałką na rękojeści. Pochylił głowę i oszołomiony wpatrywał się w ożywiony klejnot. Tirtha ocknęła się czując konieczność pośpiechu. - Trzeba się śpieszyć! Sokolnik podniósł nagle głowę, jakby okrzyk wyrwał go z innej wizji. Tymczasem Tirtha szła już w stronę uwiązanych koni. Księżyc w pełni świecił jaśniej niż kiedykolwiek. Tym lepiej, pomyślała, wykonam powierzone mi zadanie. - Co się dzieje? - Najemnik stał tuż za nią, lecz nie wyciągnął miecza z pochwy. Tirtha obróciła się powoli, próbując zanalizować na jawie ulotny ślad tragedii, którą oglądała w nocnym widzeniu. Czas stał się teraz jej wrogiem. Nie! To zadanie było częścią jej samej, potrzebą równie przemożną, jak ciągnące się latami poszukiwania, tylko bardziej naglącą. Ogień. Słup dymu, który dostrzegli z przełęczy! To musiało być tamto miejsce. Nagle opuściły ją wątpliwości. Szybko odwiązała i osiodłała swoją klacz. Sokolnik nie zadawał więcej pytań, tylko poszedł w jej ślady. Ptak siedzący dotąd na łęku siodła jak na rozkaz wzbił się w powietrze i zniknął w mroku. Pojechali na południowy zachód. Tam gdzie to było możliwe, przemierzali kłusem otwarte przestrzenie. Podczas jazdy Tirtha opowiedziała pokrótce o tym, co zobaczyła. Sokolnik słuchał w milczeniu, a kiedy skończyła, skomentował: - Rozbójnicy albo żądni łupów ludzie jakiegoś szlachetki. To zniszczony przez wojnę domową kraj - dodał z niesmakiem. Mimo ostentacyjnego izolowania się od innych ludów i znakomitej znajomości żołnierskiego rzemiosła mieszkańcy Gniazda nie zabijali bez potrzeby ani nie pastwili się nad ofiarami jak mordercy, którzy spalili tamtą zagrodę. Zawsze zabijali szybko, za każdym razem ryzykując życie. Nikt nie ośmielił się powiedzieć, że byli bezlitosnymi barbarzyńcami, bez względu na to, jak bardzo Czarownice z Estcarpu nienawidziły ich obyczajów. Sokół spadł z nocnego nieba i usiadł na łęku siodła przed swoim panem. Tirtha usłyszała ostre dźwięki przypominające klekot. Sokolnik zwrócił się do niej: - Jest tak, jak widziałaś - pożar i trupy. Nie ma tam nikogo. Tirtha pokręciła głową i powiedziała stanowczo: - Nie w domu, lecz na polu. Ścigali, ale nie znaleźli. Tam nadal jest życie. Gdyby nie było - zawahała się - dano by mi znać, że nie mamy po co jechać. Jej towarzysz nic nie odpowiedział. Może uznał, iż jako najemnik nie powinien się z nią sprzeczać. Na pewno sądził, że nie miała racji i że znajdą tylko trupy. Świtało, kiedy poczuli smród dymu i słodkawy odór rozkładu. Później zobaczyli wysoką palisadę, której Tirtha nie widziała w transie