Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zamroczony, zdezorientowany, poczuł szybki ruch swej prawej stopy, ślizgającej się na grudce śniegu. W tej samej chwili usłyszał pierwsze zgrzytnięcie pojazdu o głaz. Zupełnie stracił równowagę i teraz ślizgały się już jego obie stopy. Grapos rzucił się w poprzek półgąsienicówki, chwycił go za prawe ramię i szarpnął do tyłu. Prentice opadł ciężko, zahaczył tyłem głowy o ławkę i rozciągnął się na podłodze. Macomber koncentrował się na krawędzi urwiska, z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy i nogą gotową do dodania gazu, kiedy usłyszał drapiący dźwięk wewnętrznej gąsienicy stykającej się z głazem. Czekał z nerwami napiętymi do granic wytrzymałości. Czekał na rękę, która opadnie mu na ramię z ostrzeżeniem, ale ponieważ nic się nie działo - pewien, że Prentice nadal sprawdza posuwanie się zewnętrznej gąsienicy - utrzymywał kurs. Pojazd trząsł się nieprzyjemnie, drapanie zmieniło się w zgrzytanie, a on walczył z pokusą obejrzenia się za siebie. Miał prowadzić, nie obserwować, lecz znów opętał go paniczny lęk: co się stanie, jeśli gąsienica oderwie się od pojazdu i zostaną tylko dwa koła i jedna gąsienica. Musi to w ciągu paru sekund doprowadzić do fatalnej w skutkach utraty równowagi. Półgąsienicówka zatrzęsła się znowu i po kolumnie kierownicy przebiegły wibracje, podczas gdy Macomber opanowywał pokusę skręcenia przednich kół, które już przeszły obok głazu w kierunku ściany skalnej. A potem wstrząsy i zgrzytanie ustały w jednym momencie. Przejechał jeszcze kilka jardów na wprost, po czym skręcił kierownicę i odjechał od krawędzi przepaści. Po kilku minutach droga zaczęła się rozszerzać, pogoda poprawiała się, śnieg zaś opadał rzadziej, aby wkrótce zupełnie ustać. Po prawej stronie ściana skalna oddalała się od drogi, a po lewej przepaść stopniowo zanikała tam, gdzie zbocze opadało mniej stromo. Zwiększył prędkość, czując ożywienie. - Wkrótce zobaczymy klasztor - powiedział chrapliwie, choć pewnie Grapos, który stał za Szkotem i patrzył przez szybę. - Zjedziemy w dół, miniemy dużą skałę, i już. - Jak się ma reszta? - Prentice upadł i uderzył się w głowę, lecz odzyskał przytomność, Ford go dogląda. Macomber obejrzał się przez ramię i ujrzał Prentice’a na tylnej ławce trzymającego głowę w dłoniach i Forda przy nim. Porucznik podniósł wzrok, napotkał zaniepokojone spojrzenie Szkota i pomachał uspokajająco ręką. - Zaraz się lepiej poczuję - ile jeszcze, zanim coś zobaczymy? - Niedaleko. Niech się pan nie przejmuje, jak długo można. - Macomber podniósł wzrok na Graposa. - Ta skała, o której pan wspomniał, o ile pamiętam, zwisa nad drogą, tak? - Tak. Przejedziemy obok niej to zobaczymy klasztor. Jechali w dół, lecz widok od południa był przesłonięty przez ośnieżone zbocze. Szybko tracili wysokość, gdy zjeżdżali w kotlinę otoczoną ze wszystkich stron zimowymi wzgórzami. Wzdłuż grani wiatr rozwiewał tumany śniegu, które kręciły się przez moment, by po chwili zniknąć. Niebo nad głową było bladoniebieskie, a słońce świeciło słabo i nie dawało ciepła. Macomberowi przyszło do głowy, że nigdy nie widział tak posępnego krajobrazu, gdzie dzikie skały wznosiły się w niezwykłych kształtach przypominających pustkowia Arizony. Byli już blisko jednej z tych dziwacznych formacji skalnych - jedynej górującej nad drogą - kiedy dłoń Graposa chwyciła go mocno za ramię. - Tam ktoś jest - na skale. Macomber spojrzał w górę o sekundę za późno, wjeżdżali już w słaby cień rzucany na drogę. Zwolnił, zatrzymał się pod osłoną skały i wysiadł za Graposem z półgąsienicówki, zginając i rozprostowując zesztywniałe palce, które zaciskał na kierownicy. Weszli pod górę jedynie parę stóp, kiedy Grek przyciągnął go do skały i wyszeptał: - Ja idę po tej stronie - pan niech pójdzie na tamtą i zaczeka. Gdy on usłyszy, jak wchodzę, zejdzie po pańskiej stronie - pan zaczeka i on napotka pana. Macomber skinął głową, polazł sztywno w dół przez sięgający po kolana śnieg na drogę, dał znać gestem pozostałym dwóm mężczyznom, aby pozostali na miejscu, i skierował się pod nawisłą skałę. Z drugiej strony stromy stok pokrywał stwardniały śnieg owiewany przez wschodni wiatr. Szkot wspiął się około piętnastu stóp, zanim doszedł do wielkiego głazu zapewniającego doskonałe miejsce na zasadzkę. Z parabellum w ręku usiadł i czekając przyglądał się panoramicznemu widokowi. *** Dostrzegł klasztor. Góra Zervos, wyniosła ponad wybryki pogody, była niczym nie zasłonięta. Skulony za swym głazem Macomber stwierdził, że jest taka, jak ją zapamiętał - z jednej strony ogromne urwisko, zawisłe nad morzem, z drugiej stok nurkujący przez setki stóp do położonego niżej jeziora. Mury klasztoru wznosiły się pionowo ze szczytu urwiska - cztery kamienne bloki z oknami jak gigantyczne baszty połączone zębatymi blankami. Zdawały się wyrastać ze skalnego urwiska, kiedy tak pędziły w górę, a morze i ląd w oddali podkreślały ich zarysy. Była to najbardziej odosobniona i ascetyczna pustelnia w całej Europie - a także ostateczny cel pułkownika Burckhardta