Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Takie samo urządzenie miałem u siebie w pałacu. - Wybacz, panie, ale ja w swoim domu miałem tylko beczkę z deszczówką. - Słuchaj więc uważnie. Jeżeli się nam uda oderwać tę kratę, dostaniemy się do kanału. / - To cudownie! - krzyknął pan Mżawka. - Od dziecka chciałem być kanalarzem! - Kanał uchodzi do Wisły, rozumiesz? Sprawdziłem to dziś, po drodze do Smoczej Jamy. Zabierajmy się. więc do roboty, mamy półtorej godziny czasu. Ten dureń nie przyjdzie tu przed końcem meczu. Raz, dwa, fezy! Rozległy się dwa pluśnięcia i obaj Deszczowcy znaleźli się w basenie. Po chwil ich szponiaste palce wczepiły się w kratę. - Hej, siup - zabulgotał Największy Deszczowiec. - Hej, siup - powtórzył Mżawka. Ale krata nawet nie drgnęła. Ponowili wysiłek, lecz znów bez rezultatu. Największy Deszczowiec sapał przez dłuższą chwilę - Nie damy rady. Osłabliśmy na tym więziennym wikcie. Trzeba się wziąć na sposób. Wydostał się na brzeg basenu i omiótł wzrokiem wszystkie kąty łaźni. W jego oczkach pojawił się błysk zadowolenia. - Mam! - krzyknął, zapominając o ostrożności. - To będzie dobre! W jednym z kątów leżały na ziemi dwie długie i cienkie rurki, przyniesione tu przez robotników, którzy mieli zainstalować nowy prysznic. Deszczowiec porwał jedną z nich i stanął nad brzegiem basenu. - Wyłaź - rozkazał panu Mżawce. Stojąc na samej krawędzi wsunęli rurkę między kraty. - Teraz musimy razem pociągnąć za drugi koniec - hej, siup! - Hej, siup - powtórzył Mżawka jak echo. Rozległ się trzask i oderwana krata opadła na dno basenu. - Zwycięstwo! - zawołał Deszczowiec. - Zwycięstwo! Skaczemy do wody. Wśliznięcie się w otwór nie przedstawiało już żadnych trudności. Znaleźli się w ciemnej, opadającej skośnie rurze. Pełznąc powoli na brzuchach, dotarli po chwili do jej końca. W głębokiej ciemności usłyszeli pod sobą plusk przepływającej wody. - Pod nami jest kanał - szepnął Deszczowiec. - Musimy tam skoczyć. - Może są jakieś klamry? - Skądże by się tu wzięły? Nie ma rady, trzeba skakać. Pan Mżawka począł delikatnie wycofywać się w kierunku basenu. - Co robisz? - zapytał go władca. - Przecież tobie, o panie, należy się pierwszeństwo. Choćby z racji wieku i urzędu. Największy Deszczowiec zazgrzytał zębami. - Ty skoczysz pierwszy. Taka jest moja wola. Od czego cię mam? - A jeżeli Okręcą kark? - To przynajmniej wyląduję na czymś miękkim. - Zlituj się, choćby ze względu na moje usługi. To przecież ja śledziłem profesora Gąbkę i donosiłem ci o każdym jego kroku. - Płaciłem ci za to, i to dobrze. Skacz! Nieszczęsny Mżawka zamknął oczy i skoczył. Ryk strachu, jaki przy tym wydał, zdolny był sparaliżować każdą żywą istotę, ale na jego towarzyszu nie wywarł żadnego wrażenia. Po długiej, stanowczo zbyt długiej chwili, doleciał z dołu głośny plusk. Władca Kibi-Kibi nachylił się nad czarną studnią i krzyknął: - Żyjesz? Odezwij się. - Żyję - jęknął Mżawka - ale wbiłem się w muł aż po piersi. Strasznie tu śmierdzi. - Uwaga, teraz ja skaczę. Największy Deszczowiec ścisnął nos palcami i skoczył, rozczapierzając jak najszerzej błonę między palcami nóg, aby stworzyła coś w rodzaju spadochronu. Lecąc w dół jak kamień, również nie mógł się powstrzymać od wydania przeraźliwego krzyku, który po chwili zakończył się pluskiem i bulgotaniem. Udało się! Tkwił w szlamie po piersi, podobnie jak Mżawka, ale był cały i żywy. - Nie przypuszczałem, że ta studnia jest tak strasznie głęboka - rzekł wreszcie, gdy minęło oszołomienie spowodowane upadkiem. - To dobry znak, widocznie jesteśmy na poziomie rzeki. Teraz musimy iść z biegiem wody. - O ile to coś można nazwać wodą - mruknął pod nosem pan Mżawka. Zanurzeni w cuchnącej cieczy, posuwali się krok za krokiem, macając dłońmi po ścianach, wykonanych z wielkich kamiennych bloków. Słyszeli wokół siebie piski wystraszonych szczurów i szum wody ściekającej z wysoko umieszczonych otworów. W pewnej chwili spadł im na głowy prawdziwy deszcz ziemniaczanych obierzyn, - Jesteśmy pod kuchnią - zamlaskał z radością Największy Deszczowiec. - To znaczy, że wkrótce powinniśmy dojść do rzeki. Błoniaste stopy zbiegów ślizgały się w gęstej mazi, zalegającej dno kanału. Straszliwy fetor wiercił w nozdrzach i powodował nudności. Czuli, że jeżeli wkrótce nie wyjdą na świeże powietrze, stracą przytomność i utoną w tłustym szlamie. Aby się nie pogubić, ujęli swe dłonie i posuwali się krok za krokiem, ogarnięci jedną, jedyną myślą: byle jak najszybciej wyjść na powietrze! W pewnej chwili odczuli na twarzach powiew wiatru. Nadzieja wstąpiła w ich serca. Przyśpieszyli kroku i nagle znaleźli się na otwartej przestrzeni! To było tak niespodziewane, że gdy wreszcie ujrzeli nad sobą gwiazdy, nie mogli uwierzyć oczom. Nic nie mówiąc, łapczywie wciągali do płuc czyste i chłodne powietrze nocy. Tuż przed nimi toczyły się fale Wisły. - W tej chwili zrozumiałem pojęcie słowa „wolność” - rzekł Największy Deszczowiec. - Dotychczas zdawało mi się, że jest to słowo zupełnie idiotyczne i pozbawione jakiejkolwiek treści. Jesteśmy wolni! - Z ust twoich, o panie, płynie potok mądrości - rzekł przymilnie pan Mżawka, wskakując w swą dawną, pełną czołobitności i lizusostwa skórę funkcjonariusza TUSPO, czyli Tajnego Urzędu Spraw Podejrzanych. - Gdy odzyskam tron - dodał Największy Deszczowiec - zamianuję cię Największym Strażnikiem Niezwykle Mokrej Pieczęci. - Masz na to moje królewskie słowo. Pan Mżawka pomyślał, że jeszcze dużo wody upłynie w Wiśle, zanim spełni się ta obietnica, ale oczywiście zachował tę myśl dla siebie. Wiedział bowiem z doświadczenia, że tyrani. bardzo nie lubią, gdy podwładni mają wątpliwości co do ich obietnic. - A teraz płyniemy - zakomenderował władca. - Tylko jak najciszej, żeby nas nie usłyszały straże na murach. Mamy całą noc przed sobą