Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

.. - Nie ma żadnych ograniczeń - przerwał mu Ken. - Zaliczyłeś dwuletnią szkołę pomaturalną, możesz więc skończyć studia wieczorowe. Nasza firma jest gotowa pokryć koszty twojego kształcenia. Mimo woli Shaver się uśmiechnął, nie tylko odczuwał ogromną ulgę, lecz także dopisało mu szczęście. Starał się jednak opanować nagłe uniesienie, gdyż rozmawiał z obcymi ludźmi. - Słucham uważnie - rzekł. Ken musiał jednak mieć już przygotowaną ofertę. - Dokładnie sprawdziliśmy cały personel firmy Hadley Brothers i... cóż, wystarczy powiedzieć, że większość pracowników wyższego i średniego szczebla będzie musiała sobie szukać pracy gdzie indziej. Wybraliśmy ciebie i jeszcze jednego, równie młodego kierownika z Mobile. Chcielibyśmy was obu jak najszybciej ujrzeć w naszej centrali w Charlotte, gdzie przez kilka dni moglibyście się zapoznać z członkami zarządu, poznać lepiej zakres działalności spółki. Tam też porozmawialibyśmy szerzej o waszej przyszłości. Muszę cię jednak lojalnie ostrzec, że jeśli przyjmiesz proponowany ci awans, będziesz się musiał wyprowadzić z Biloxi i okazać gotowość do częstszej zmiany miejsca pobytu. - Jestem na to przygotowany. - Tak sądziliśmy. Kiedy zatem mógłbyś przylecieć do Charlotte? Oczyma wyobraźni Shaver ujrzał Lou Dell zatrzaskującą drzwi sali przysięgłych i oddzielającą go od dwóch przedstawicieli nowego pracodawcy. Zmarszczył brwi. Zaczerpnął głęboko powietrza i nie kryjąc swego rozdrażnienia, odparł: - Na razie jestem związany obowiązkiem przysięgłego w sądzie. Na pewno Troy mówił wam o tym. Obaj zrobili takie miny, jakby ten fakt niweczył ich wszystkie plany. - Ale to tylko kwestia paru dni, prawda? - Nie. Rozprawa została zaplanowana na cały miesiąc, a dopiero zaczęliśmy drugi tydzień obrad. - Na miesiąc? - powtórzył zdumionym głosem Ben. - Cóż to za rozprawa? - Wdowa po facecie, który zmarł na raka płuc, domaga się odszkodowania od wytwórcy papierosów. Obaj zareagowali identycznie, nie pozostawiając nawet cienia wątpliwości, co naprawdę myślą o tego typu pozwach. - Robiłem wszystko, żeby sędzia wykluczył moją kandydaturę - wtrącił pospiesznie Lonnie. - A więc to kolejna próba naciągnięcia uczciwego producenta na odszkodowanie? - zapytał Ken z wyraźnym obrzydzeniem w głosie. - Owszem, coś w tym rodzaju. - I rozprawa będzie się ciągnęła jeszcze przez trzy tygodnie? - wtrącił Ben. - Tak mówiono. Aż sam nie mogę uwierzyć, że na tak długo ugrzązłem w sądzie - odparł cicho Shaver. Przez dłuższy czas panowało milczenie. Ben wyjął paczkę bristoli, zerwał folię, wyciągnął papierosa i zapalił. - Ci prawnicy... - syknął z wyrzutem. - Nasza firma jest zaskarżana średnio raz na tydzień, zazwyczaj przez biednych staruszków, którzy poślizną się i przewrócą, a później próbują zwalić całą winę na rozlany ocet czy rozdeptane winogrona. Miesiąc temu na jakimś hucznym przyjęciu w Rocky Mount eksplodowała butelka wody sodowej. Chyba nie muszę ci mówić, gdzie kupiono tę fatalną butelkę i kto został pozwany do sądu o odszkodowanie w wysokości dziesięciu milionów dolarów. Nie dość, że zaskarżono producenta, to jeszcze nas, za handel towarem nie odpowiadającym wymaganiom. - Ben zaciągnął się głęboko i wydmuchnął dym w stronę sufitu. Stopniowo wzbierała w nim wściekłość. - Mamy też na karku siedemdziesięcioletnią staruszkę z Athens, która utrzymuje, że zwichnęła sobie bark, sięgając wysoko na półkę po opakowanie środka do polerowania mebli. Jej adwokat już się odgrażał, że wystąpi o milionowe odszkodowanie. Ken spojrzał na kolegę z wyrzutem, jakby chciał mu dać znać, że to wystarczy. Widocznie Ben miał wybuchową naturę i z trudem panował nad sobą, kiedy poruszał tak drażliwe tematy. - Banda śmierdzących skunksów - ciągnął, wydmuchnąwszy dym nosem. - W ubiegłym roku zapłaciliśmy trzy miliony składki ubezpieczenia od tego rodzaju pozwów, ale to pieniądze wyrzucone w błoto, bo prawnicy i tak będą krążyć dalej, niczym wygłodniałe sępy. - Wystarczy - odezwał się Ken. - Przepraszam. - A co z weekendami? - nieśmiało zapytał Lonnie. - Jestem wolny od piątkowego popołudnia aż do późnego wieczoru w niedzielę. - Dokładnie o tym samym pomyślałem. Powiem ci, jak zrobimy. W sobotę rano przyślemy po ciebie nasz służbowy samolot. Razem z żoną przylecisz do Charlotte. Oprowadzimy cię po naszej centrali, przedstawimy członkom zarządu. Ostatecznie większość osób z kierownictwa i tak pracuje w soboty. Czy możemy się więc umówić na najbliższy weekend? - Jasne. - Doskonale. Zarezerwuję samolot. - Jesteś pewien, że nie będzie to kolidowało z twoimi obowiązkami w sądzie? - zapytał Ben. - Nie widzę żadnego konfliktu. ROZDZIAŁ 10 Do tej pory rozprawa przebiegała zgodnie z nakreślonym przez sędziego planem, ale w środę rano pojawiły się pierwsze niespodziewane trudności. Obrona wystosowała wniosek, aby doktor Hilo Kilvan z Montrealu, zgłoszony jako rzeczoznawca w zakresie statystyki zachorowań na raka płuc, nie został uznany za eksperta. Rozgorzała ostra wymiana zdań. Wendall Rohr i jego partnerzy bardzo gwałtownie reagowali na wszelkie posunięcia obrony, utrzymując, że ich przeciwnicy stosują wszelkie kruczki formalne byle tylko podać w wątpliwość fachową wiedzę każdego powołanego przez nich eksperta. Bo i rzeczywiście obronie udawało się wyjątkowo skutecznie spiętrzać różnorodne przeszkody aż przez cztery długie lata. Dlatego też Rohr stanowczo zaprotestował przeciwko dalszemu stosowaniu tego rodzaju praktyk i złożył sędziemu Harkinowi formalny wniosek o zastosowanie wobec pełnomocnika pozwanego odpowiednich sankcji. Był to już któryś z rzędu podobny wniosek, gdyż owa batalia o sankcje i nałożenie na przeciwnika wysokich kar pieniężnych toczyła się niemal od dnia złożenia pozwu, lecz jak dotąd sędzia Harkin nieodmiennie je oddalał. Dobrze wiedział, że w większości rozpraw z powództwa cywilnego owe bitwy na wnioski, petycje i sankcje zajmowały co najmniej tyle samo czasu co rzeczowa analiza materiału dowodowego. Rohr miotał się jak oszalały przed pustymi ławami przysięgłych i grzmiał na całą salę, że to już siedemdziesiąty pierwszy wniosek obrony, w którym postuluje się wycofanie takiego czy innego dowodu bądź pominięcie jakiegoś świadka