Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Po prostu nie można z nią dyskutować. - Wobec tego pani, będąc osobą mądrą i dyskretną, przyszła do mnie, jak pani polecono, i zapoznała mnie z sytuacją. Coś w jego tonie spowodowało, że dziewczyna spojrzała ostro. - Wiem naturalnie - powiedziała przepraszająco - jak cenny jest pański czas. - Jest pani zbyt łaskawa, mademoiselle, ale rzeczywiście mam teraz bardzo wiele spraw. - Obawiałam się, że może tak być - odparła Lily wstając. - Powiem lady Astwell... Poirot jednak nie podniósł się. Rozsiadł się w fotelu i patrzył spokojnie na dziewczynę. - Śpieszy się pani, żeby wyjść? Proszę usiąść na chwileczkę, bardzo panią proszę. Zobaczył, że rumieniec oblał jej twarz i znikł. Usiadła jeszcze raz, wolno i bardziej niechętnie. - Mademoiselle jest szybka i zdecydowana. Musi mieć pani zrozumienie dla tak starego człowieka jak ja, który podejmuje decyzje powoli. Pani mnie źle zrozumiała. Nie powiedziałem, że nie pojadę do lady Astwell. - Przyjdzie pan zatem? Głos dziewczyny był bez wyrazu. Nie patrzyła na Poirota, tylko na podłogę, była więc nieświadoma jego dokładnej obserwacji. - Proszę powiedzieć lady Astwell, że jestem całkowicie do jej usług. Będę w - Mon Repos, prawda? - dziś po południu. Wstał. Dziewczyna wstała również. - Ja... zawiadomię ją. To bardzo uprzejmie, że pan przyjedzie. Obawiam się jednak, że będzie to daremny trud. - Bardzo możliwe, ale kto wie? Odprowadził ją ceremonialnie do wyjścia. Potem wrócił do bawialni, zachmurzony, pogrążony w myślach. Skinął parę razy głową, następnie otworzył drzwi i zawołał swego kamerdynera. - Mój drogi George, bądź tak dobry i spakuj mi małą walizkę. Wyjeżdżam na wieś dziś po południu. - Tak jest, sir - powiedział George. Wyglądał jak stuprocentowy Anglik. Wysoki, sztywny i nie okazujący uczuć. - Młoda dziewczyna to naprawdę interesujące zjawisko, George - rzekł Poirot, opadłszy znowu na swój fotel i zapalając papierosa. - Zwłaszcza jeśli ma rozum. Poprosić kogoś, żeby coś zrobił, a jednocześnie nastawić go przeciwnie, to delikatna operacja. Wymaga finezji. Była bardzo zręczna - och, bardzo - ale Herkules Poirot, mój zacny George, jest pod względem inteligencji zupełnie wyjątkowy. - Słyszałem już, jak pan to mówił. - To nie tego sekretarza ma w głowie - uśmiechnął się Poirot. - Oskarżenie go przez lady Astwell traktuje z pogardą. Ona nie chce wywoływać wilka z lasu. Ja, mój drogi George, wywołam go i zmuszę do walki! Tam, w Mon Repos, rozgrywa się dramat. Dramat ludzki i to mnie właśnie pasjonuje. Ta mała była pomysłowa, ale nie dosyć. Jestem ciekaw, co tam znajdę. Po dramatycznej pauzie, która nastąpiła po tych słowach, głos George’a zabrzmiał przepraszająco. - Mam zapakować wizytowe ubranie, sir? Poirot popatrzył na niego smutno. - Zawsze skupiony na swojej pracy. George, jesteś dla mnie za dobry. Z pociągu, który zatrzymał się o czwartej pięćdziesiąt pięć na stacji Abbots Cross, wysiadł Herkules Poirot, wystrojony nader elegancko, z wąsami wypomadowanymi na sztywno. Oddał bilet, przeszedł przez barierkę i został zagadnięty przez szofera. - Pan Poirot? Mały człowieczek skłonił się. - Tak jest - Będzie pan łaskaw tędy, sir. Otworzył drzwi wielkiego rolls-royce’a. Dom stał zaledwie trzy minuty drogi od stacji. Szofer otworzył drzwi wozu i Poirot wysiadł. Kamerdyner przytrzymywał właśnie frontowe drzwi. Poirot, zanim wszedł, rzucił szybkie spojrzenie na dom. Była to wielka, masywna rezydencja z czerwonej cegły, bez pretensji do piękna, dająca jednak wrażenie solidnego komfortu. Wszedł do hallu. Kamerdyner zręcznie odebrał jego kapelusz i płaszcz, po czym powiedział pełnym szacunku pół-szeptem, jakim posługują się tylko najlepsi służący: - Milady oczekuje pana. Poirot poszedł za kamerdynerem schodami wyłożonymi miękkim dywanem. To był, bez wątpienia, Parsons, znakomity służący, który potrafił zupełnie nie okazywać uczuć. Na szczycie schodów skierował się korytarzem w prawo. Wszedł do małego przedpokoju, z którego prowadziło dwoje drzwi. Otworzył te po lewej i zaanonsował: - Pan Poirot. Pokój był niezbyt duży, zapełniony meblami i ozdobnymi drobiazgami. Kobieta w czerni podniosła się z sofy i podeszła szybko do Poirota. - Panie Poirot - powiedziała, wyciągając rękę. Jej wzrok prześliznął się po wyelegantowanej postaci detektywa. Zamilkła na moment, ignorując nachylenie detektywa nad wyciągniętą ręką i jego mruknięcie „madame”, a potem, uwalniając jego rękę po energicznym uścisku, wykrzyknęła: - Wierzę w niskich mężczyzn. Są najbardziej inteligentni! - Inspektor Miller - mruknął Poirot - jest zdaje się wysoki? - Jest nadętym durniem. Niech pan usiądzie tu, obok mnie. Wskazała mu miejsce na sofie. - Lily zrobiła, co się tylko dało, by odradzić mi sprowadzenie pana, ale żyję już dość długo, by podejmować sama decyzje. - Rzadkie osiągnięcie - rzekł Poirot, idąc z nią w kierunku kanapy. Lady Astwell usadowiła się wygodnie wśród poduszek i zwróciła ku niemu twarz. - Lily jest kochaną dziewczyną, ale wydaje się jej, że wszystko wie, a tacy ludzie, według moich doświadczeń, przeważnie się mylą. Nie jestem bystra, panie Poirot, nigdy nie byłam, ale mam rację tam, gdzie myli się wielu głupszych ode mnie. Wierzę w intuicję. Czy chce pan, żebym mu powiedziała, kto jest mordercą? Kobieta wie, panie Poirot. - Czy panna Margrave wie również? - Co ona panu nagadała? - spytała ostro lady Astwell. - Podała mi fakty. - Fakty? Och, oczywiście, one świadczą murowanie przeciwko Charlesowi, ale mówię panu, że on tego nie zrobił. Wiem, że nie zrobił! - nachyliła się do niego, a jej żarliwość była wprost niepokojąca. - Twierdzi to pani stanowczo? - Mego męża zabił Trefusis. Jestem tego pewna. - Dlaczego? - Dlaczego go zabił czy dlaczego jestem pewna? Powiadam panu, że wiem to! W tych sprawach jestem niesamowita. Podejmuję decyzję i trzymam się jej. - Czy pan Trefusis korzysta w jakikolwiek sposób na śmierci sir Reubena? - Nie zostawił mu ani grosza - odparła lady Astwell natychmiast. - Może się pan przekonać, jak kochany Reuben mu ufał. - Jak długo pracował dla sir Reubena? - Prawie dziewięć lat. - To długo - rzekł Poirot łagodnie. - Bardzo długo, jak na pracę u jednego człowieka. Tak, pan Trefusis musiał znać dobrze swego pracodawcę. Lady Astwełl popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Do czego pan zmierza? Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze sprawą. - Sprawdzam własny, mały pomysł. Mały pomysł, nic ciekawego, ale oryginalny, dotyczący skutków służby. Lady Astwell wciąż patrzyła na niego