Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Krótko mówiąc, brakowało mi ogłady. Doprawdy, trudno się temu dziwić, zważywszy na to, że pierwsze miesiące życia spędziłem w całkowitym odosobnieniu, jeśli nie liczyć odwiedzin człowieka, którego całe pojęcie o savoir-faire sprowadzało się do tego, że ściągał buty przed położeniem się do łóżka. Zamiast się jednak rozwodzić nad mym skromnym pochodzeniem powiem tylko, iż nie przygotowało mnie ono do nowego życia, którego nieodłączną część stanowiły regularne posiłki, przestrzeganie higieny osobistej oraz harmonijne współżycie z dwiema wiekowymi sukami. Musiałem się wiele nauczyć. Na szczęście natura obdarzyła mnie dobrze rozwiniętym zmysłem obserwacji. Są na tym świecie tacy, którzy patrzą, ale nic nie rozumieją - przede wszystkim przychodzą mi na myśl setery irlandzkie, choć podobno niektórzy to samo mówią o biurowych recepcjonistkach, z którymi nigdy nie miałem do czynienia. Ja nie tylko patrzę. Ja obserwuję. Wchłaniam. Zapamiętuję i analizuję. Niekiedy myślę o sobie jako o wiecznym badaczu-beha- 59 wioryście, studiującym zachowanie mrówek, jaszczurek, innych psów, ludzi. Wszyscy oni niezmiernie mnie fascynują, zgłębianie zaś tajników ich dziwactw i obyczajów w znaczący sposób wspomaga mój rozwój intelektualny, przyczynia się do wzbogacenia arsenału środków wyrazu, ułatwia właściwe znalezienie się w każdej sytuacji i w ogóle pozwala uwydatnić te cechy osobowości, które są najbardziej potrzebne, jeśli chce się żyć w harmonii z człowiekiem. Musiałem się wiele nauczyć. Na początek zacząłem uważnie obserwować swoich współmieszkańców: labradorzycę przyodzianą w matowoczarną krepę oraz jej starszą koleżankę, raczej dywan niż psa - zdaniem osób, których opinii raczej bym nie ufał, dość podobną do mnie. Założyłem, iż przez wiele lat obie zdążyły dobrze poznać zwyczaje obowiązujące w demu, więc wzorując się na nich, powinienem w okamgnieniu opanować niezbędne umiejętności, wprawić tym w podziw kierownictwo i zająć należne mi miejsce na szczycie. Czy kiedykolwiek mieszkaliście pod jednym dachem z dwiema podstarzałymi kobietami o silnie zakorzenionych przyzwyczajeniach? Zapewne nie, i na waszym miejscu wcale bym tego nie żałował. Bez przerwy gderają i obrażają się o byle co. Zaraz dam wam przykład; incydent ten wydarzył się wkrótce po moim przybyciu, a w jego następstwie utykałem przez cały następny tydzień. 60 Jak już wspomniałem, wcześniej nigdy nie miałem okazji jadać z miski, a wbrew pozorom nie jest to takie proste, z im większym bowiem zapałem przesz do posiłku, tym prędzej odsuwa się on od ciebie razem z naczyniem. Teraz już wiem, że należy wepchnąć miskę do kąta, skąd nie może uciec, wówczas jednak po prostu przygważdżałem ją łapą. Powinienem chyba również wspomnieć, że nie należę do tych nieporządnych konsumentów, którzy w przerwach między kęsami odbywają długie spacery. Nie, ja odchodzę od miski dopiero wtedy, kiedy jest pusta, co uważam za dowód zarówno zdrowego rozsądku, jak i dobrych manier, samemu procesowi jedzenia zaś oddaję się z pełnym zaangażowaniem (niektórzy zapewne powiedzieliby, że z niepohamowaną łapczywością, pamiętajcie jednak proszę o moich ciężkich doświadczeniach z najwcześniejszej młodości). Tak czy inaczej, właśnie skończyłem posiłek i byłem zajęty wysysaniem resztek aromatu z łapy, kiedy spostrzegłem, że sąsiednią, w połowie pełną miską, nikt się nie interesuje. Nienawidzę wszelkiego marnotrawstwa, w związku z czym wsadziłem łapę do opuszczonej miski i już zamierzałem zająć się jej zawartością, kiedy starsza suka wróciła nie wiadomo skąd, zobaczyła, jak zabieram się do sprzątania bałaganu, który po sobie pozostawiła, i z całej siły ugryzła mnie w udo. Zaraz potem zaczęło się wściekłe parskanie i warczenie, w związku z czym uznałem, że najrozsądniej będzie oddalić się na trzech łapach w jakieś inne miejsce. To tyle, jeśli chodzi o wątłą nić sympatii, jaka kiedyś łączyła mnie z ruchem feministycznym. Tak zwana „słabsza płeć" doskonale potrafi radzić sobie sama, a ja noszę na ciele blizny, które są tego niezbitym dowodem. W sumie jednak, jeśli nie liczyć nadzwyczaj zaborczego stosunku do żywności, moje towarzyszki były dość sympatyczne i ogromnie pomogły mi w wytyczaniu bezpiecznego kursu wśród raf i zdradliwych prądów domowego życia. Oto kilka przykładów tego, czego się nauczyłem: Wolno szczekać na psy z sąsiedztwa, które zapuściły się nie na swój teren, na osobnika, który zjawia się co miesiąc i proponuje wykupienie prenumeraty pisma poświęconego jodze oraz na obcych przy furtce. Nie wolno szczekać na telefon za każdym 61 razem, kiedy zadzwoni, na pracownika pogotowia energetycznego ani na stonogę, którą o trzeciej nad ranem odkryłeś w swoim posłaniu. Warczenie i obnażanie zębów również nie są mile widziane, podobnie jak prowadzenie prac ziemnych na grządkach z kwiatami, zakopywanie kości w torebkach pań, które przyszły z wizytą do kierownictwa, oraz baraszkowanie na kanapie. Bardzo nieżyczliwie traktowane jest także puszczanie bąków, w czym zdecydowanie przoduje labradorzyca. Niestety, ten, kto choć raz zdobędzie zasłużoną sławę w tej dziedzinie, później niejako odruchowo - choć często niezasłużenie - jest traktowany z wyjątkową podejrzliwością