Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Oto człowiek, według którego mona było regulować zegarek. - Sędzia nie spuszczał wzroku z rzucającego kośćmi Fantoma. - Prosiłeś go, by przyszedł godzinę przed przesłuchaniem i zjawiał się na miejscu równiutko sześćdziesiąt minut przed czasem. - Oszukuje. - W głosie zabrzmiały ostre nuty. - Zbliżał się lunch i punktualny Fraser wychodził z biura równ o dwunastej. Nie minutę po, nie minutę przed, ale punkt dwunasta. Jeśli miał być w sądzie o ósmej trzydzieści, bo należało przejrzeć akta, był tam o wpółdo dziewiątej, z plikiem najnowszych dokumentów i świetnymi radami dla ciebie. Ja, oczywiście, nie pojawiłem się przed dziewiątą. - Tony wpadł tu ze mną - wtrącił się Ballenger. - Musiałem dziś wyjść trochę wcześniej. - Szkoda, że nie mogę już liczyć na pana Frasera. Chodzi o to - sędzia unikał wzroku Tony'ego - co będzie z nami, z naszym bezpieczeństwem jeśli jego nie ma w pracy przez pół południa i cały wieczór? Kto nas obroni Jakie nieszczęścia spotkają nas rano? I co na to wszystko powie szanowna pani Fraser? - Nic nie powie - mruknął Tony. - O, pardon. - Sędzia wykrzywił się drwiąco. - Chyba poruszyłem delikatny temat. Fraser złapał Strevela za miękkie ramię i potrząsnął silnie. Jego wście kłość rosła tak szybko, jak się pojawiała. Ballenger rozdzielił mężczyzn z prędkością, jakiej nikt by się nie spodziewał, patrząc na olbrzymie ciało Harry'ego. - Nie denerwuj się, stary. - Odciągnął Frasera na bok i utkwił w sie- dzącym cicho Strevelu badawcze spojrzenie. Sędzia uśmiechnął się do Tony'ego. - Przecież mnie nie uderzysz, dalej mogę gadać, co chcę. Fraser pochylił się, by znów zaatakować, ale Ballenger w porę zarea- gował. 30 - Mówimy już „dobranoc", Tony. Do widzenia, Pete. Zarzucił ramię Frasera na swoje, podniósł jego płaszcz i odszedł, ^.P12^0^ za s0^ą- - Żegnajcie, panowie. - Strevel wyciągnął papierosa i zajął się grą. Fraser pozwolił Ballengerowi przepchać się przez zatłoczony bar. - Po co się wtrącałeś? Daj mi spokój. - Przerywanie kłótni to moje hobby. Ballenger milczał, gdy mijali znajomych prawników i sędziów, pochylonych nad stolikami. Irlandczycy ponuro kontemplowali dna kufli. Jak u Yeatsa, pomyślał gorzko Fraser. W chwilę później obaj stali na zimnie, w świetle ulicznej latarni. - Chodźmy stąd. - Dokąd? - spytał Ballenger. Otulił się płaszczem i zatarł ręce. - No dobra, gdzie chcesz iść? Fraser nie wiedział. Nie chciał wracać do domu i patrzeć Kate w twarz. Był z tego powodu zły i zarazem zawstydzony. Nie, absolutnie nie mógł iść do domu. Poza tym wolał zbytnio nie spoufalać się z Ballengerem. - Zostaw mnie, Harry. Ze mną wszystko w porządku. - Nigdzie mi się nie spieszy. Sheila i tak ma w nosie, co robię. - Nie potrzebuję nańki. - Jak zamierzasz dokądkolwiek się dostać? Weźmiesz taksówkę? - Tak... wezmę taksówkę. Ostatnie słowa zabrzmiały ostro i Tony zaraz tego pożałował. - Przepraszam, Harry. - Zwilżył wargi językiem. Na ulicy panowała niewiarygodna cisza i pustka. Neonowy zielono-czerwono-biały napis WESOŁYCH ŚWIĄT był jedyną plamą kolorów, jaką dostrzegał. - W porządku. - Ballenger uśmiechnął się wyrozumiale. - Dużo ostatnio przeszedłeś. Człowieku, przecież ty od wieków nie brałeś urlopu. - Muszę coś robić, Harry. Ostatnimi czasy nic mi się nie układa. Ballenger wsunął dłonie do kieszeni płaszcza. - Gdy tylko rozgryziesz Whalena i zacznierz z nim współpracować, powinieneś zabrać stąd Kate i wyjechać na parę tygodni. Potrząsnął głową. Mroźne powietrze otrzeźwiło go trochę. Spróbował wyobrazić sobie atmosferę takich wakacji. Kilka wspólnie spędzonych dni nie wystarczyłoby po tym, co przeżyli. - Nie w tym rzecz - powiedział głośno. - Więc co planujesz? Zmienić pracę? Pójść do prywatnej kancelarii? Czy zainwestować dziesięć, dwadzieścia kafli i założyć własną cholerną agencję ubezpieczeniową? Nagle zapragnął, by Harry, właśnie on, zrozumiał jego obawy. Ballenger mówił dalej. - Widzisz, Tony, jesteś prawnikiem praktykiem, podobnie jak i ja. Obaj spędzamy pół życia na sali sądowej