Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Odmowa była totalna i brzemienna w skutki. Starożytni, którym obce było grzebanie w labiryntach indywidualnych duszyczek, orzekliby, że rozsądek jego zaćmiła złowróżbna bogini Ate - mącicielka umysłów bogów i ludzi. Dla wierzących taka wykładnia wystarczy. My jednak, opisując to, co zdarzyło się potem, będziemy starali się unikać psychologii, a także wzniosłej symboliki i ograniczymy się do prostego przedstawienia faktów, tak jak to czyni Pauzaniasz, od którego zaczerpnęliśmy historię. A więc Kleomedes przybywa do Astypalai. Rusza do miasta. Po drodze znajduje się budynek szkolny, i na nim wyładowuje się szaleństwo niefortunnego olimpijczyka. Runęły drewniane kolumny. Pod gruzami znalazło śmierć sześćdziesięcioro dzieci. Mieszkańcy wyspy chcą wymierzyć zbrodniarzowi karę na miejscu przestępstwa, to znaczy ukamienować go. Kleomedes zdołał się wyrwać. Ucieka do świątyni Ateny. Nieubłagany tłum biegnie jego śladem. W świątyni znajdowała się kamienna skrzynia, wielka jak królewski grobowiec, przeznaczona do przechowywania obiektów sakralnych. Kleomedes odsunął ciężkie wieko i wsunął się do środka. I już w świątyni zjawiają się mściciele. Przeszukują dokładnie każdy załom muru, każdy zakamarek. Nie omijają także wielkiej kamiennej skrzyni. Daremnie. Kleomedes zniknął bez śladu. Czytając relację Pauzaniasza odczuwamy instynktownie niepokojący brak puenty, morału, dna. Protagonista nagle opuszcza scenę, zapada się bez słowa pod ziemię. O dalszych jego losach milczy przynoszący głosy świata Posłaniec - i wszystkowiedzący Chór. I to właśnie jest jaskrawo sprzeczne z zasadami dramatu klasycznego, więcej nawet, każdej sztuki, która wyraża się w formach zamkniętych i zrozumiałych. W teatrze absurdu Kleomedes mógłby liczyć na nie byle jaką karierę. Tylko chroniczne nieuctwo literatów, pracujących w przedsiębiorstwie pomnażania chaosu, tłumaczy zdumiewający fakt, że nie odkryli oni tej złotej żyły. Mieliby prawdziwego antybohatera z krwi i kości, nie zaś z wodnistych słów, a także temat mieniący się ciemnymi kolorami nicości. Wracając do przerwanego wątku: trzeba z całym naciskiem podkreślić istotną sprawę, a mianowicie bliskie pokrewieństwo Kleomedesa z żywiołami. Był atletą skromnym, nie bardzo wiedział co począć z groźnym darem. Rozumiał, że natura wyposażyła go w siłę, której ani on sam, ani nikt inny nie potrafi okiełznać. Mistrzostwo nie jest domeną geniuszy, ale osobników zaledwie zdolnych, posiadających sztukę udawania namiętności i bezpiecznego balansowania nad otchłaniami. Tej właśnie umiejętności brak było Kleomedesowi. Dlatego opowieść o. nim rozgrywa się na pograniczu spraw ludzkich i fenomenów przyrody. Po stromym zboczu góry, czy też narracji, toczy się miażdżący wszystko po drodze głaz. Zostają tylko ruiny i ofiary. Ale katastrofy są przecież niewinne. Dno, prawdziwe dno kleomedesowej historii było najzupełniej realne - kilka zmurszałych desek, stanowiących podłogę kryjówki naszego bohatera, które zawaliły się pod jego ciężarem. Runął w dół. Ocknął się w ciemnym wnętrzu, podobnym do małej, wilgotnej pieczary. Świątynia Ateny stała na niewielkim wzgórzu, opodal morza. Miasto było bezbronne. Wiemy, że wojny, a nawet morscy rozbójnicy, omijali nędzną Astypalaję. Trudno powiedzieć, dlaczego ci, którzy wznieśli budowlę, wykopali pod fundamentami świątyni podziemne przejście, o którym wkrótce zapomniano. Kleomedes czołgał się długo w ciemnościach. Kiedy wyszedł na brzeg, była już noc. Znalazł łódź i poniosło go gromkie morze. Wędrówka Kleomedesa obfitowała we wszystko, co składa się na konieczne elementy opowieści epickiej - zawiłe perypetie, labirynty pustyń, szczyty i głębiny, grozę i rozległe krajobrazy. Ale szedł za nim złowrogi cień, który niweczył sens jego cierpień i zmagań, pustoszył od wnętrza jego istotę, spychał go coraz głębiej w dziedzinę tworów nieczłowieczych. Kim był? Atomem błądzącym w pustce wszechświata. Peregrynacjom Odyseusza towarzyszy od wieków nasze wierne współczucie. Dzieje się tak dlatego, że wędrówka króla Itaki ma wymiary nadprzyrodzone i ludzkie zarazem - porusza niebo i ziemię, zawistnych i przyjaznych bogów, syreny, potwory i serca słuchaczy. Ale prawdziwym źródłem naszej sympatii jest prosty fakt, że wszystkie udręki i ciosy spadające na bohatera były ceną płaconą za powrót do ojczyzny. Droga Kleomedesa przebiega w kierunku dokładnie odwrotnym. Uciekał od umiłowanej wyspy, gdzie czekała go tylko kamienna śmierć. Był dezerterem losu. Na koniec dotarł do Koryntu i postanowił pozostać tam pewien czas, ponieważ opuściło go tutaj - nie całkiem, ale w dostatecznym stopniu, żeby ochłonąć - uczucie strachu. Wybrał to miejsce nie dla jego uroków, ale zwyczajnie dlatego, bo przybijały tam okręty z różnych części świata, a więc mogła go dosięgnąć wieść z umiłowanej Astypalai, wieść przynosząca wybaczenie lub potępienie na zawsze. Nawet gdyby tak się nie stało, był to najbardziej stosowny punkt na ziemi, gdzie można zniknąć po raz wtóry i ostateczny