Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Jeśli nawet krzyczeli, w zgiełku nie było niczego słychać. Sten tymczasem usiadł i wyjął następny balonik. Mahoney jęknął w duchu. Spojrzał na niebo. - To by było na tyle w kwestii brania żywcem - mruknął. - Nie zaryzykują wysłania następnego zespołu, nawet jeśli mają jakiś wolny. Ci z góry zrzucą na nas bombkę i koniec pieśni. Przynajmniej sam bym tak zrobił. - Też na to wpadłem - odparł Sten. - Ale mamy to... - spojrzał na wyrastający jeszcze z jeziora biały statek. - I dwa w zapasie. Twoją szalupę i lądownik zespołu. Chyba starczy na małą akcję dywersyjną, nie sądzisz? Mahoney prawie się uśmiechnął. To mogło zadziałać. Chciał wstać, ale Sten go powstrzymał. - Głodny jestem - wyjaśnił. - Nie wiadomo, kiedy znów zdarzy się spokojna chwila? Najpierw coś zjedzmy. Mahoney dopiero teraz poczuł, jak łaknienie skręca mu kiszki. Miłe uczucie. Tylko żywi łakną. Rozdział 3 Laird Kilgour z Kilgourów - niegdyś zawodowy podoficer Alex Kilgour (weteran Pierwszej imperialnej Dywizji Gwardii), potem niejaki A. Kilgour, odesłany do zadań specjalnych w służbie imperialnej, jeszcze później sierżant Kilgour z Działu Operacyjnego Sekcji Modliszka (specjalista od materiałów wybuchowych i treningu tajnych agentów), posyłany przez Wiecznego Imperatora wszędzie tam, gdzie należało działać cicho a nader skutecznie - nadal dobrze się trzymał, chociaż obecnie był tylko lairdem, czyli szanowanym panem na włościach. - ...od niepamiętnych dni lało jak z cebra. No to sąsiedzi przyszli w końcu z propozycją, aby przeniosła się na jakieś wyżej położone tereny. Ona jednak odparła, że nie. Że przyjmie wyrok losu, Bóg zajmie się starą kobietą. Pan, czyli Laird, pomoże. To był piękny wieczór. Masywny mężczyzna rozwalił się na ławie, nogi oparł na stołku, malowniczo zebrał zadarty kilt między udami. Z prawej strony ustawił zapas, wedle wyboru: karafkę pełną tradycyjnego szkockiego trunku, obecnie importowanego z Ziemi za forsę tak ciężką, że każdy mniej bogaty od Kilgoura padłby na widok rachunku, oraz litrowy kufel porządnego jasnego piwa. Ogień płonął w kominku, tak obszernym, że pomieściłby trzech mężczyzn obok siebie. Za oknem tawerny Deacona Brodiego huczała burza. Nie byle jaka, ale polarna; typowa dla planety Edynburg, rodzinnego świata Alexa. Jego specyfika polegała na ciążeniu, równym trzy G. Piękny wieczór. Kilgour był właśnie przy czwartej... chwilę, piątej kolejce. Wkoło miał samych dobrych przyjaciół, którym na dodatek nie sprzykrzyły się jeszcze powtarzane raz za razem opowiastki. Na dodatek barmanka zastanawiała się nieśmiało, czy laird Kilgour nie byłby tak miły, aby w tę zadymkę odprowadzić ją do domu. Było spokojnie i bezpiecznie. Kilgour z czystego przyzwyczajenia siedział plecami do ściany i wyłącznie przypadkiem trzymał prawą dłoń o kilka centymetrów od usadzonego w kaburze na udzie pistoletu. - No ale wciąż pada, woda się podnosi. Chlewik jej zmyło, kaczki popłynęły na poszukiwanie mniej burzliwej okolicy, i wtedy na drodze pokazał się grawiwóz. Córka przyjechała. I wrzeszczy: „Mamusiu! Powódź idzie! Musisz uciekać!”. Stara jednak krzyczy, że nie. Nie wyjedzie. Wyobrażacie sobie, bo Laird pomoże! A deszcz leje, woda coraz wyżej. Kurczaki uciekły na dach, parter już zatopiony. Wtedy nadpłynęła łódź. „Mamusiu! Płyń z nami! Uratujemy cię!” I zgadnijcie, co stara odpowiedziała! „Nie, nie. Laird pomoże”. A ulewa jakiej świat nie widział - pierwsze piętro zalane. Stara wlazła na dach i siedziała tak między kurczakami, gdy nadleciał grawilot ratunkowy. Zawisł nad dachem i otworzył drzwi. „Mamusiu!” słychać, „przylecieliśmy, żeby cię uratować!” Ale ona jest uparta. Raz jeszcze drze się, chociaż zachrypnięta, że nie. Bo „Laird pomoże”. Ale deszcz nie ustawał. W końcu woda doszła do dachu, a stara się utopiła. No i poszła do nieba. Cała wściekła jak cholera. Staje tam przed obliczem Pana i tak mówi: „Boże, raz tylko w życiu poprosiłam cię o pomoc i wzgardziłeś mną...” Zabrzęczał komunikator. Gospodarz tawerny szybko odebrał. - Alex, to do ciebie. Z hotelu. - Żeby ich - warknął Kilgour, ale wstał. - Poczekajcie, zaraz dokończę. Nie jest to może najlepsza historia ani najkrótsza, ale warto jej posłuchać. Wszedł za kontuar i zaraz rozpoznał twarz na ekranie. Był to jeden z operatorów centrali w hotelu, w którym zwykł się zatrzymywać, gdy przyjeżdżał do miasta. - Jestem - powiedział. Operator wyraźnie się ożywił. - Panie Kilgour, depesza z zamku. Ale dziwnie przekręcona. - Dawaj mija, młodzieńcze. Może jednak coś odszyfruję. Tamten stuknął w klawisze i na ekranie wykwitły znaki: XRNE TRACD BYDG RRDG. Alex natychmiast spoważniał. - Przykro mi, panie, ale to wszystko. - Przekręcona, mówisz... Może. Muszę wracać do hotelu - rzucił współbiesiadnikom z wymuszonym uśmiechem i dyskretnie wyłączył komunikator. - Cholerny sztorm. Zerwało połączenie. - Spróbują jeszcze raz. - Pewnie tak. Dobra, jak się odezwą, niech poczekają. Ja idę odcedzić ziemniaczki. A potem przyda nam się następna kolejka. Z radosnym uśmiechem skierował się do toalety. Po drodze zlustrował gości w tawernie. Nie, znał ich wszystkich. Chyba, że któryś od lat był zakonspirowanym sadzeniakiem. Zataczając się jeszcze na wszelki wypadek, otworzył drzwi ubikacji. Najpierw sprawdził, czy muszla utrzyma jego ciężar. Jęknęła, ale nie pękła. Pchnął wysokie okno. Mimo zardzewiałych zawiasów, uchyliło się bez szmeru. Głową naprzód ewakuował się na wąski gzyms, tuż nad przyległą do tawerny aleją. Zawsze starannie dobierał gospody. Jeśli której czegoś brakowało, kazał dobudowywać. Ostatecznie sprawna obsługa, miłe towarzystwo i dobre napitki, to nie wszystko. Przez chwilę leżał nieruchomo. Mróz, śnieg i wiatr wcale mu nie przeszkadzały. Spojrzał dookoła. Spokojnie. Wiadomość pozornie składała się z samego bełkotu, jednak między przypadkowymi literami kryła się grupa kodowa. Zgodnie z dawnym szyfrem Modliszki znaczyła: MISJA ODWOŁANA. WRACAĆ NATYCHMIAST DO PUNKTU WYJŚCIA. Nasuwało to kilka intrygujących pytań. Po pierwsze - Kilgour już dawno porzucił służbę. Nic nie wiązało go z imperium ani z supertajną Sekcją Modliszki od chwili, gdy zaraz po zamachu złożył wymówienie. Zatem: kto może się teraz do niego dobijać? Po drugie