Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dobry humor Marcina i Agnieszki wpływał zawsze niekorzystnie na jej samopoczucie, więc postanowiła je sobie tym razem poprawić. Podeszła bliżej, a gdy była przy Adze, udała, że się potyka. Wpadła na dziewczynę, a ta pacnęła na kaktus. Na szczęście Marcin w porę Agę złapał i tylko kilka kolców wbiło się w jej ciało. Krzyknęła jednak z bólu, bo nie były to małe igiełki, raczej iglice. – Boli cię? – spytała Baśka ze słodyczą w głosie. – Marcin ci podmucha – dodała i z zadowoloną miną odeszła. – Rany! Twoje wielbicielki czyhają na moje życie! – jęczała Aga. – Mogłeś mnie uprzedzić, że zadawanie się z tobą grozi śmiercią na kaktusie. Marcin nie mógł powstrzymać śmiechu. – I jeszcze się śmiejesz – narzekała dziewczyna. – A jeśli to jest odmiana trująca i zginę tu zaraz w męczarniach? – Trujące kwiaty nie stałyby w takim miejscu. Przeżyjesz. – Ale nie będę mogła siedzieć. Co mnie jeszcze z twego powodu czeka?! – Ciesz się, że byłem w pobliżu. Gdyby nie ja, wisiałabyś teraz na kaktusie, a tak załapałaś się tylko na kilka igiełek. Aga w odpowiedzi jęknęła. – Igiełki... Dobre sobie. To szpile. – Trzeba je wyjąć. – Jasne, że trzeba. I zdezynfekować. Ja się stąd nie ruszam, a ty poszukaj Margot, bo sama nie dam rady. – Może ci pomogę. – Marcina znowu porwał śmiech. – Zrobię to z przyjemnością. – Nie bądź taki wredny – jęknęła znowu dziewczyna. – Ja przez ciebie konam, a ty przewietrzasz protezę. Marcin w końcu zlitował się i poszedł na poszukiwanie Małgorzaty. Aga zaś próbowała sama wyjąć przynajmniej część kolców. Chwilę potem Fred opowiedział o całym zdarzeniu Albertowi. – Nie wierzysz mi? – zdziwił się, widząc powątpiewającą minę brata. – Ależ wierzę – uspokoił go Albert. – Tylko żeby zaraz Baśka miała popychać Agę? Sam mówiłeś, że się potknęła. – O powietrze! Wiesz, że Baśka nie potyka się ot tak sobie, bez celu. Przecież ją znasz! – Zawsze jesteś skłonny spojrzeć na nią z gorszej strony. Ja patrzę z lepszej i dlatego widzę zupełnie co innego. – Ty jej bronisz, a Agnieszka ma cały tyłek w kolcach. – Aga ma taki język, że czasami sam bym ją posadził na kaktusie, gdyby był w pobliżu. Tu Fred musiał przyznać bratu rację. 189 – Chciałem cię tylko uprzedzić, że Baśka bywa niebezpieczna. – Jakbym sam o tym nie wiedział. Lepiej popatrz sobie na Kaśkę. Znowu wchodzi Wiesiowi do ucha. To już drugi raz dzisiaj. Jak tak dalej pójdzie, to się do tego ucha przyklei i nie będziesz miał z kim spacerować. Fred spojrzał w bok i stwierdził, że Albert ma rację. Rozedrgał się niespokojnie i znowu przypomniało mu się, że koniecznie musi wymyślić problem, którym zechce zająć się Kłapouchówna. Kaśka na razie dreptała za Wieśkiem. – Już raz dzisiaj ci mówiłam – sapała zdenerwowana – żebyś przestał marzyć o skrętach. Umówiliśmy się wtedy, w namiocie, że dasz sobie spokój, a ty wrednie kombinujesz. – Spytałem tego faceta tylko o to, gdzie jest klop, a ty już drugą godzinę wisisz przy moim uchu jak pijawka. – Akurat. Najpierw tamten chudy pod bramą, a potem jeszcze jeden na rynku. Myślisz, że jestem ślepa? – A może ja mam popsuty pęcherz albo sraczkę i muszę co krok pytać o przybytek? – Wiesio nie przebierał w słowach. – Nie do mnie taka gadka. Ten facet na rynku za bardzo mi przypominał chłoptasiów, u których można dostać towar. Na szczęście byłam w pobliżu. Ale jeśli jeszcze raz spróbujesz takiego numeru, to zobaczysz. – Spływaj! Mam dość twego trzeszczenia. Kaktusy nie sprzedają trawki, więc tu, na wyspie, możesz być spokojna. – Jeśli myślisz, że opuszczę cię chociaż na chwilę, to grubo się mylisz. – Do kibla też za mną pójdziesz? – Jak będzie trzeba! – Jesteś walnięta. Jak chcesz, to za mną łaź. Proszę bardzo. Tylko nie myśl, że ci to uprzyjemnię. Będziesz gorzko żałowała, że mnie znasz. – Wytrzymam – powiedziała twardo Kaśka i ruszyła za nim. Nie dane jej było jednak iść za Wiesiem. Po paru sekundach wyrósł przed nią Fred. – Muszę z tobą porozmawiać – powiedział i zrobił przy tym najżałośniejszą minę na świecie. Kaśka burknęła, że nie ma czasu, nawet już postąpiła parę kroków do przodu, ale ta nieszczęśliwa mina przyciągnęła ją do bliźniaka z powrotem. – Tylko mów szybko. Obejrzała się za Koalą, który zniknął za kaktusami. – Mam problem – wyznał bliźniak. – Wszyscy mamy problemy – mruknęła Kaśka i znowu się obejrzała. – Mój jest z tych większych. – Jak wielki? – Dziewczyna się niecierpliwiła. – Tak wielki, że nie mogę go rozwiązać sam. – To poproś brata. – Nie mogę, bo dotyczy on także Albercika. Sama rozumiesz. Kaśka na razie nic z tego nie rozumiała