Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wprawdzie poznajesz tylko częściowo, ale pojmujesz zapewne, że za późno już, żeby poprawić porządek stworzenia. - Być może... - Zdradzić ci pewną tajemnicę? - No jasne! - Czasami, kiedy rozmawiamy o tym, jakie wszystko jest, a jakie mogłoby być, Bóg zrezygnowany rozkłada ręce i mówi: "Zdaję sobie sprawę, że to i owo mogłoby wyglądać inaczej, ale cóż, stało się. Nie jestem przecież wszechmogący". Cecylia rozdziawiła usta. - Żaden ksiądz ci w to nie uwierzy. - A więc ktoś się myli, albo księża, albo Bóg. Cecylia ziewnęła, zakrywając usta dłonią. Twarz anioła drgnęła z niepokojem. - Niedługo przyjdzie twoja mama - powiedział. - Wobec tego muszę się pospieszyć... - Nic nie słyszę. - Ale ona już idzie. Cecylię dobiegł dźwięk budzika z sąsiedniego pokoju. - Znikniesz? Pokręcił głową. - Usiądę w oknie. - Czy mama cię zobaczy? - Chyba raczej nie. W następnej chwili przy łóżku stała już mama Cecylii. - Cecylko? - Mmm? - Światło się pali? - Chyba sama widzisz. - Chciałam tylko sprawdzić, jak się czujesz. - Jest już rano? - Trzecia. - Ale przecież słyszałam budzik. - Nastawiłam go na trzecią. - Dlaczego tak zrobiłaś? - Ponieważ cię kocham. Nie mogę pozwolić, żeby minęła cała noc, w dodatku wigilijna noc, a ja bym ciebie nie widziała. - Idź się połóż, mamo. - A ty możesz spać? - Czasami śpię, czasami nie śpię. Nie potrafię rozróżnić jawy od snu. - Niczego nie potrzebujesz? - Mam wodę... - A może pójdziemy do łazienki? Cecylia pokręciła głową. - Tak fajnie było, jak śpiewaliście. Zasnęłam, chociaż babcia grała na pianinie. - Przewietrzyć? - Może trochę. Mama podeszła do okna. Cecylia miała wrażenie, że widzi Ariela na parapecie, ale znikał coraz bardziej w miarę, jak mama się zbliżała. - Widzisz lodowe kwiaty na szybie? - spytała mama. - Czy to nie dziwne, że potrafią się same rysować? Otworzyła okno. - Tyle jest dziwnych rzeczy, mamo. Ale mam wrażenie, że rozumiem wszystko znacznie lepiej teraz, kiedy jestem chora. Jakby światu wyostrzyły się kontury. - Często wystarczy cięższa grypa, abyśmy usłyszeli śpiew ptaków w zupełnie inny sposób. - Mówiłam ci, że listonosz do mnie pomachał? - Tak, tak, mówiłaś... No, już zamknę. Podeszła z powrotem do łóżka i objęła Cecylię. - Śpij dobrze. Nastawię budzik na siódmą. - Wcale nie musisz. Przecież są święta. - Właśnie dlatego. Posłuchaj, Cecylko... - Tak? - Czy nie przenieść twojego łóżka do naszego pokoju? Może byłoby ci trochę przyjemniej... a mnie i tatusiowi trochę łatwiej. - Nie możecie przychodzić tutaj? - Oczywiście, dobrze. Tylko dzwoń dzwoneczkiem tak często, jak tylko masz ochotę. Nawet w środku nocy. - Dobrze. Wiesz, mamo... - Słucham? - Gdybym była Bogiem, urządziłabym świat w taki sposób, żeby dziecko miało co najmniej troje rodziców. - Dlaczego tak mówisz? - Nie bylibyście wówczas tacy zmęczeni. Ty i tatuś moglibyście pobyć trochę sami, a w tym czasie trzecia mama albo trzeci tatuś mógłby zająć się Lassem i mną. - Nie mów tak. - Dlaczego nie? Wiem, że porządku stworzenia nie da się zmienić, ale czasami mam wrażenie, że Bóg to wielki dureń. Nie jest nawet wszechmogący. - Wydaje mi się, że trochę się złościsz dlatego, że jesteś chora. - Trochę? - Nie trochę, bardzo. Śpij już. Złość w niczym nie pomoże, Cecylko. - "Złość w niczym nie pomoże, Cecylko!" Mówiłaś to już setki razy. - Ale mam nadzieję i modlę się o to, żebyś wyzdrowiała. Zresztą nie tylko ja, wszyscy. - Oczywiście, że wyzdrowieję. Naprawdę dawno już nie powiedziałaś czegoś tak głupiego. - Jutro przyjdzie Kristine i zrobi ci zastrzyk. - Sama widzisz! - Co? - Nie myślisz chyba, że chciałoby się jej przychodzić z tak daleka w pierwszy dzień świąt, gdyby nie wierzyła, że lekarstwo poskutkuje. Całkiem zwariowałaś, mamo! Pomieszało ci się w głowie, bo żyjesz tak długo. - Naturalnie, Kristine wierzy, że lekarstwo poskutkuje. Ja także... Pewna jesteś, że nie chcesz się przenieść do nas? - Już niedługo będę dorosła! Nie rozumiesz, że chcę mieć własny pokój? - Jasne. - Ani trochę mnie nie bawi słuchanie waszego chrapania. - To też rozumiem. - Nie bierz tego tak bardzo do siebie... I dziękuję za prezenty. - Zgasić światło? - Nie, sama to zrobię. Zgaszę, jak tylko skończę myśleć. Mama poszła do swojego pokoju, a Cecylia zaraz wyłowiła spod łóżka pamiętnik i flamaster. Zapisała: Co sekunda z rękawa wypadają całkiem nowiutkie dzieci. Hokus-pokus! Co sekunda także znika wielu ludzi. Raz, dwa, trzy, odchodzisz ty! To nie my przychodzimy na świat, lecz świat przychodzi do nas. Urodzić się znaczy tyle, co dostać cały świat w prezencie. Czasami Bóg, zrezygnowany, rozkłada ręce i mówi do siebie: "Zdaję sobie sprawę, że to i owo mogłoby wyglądać inaczej, ale cóż, stało się, przecież nie jestem wszechmogący". Cecylia wsunęła notatnik i pisak pod łóżko i zapadła w płytki sen. Kiedy znowu otworzyła oczy, nie mogła się zorientować, ile upłynęło czasu. Światło bijące od świątecznego drzewa w ogrodzie zalewało pokój. Kwiaty mrozu na szybie wyglądały jak ze złota. - Arielu - szepnęła. - Jestem. - Ale ja cię nie widzę. - Tutaj... Dopiero teraz go spostrzegła. Ułożył się na szczycie półki z książkami. - Jak zdołałeś wejść na samą górę? - Dla anioła to żaden problem. Dobrze spałaś? W następnej chwili już stał na podłodze. Cecylia nie zauważyła, żeby zeskakiwał, nie usłyszała też żadnego stuknięcia. Po prostu nagle znalazł się na ziemi i obmacywał nowe narty. - Ładne narty - stwierdził. - I saneczki też. Odwrócił się do niej i Cecylia znów zobaczyła, jaki jest piękny. Miał jeszcze bardziej przejrzyste oczy, niż to zapamiętała, zielononiebieskie i tajemnicze