Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Rubenstein, wraz z sześcioma marynarzami, zbliżał się do wody, ciągnąc za sobą gumowe łodzie. Doktor czuł, jak drętwieją mu nogi. Woda dostała się do jego butów. Przestawił przełącznik na ogień pojedynczy i trafił napastnika dzierżącego jakąś staroświecką dubeltówkę. Ciało plasnęło w przybrzeżną wodę. Rubenstein jednym skokiem znalazł się przy zabitym człowieku. Podniósł dubeltówkę i strzelił w piersi dzikiego, zbliżającego się do łodzi. - Odcinać linę! - wrzasnął Rourke. Jeden z marynarzy wyciągnął swój uniwersalny nóż. Uwolniona łódź ruszyła do przodu. Druga, dowodzona przez Rubensteina, sunęła już po wodzie. Ostrzeliwali się w dalszym ciągu. Paru dzikusów brodząc w wodzie, próbowało dogonić odpływające szalupy. Z łodzi podwodnej grzmiały strzały. Rourke przykucnął nisko i w tej chwili lodowaty strumień wody oblał mu twarz. Otarł się i strzelił do kolejnego długowłosego desperata. - John! - usłyszał krzyk Paula. Ogromny napastnik przewrócił łódź. Rourke wycelował w jego głowę, ale zanim zdążył nacisnąć spust, silne ramię uniosło maczetę i uderzyło w gumowy kadłub łodzi. Powietrze zaczęło z niej uchodzić z sykiem. Potężny dzikus trafiony w czoło, zniknął pod wodą. Wypatrywał wśród fal krótko ostrzyżonej głowy przyjaciela. Rubenstein ukazał się nagle wyprostowany, ale znowu zwaliło go z nóg. Rourke ściągnął z siebie kurtkę i skórzane szelki do noszenia broni. Odpiął pas z kaburą i wrzucił go do wody. Zalewany przez fale, ruszył w stronę przyjaciela. Słona woda uderzyła go w twarz. Zimno paraliżowało jego ruchy. Coraz więcej napastników wskakiwało do wody. Doktor sięgnął do kieszeni po składany nóż. Włócznia świsnęła jak harpun, tuż nad jego głową. Odwrócił się i rzucił nożem, którego ostrze błysnęło jak błyskawica i utkwiło w gardle napastnika. Wyciągnął zakrwawiony nóż i rozglądał się po powierzchni zatoki. Nie dostrzegł Rubensteina. Zanurzył się i nurkował dotykając ręką dna. Chociaż był już świt, pod powierzchnią panowała ciemność. Wreszcie dostrzegł jakiś kształt wyróżniający się nieco w mroku. Ruszył w jego kierunku w chwili, gdy ostrze maczety przeszło w odległości paru cali od jego twarzy. Wynurzył się i ujrzał obok siebie dwóch nieprzyjaciół. Jeden z nich dźgał włócznią wodę, a drugi szykował się do ciosu maczetą. Długie błyszczące ostrze przecięło powietrze, ale zdążył się w porę cofnąć. Rozległ się strzał i człowiek z maczetą zniknął pod powierzchnią. Doktor spojrzał w kierunku brzegu. - Cole! - krzyknął z mieszanym uczuciem radości i niechęci. Cole pędził przez plażę, a jego karabin sypał jasnym płomieniem. Tymczasem człowiek z włócznią parł na Johna, jednak po drodze potknął się i runął z pluskiem w wodę. Rubenstein, ze zranioną prawą skronią, ukazał się nagle wśród fal. Doktor podbiegł do niego i wyciągnął rewolwer z kabury wiszącej na piersi przyjaciela. Nie było już w nim amunicji. Człowiek z włócznią znowu nacierał. Rourke przełożył nóż do prawej ręki i szybkim ruchem trafił wroga w środek piersi. Dotarł do niego i uderzył kolbą rewolweru w tył głowy. Wyciągnął nóż z ciała pokonanego dzikusa i wyprostował się, ciężko dysząc. Napór wody odrzucił go do tyłu. Zobaczył Paula walczącego z falami. Cały jego sprzęt bojowy był w nieładzie. John podparł go ramieniem. - Paul, jak się czujesz? - Wszystko...cholera...w porządku. Krew płynęła z jego zranionej skroni. Obok nich rozległy się wystrzały. Podtrzymywał ciągle przyjaciela, w wolnej ręce trzymając nóż przygotowany do walki. Nadciągał Cole. - Trzymaj się, Rourke! Pomogę ci holować Rubensteina. Doktor patrzył na niego czujnie i dalej ściskał rękojeść noża. - Co, do diabła, się z tobą działo? - Wpadłem w pułapkę tam na skałach. Opowiem potem. Cole zarzucił ramię Rubensteina na szyję i zaczął prowadzić go w stronę łodzi obciążonej podwójną załogą. Była to ostatnia szalupa, która mogła ich ocalić. ROZDZIAŁ XLVII Zabłąkane kule uderzały od czasu do czasu w stalowy kadłub łodzi podwodnej. Gundersen podał rękę i pomógł wysiąść z łodzi Johnowi, który wchodził ostatni na pokład. Miał obdartą skórę na ramionach, ręce i nogi zdrętwiały mu z zimna. Łódź była zanurzona głęboko, woda wciąż wlewała się do wnętrza. Próbowali bezustannie wylewać ją gołymi rękami. - Doktorze, teraz wiem, dlaczego prezydent wyznaczył pana do wykonania tego zadania. Powinien pan zostać dowódcą liniowym. - Wojna, komandorze, to beznadziejnie głupia rzecz, ale ktoś musi walczyć, skoro trzeba... - odparł zmęczonym głosem. Wstrząsnęły nim dreszcze. Gundersen zajął się teraz swoją załogą. - Kto wydał wam rozkaz strzelania w stronę lądu? Powinien za to dostać kulę w łeb lub odznaczenie bojowe. - Ja to zrobiłam, komandorze. - Natalia trzymała w dłoniach M-16, a półprzytomny ze strachu marynarz chwycił się kurczowo relingu. - Jeśli doktor uważa, że to było konieczne, postawię wam drinka, major Tiemerowna! Gundersen zajął się teraz okrętem: - Zabezpieczyć broń pokładową. Przygotować się do zanurzenia! Rourke ruszył w stronę włazu, dziwiąc się, że jeszcze może chodzić o własnych siłach. ROZDZIAŁ XLVIII "Drink" okazał się szklanką soku pomarańczowego, Natalia siedziała w mesie oficerskiej obok Rourke'a. Czuł, że szuka jego ręki pod kocem, którym był owinięty