Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Już od dawna domyśliłem się, gdzie się skry- łeś — dorzucił szynkarz. — Gdybym był szpiclem, tak jak twierdzą twoi koledzy, już tydzień temu mógłbym nasłać na ciebie żandarmów. — Nie potrzebujesz się bronić — odparł młody człowiek. — Wiem, że nigdy nie jadłeś chleba z tego pieca... Można mieć różne zapatrywania, a mimo to szanować się nawzajem. I na nowo zapanowało milczenie. Suwarin wrócił na swoje miejsce, oparł się plecami o ścianę i śledził wzrokiem dym z papierosa, lecz jego nerwowe palce poruszały się z niepokojem, przesuwały po kolanach szukając ciepłej sierści królicy, ale nie znajdując jej; coś mu dolegało, czegoś mu było brak, choć nie zda- wał sobie sprawy, czego. Siedzący po drugiej stronie stołu Stefan odezwał się wreszcie: — Le Voreux rusza jutro. Mały Negrel sprowadził Belgów. — Uhm, przywieziono ich nocą — szepnął Rasse- neur. — Żeby tylko znów nie było bijatyki. — A póź- niej dodał głośniej: — Nie, nie mam wcale zamiaru powracać do naszych kłótni, ale, widzisz, jeżeli bę- dziecie upierać się dalej, to to się źle skończy... Mówię ci, że z tą waszą sprawą jest zupełnie tak samo jak z twoją Międzynarodówką. Byłem przed- wczoraj w Lilie, bo miałem tam interes, i spotkałem Plucharta. Otóż wygląda na to, że coś się ona psuje, ta jego machina. I podał szczegóły. Stowarzyszenie, pozyskawszy sobie robotników całego świata, co dotąd jeszcze wzbudzało w burżuazji dreszcz zgrozy, teraz rozpada się podgryzane od wewnątrz ścieraniem się ambicji i próżności. Od chwili gdy wzięli w nim górę anar- chiści, odsuwając w cień ewolucjonistów, wszystko rwie się, główny cel — zreformowanie systemu pracy najemnej — ginie w powodzi sekciarskich roz- grywek, wstręt do zachowywania dyscypliny godzi w naukowe podstawy stowarzyszenia i już teraz można przewidzieć końcowe fiasko tego pospolitego ruszenia ludzi pracy, które przez pewien czas gro- ziło zmieceniem z powierzchni ziemi starego zgniłego społeczeństwa. — Pluchart chory jest od tego wszystkiego — ciągnął Rasseneur — a przy tym do reszty stracił głos. Ale mimo to przemawia w dalszym ciągu, chce jechać do Paryża... I powtarzał mi ze trzy razy.. że wasz strajk jest sprawą przegraną. Stefan z oczami wbitymi w ziemię słuchał, nie przerywał tamtemu. Poprzedniego dnia rozmawiał z towarzyszami i wyczuł z ich strony urazę i pewną podejrzliwość, pierwsze tchnienie niepopularności zwiastujące porażkę. Milczał chmurnie, nie chcąc wyjawić swego przygnębienia człowiekowi, który przepowiedział mu niegdyś, iż nadejdzie dzień, kiedy tłum odwróci się od niego i obsypie go słowami pogardy mszcząc się za doznany zawód. — Oczywiście, strajk jest sprawą przegraną, wiem o tym równie dobrze jak Pluchart — powiedział. — Było to do przewidzenia. Przyjęliśmy go wbrew naszej woli, jako konieczność, i nie liczyliśmy na to, że pozwoli on nam uporać się z Towarzystwem... Człowiek sam się oszołamia, zaczyna spodziewać się Bóg wie czego, a gdy sprawy przyjmują zły obrót, zapomina, że powinien był się z tym liczyć, rozpacza i kłóci się z innymi, jakby ta katastrofa spadła nagle z nieba. — Więc skoro uważasz, że sprawa jest przegrana, to dlaczego nie przemówisz kolegom do rozsądku? — zapytał Rasseneur. Stefan utkwił w nim oczy. — Dosyć już tego, mój drogi... Ty masz swoje za- patrywania, ja mam swoje. Przyszedłem do ciebie, -żeby ci pokazać, że szanuję cię mimo wszystko. Ale w dalszym ciągu uważam, że gdybyśmy nawet mieli zdechnąć z głodu, nasze wychudłe ciała bardziej przysłużą się sprawie ludu niż cała twoja polityka człowieka rozsądnego... Och, gdyby któryś z tych przeklętych żołdaków wpakował mi kulę prosto w serce, jakiż to byłby piękny koniec! Oczy jego zwilgotniały, w okrzyku znalazło wyraź utajone pragnienie zwyciężonego, aby śmierć poło- żyła kres jego udręce. — Dobrze powiedziane! — oświadczyła pani Ras- seneur, która w jednym spojrzeniu rzuconym mę- żowi zawarła całą swą dla niego pogardę, płynącą z jej radykalnych poglądów. Suwarin siedział ze wzrokiem utkwionym w prze- strzeń, nerwowo poruszając rękami, i zdawał się nic nie słyszeć. Jego dziewczęca twarz o wąskim nosie i drobnych spiczastych zębach przybierała chwilami wyraz dzikości, jakby przesuwały się przed nim jakieś krwawe wizje. I nagle zaczął marzyć na głos, odpowiadając Rasseneurowi na któreś z jego zdań o Międzynarodówce, wyłowione z rozmowy: — Wszyscy są nikczemni i tchórze, jeden tylko człowiek mógł uczynić z tej ich machiny straszliwe narzędzie zniszczenia. Trzeba chcieć, a tymczasem nikt nie chce i dlatego rewolucja załamie się raz jeszcze. Głosem pełnym niesmaku skarżył się dalej na głupotę ludzką, a dwaj pozostali mężczyźni słuchali, zmieszani, tych zwierzeń lunatyka czynionych ciem- nościom. W Rosji sprawy przedstawiały się jak naj- gorzej, był zrozpaczony wiadomościami, jakie stam- tąd otrzymał. Jego dawni towarzysze przemieniali się w polityków, owi słynni nihiliści, przed którymi drżała Europa, synowie popów, drobnego mieszczań- stwa, kupców, nie potrafili wznieść się ponad ideę wyzwolenia narodowego, zdawali się wierzyć, że gdy zabiją despotę panującego w ich kraju, wyzwolą cały świat, i z chwilą gdy zaczynał im mówić o skoszeniu starego społeczeństwa jak dojrzałego łanu zboża, z chwilą nawet gdy wymawiał to dziecinne słowo „republika", czuł, że staje się nie zrozumiany, że budzi niepokój i zostaje zaliczony do błędnych ryce- rzy rewolucyjnego kosmopolityzmu. Jego serce pa- trioty szamotało się jednak boleśnie i -z goryczą powtarzał swój ulubiony zwrot: — Zawracanie głowy!... Nigdy nic nie zdziałają, jak będą trzymać się tych bzdur! Później, jeszcze bardziej ściszając głos, w gorzkich słowach wyjawił im swoje dawne marzenia o bra- terstwie. Jeżeli wyrzekł się swej pozycji społecznej i majątku, jeżeli stanął po stronie robotników, to dlatego iż wierzył w powstanie nowej społeczności związanej wspólną pracą