Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ale skąd się wzięły fruwające kartofelki i koper? ¦i-' -45- Przecież to trzeba siać, uprawiać, zbierać. A jeśli tak, to dlaczego Aniol-Boryna musi aż w takiej tajemnicy przechowywać ziarno we włosach, a potem sadzić je z krzykiem - jak jakiś potępieniec? Dlaczego, jak już chce zjeść ziarenka, Pan nazywa to - „pierwszym od lat ziemskim posiłkiem"? Czy mam przez to rozumieć, że wszyscy tam karmią się tylko wieczną szczęśliwością, a Pan jeden ma dostęp do warzyw? Panie Piotrze, ja się pogubiłem. Jak to jest naprawdę? Albo Pan blagował wtedy o tych kartofelkach, albo teraz o pszenicy. Czekam na list w tej sprawie. Dzisiaj w Krakowie pada deszcz. Wczoraj jeszcze był piękny dzień, ale nocą zadzwoniła do mnie Ania i zaraz się rozpadało. Drogi Panie, ANNA POLONY postanowiła odejść ze „Starego". Nie kryjąc rozczarowania, opuszcza własny dom, a ważni, po odbębnieniu rutynowych próśb o zmianę decyzji, przechodzą nad tym do porządku dziennego. A musi Pan wiedzieć, że ci ważni każdy dzień (psiakrew!) mają tak dalece przeładowany, że ich zasmarowane chorą ambicją kalendarze przypominają jeden wielki kleks. Pouciekały z nich dni, tygodnie, miesiące. Pouciekały ze wstydem imiona świętych, które od zawsze przypominały o imieninach. Zostały tylko bezradne, puste stronice, które można teraz bezkarnie zapełniać bełkotem planów. No pewnie, co może znaczyć jeden ludzki odruch drobnej, z kruchego szkła ulepionej dziewczyny, wobec tajfunu miłości własnej ludzi uciekających od przykrego zapachu zbliżającego się nieuchronnie - finału finałów! Zrób coś Pan!!! Pański Jan Nowicki Kraków, czerwiec 1998 -46- Drogi Panie Janie, ale co ja mam robić, co ja mogę zrobić? W swoim liście nagromadził Pan taką ilość pytań, że nie wystarczy mi miejsca na odpowiedzi. Jak to? Anna Polony („ukłony ukłony, ukłony") odchodzi z teatru? Roztyła się, straciła głos, nie pamięta, wyparował jej talent, wyłysiała, straciła sympatię widzów? A może nie chcą jej reżyserzy? Przecież jeśli nawet - to zważywszy żywotność aktorek, Ona ma jeszcze wystarczająco dużo czasu na to, żeby odzyskać nie tylko smukłą sylwetkę, włosy i głos, ale także całą resztę. Pan mi oszczędził szczegółów i chyba słusznie, bo na pewno nie są zabawne, ale przez to nie stać mnie teraz na jasny pogląd w tej sprawie. Jednak patrząc z góry (na którą się nie prosiłem), w ciemno mogę przypuszczać, że cały problem niepotrzebnie nabrzmiał od nadmiaru nic nieznaczących i w gruncie rzeczy śmiesznych drobiazgów. Bo jeśli nie wiadomo, o co w sporach artystów chodzi, to zawsze chodzi o ambicje. Dotyczy to, jak sądzę, wszystkich bez wyjątku zaplątanych w tę sprawę, wszystkich, którzy nie potrafią zdobyć się na stosowny dystans. Nie potrafią też zastosować jedynie skutecznej terapii, jaką jest śmiech z samych siebie. Przekaż to Pan komu trzeba i nie zawracajcie mi głowy - dobrze? O czym Pan tam jeszcze pisał... Aha, dręczy Pana pytanie, skąd w niebie jarzyny. Panie Janie Drogi, to jasne, że u nas niczego nie uprawiamy i - w zasadzie - nie pracujemy. W Niebie obchodzimy cały czas niebieskie święto tęsknego oczekiwania na wielki finał, który być może nigdy nie nastą- -47- pi. Być może, powiadam, bo tutaj podstawowym pokarmem, od którego zaczynamy dzień, jest mleczna zupa tajemnicy, zasypana garścią uspokajających granulek, którym z łaskawą premedytacją odebrano wszystkie smaki przypominające życie. POCZĄTEK I KONIEC - takie rzeczy nie są godne miejsca, gdzie teraz przebywam. Czas nasz zatracił bezpowrotnie to, czym Wy się jeszcze infantylnie podniecacie, dzięki czemu nazywają Was bożymi dziećmi - TRWANIE. Tutaj chwile nie trwają. Sekundy w szklistym bezmiarze naszego szczęścia można bez trudu rozciągnąć na długość godzin, miesięcy, lat. I odwrotnie. Chwila każda staje się wiecznym upojeniem i wiecznym, niestety... odpoczywaniem. Żeby uprzedzić dosłowność Pańskich ewentualnych pytań, tyczących sprzątania Justyny na przykład, albo prób Anielskich Chórów, odpowiadam od razu, że sprzątanie odbywa się tu nie z miotłą, ścierką czy elektroluksem w ręku, tylko przy pomocy... natężenia świadomości (skąd ja to znam?), że nadszedł czas porządków. Natężenia tak intensywnego, że małe, prawie nieistniejące atomy kurzu, odfruwają same w stronę śmietnika, zwanego u Was Księżycem. Próby Anielskich Chórów odbywają się regularnie, ale trudno to nazwać zajęciem, skoro Anioły śpiewając, nie pracują, a tylko dwa razy się modlą. Incydenty takie, jak ten z ziarenkiem Anioła-Boryny zdarzają się tutaj raz na dziesiątki lat i tylko dlatego o nim pisałem. A jeśli już czasem dopadnie nas koper czy kartofelek, to na pewno pochodzi on z „podrzutów". Mamy trochę zaprzyjaźnionych z nami domów, z których Brat Albert, po zaspokojeniu głodu najbiedniejszych, sprowadza tutaj produkty, mające w gruncie rzeczy jedno na celu: przy każdym przełknięciu mają przypominać nam o tym, że nie ma powodu przesadzać z tęsknotą za wszystkim co ziemskie. I Pan mi tego zazdrości? Jaką niespodziankę Pan dla mnie szykujesz? Trochę się bo- -48- ję, bo przez dziesiątki lat naszej znajomości różnie z tym u Pana bywało. Niemniej jestem zaintrygowany - to prawda. Muszę już kończyć, Drogi Panie, bo wczoraj niespodziewanie „wytężył" do mnie (siedzi Pan?) sam Bach i zaproponował dzisiaj spotkanie, które ma mieć miejsce w altance, stojącej tuż obok kościoła, gdzie późnymi popołudniami Mistrz grywa na organach. Ci, którzy Go słyszeli, mówią o uniesieniu do tego stopnia wielkim, że któregoś dnia ekstaza Jana Sebastiana osiągnęła taki szczyt, że grał nawet wtedy, kiedy pouciekały gdzieś, nie mogące nadążyć za Nim, jego własne palce, klawisze instrumentu i zawstydzone niemocą piszczałki. Takiemu, Panie, powierzyć rolę Jankiela. Ciekawe, co mi powie? Serdeczności przesyłam Pański Piotr Skrzynecki Niebo. Hacjenda, czerwiec 1998 -49- Jak te konwalie, jak bzy, albo pet Daty, daty, kolejne daty, jakby nie można inaczej. Czas w brzuchu martwego konia, puchnąc mruczy coś. Ziemia! Ziemia!!! - wrzeszczy pijany grabarz. Ziemia! Ziemia!!! I zasypuje nią gniazdo bocianie Z Tobą w środku. Ziemia! Ziemia!!! Ale głupcy mimo to czekają Na ten czerwiec i także następny. Wpadnij Pan choć na pól papierosa, Na uśmiech, słowo, brzęknięcie, szept. My tu żyjemy, proszę Pana, Jak te konwalie, jak bzy, albo pet. Na błoniach mlecze, raz żółte, raz białe, Taki czerwcowy szmonces. W niebie bezzębne anioły - wiem Mielą żarnami dziąseł Przetrawioną wcześniej na Ziemi Rzadką papkę, rzadką papkę ludzkich miłości. Wpadnij Pan nocą, wieczorem, z rana Na najkrótszy z krótkich milczący szept, Bo my umieramy trochę bez Pana Jak te konwalie, jak bzy, albo pet. Halo! Wpadnij Pan choć na pół papierosa. Na uśmiech, słowo, brzęknięcie, szept. My tu żyjemy, proszę Pana, Jak te konwalie, jak bzy, albo szept