Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Kiedy mijaliśmy schludny, nowoczesny motel, zanotowałem w myślach jego położenie. Kilka przecznic dalej poprosiłem kierowcę, aby się zatrzymał. Zapłaciłem mu i pomaszerowałem w kierunku motelu. Właścicielowi oświadczyłem, że popsuł mi się samochód, kiedy jechałem przez Seattle w interesach, po czym podałem nazwisko James W. Byrd, które wymyśliłem na poczekaniu. Zapłaciłem z góry - osiemnaście dolarów i pięćdziesiąt centów - i z kluczem w ręku udałem się do pokoju numer sześć. Pokój był miły, jasny i czysty - właśnie taki, o jaki mi chodziło. Niezwłocznie położyłem się do łóżka i wkrótce smacznie spałem. Nie dostaną mnie, powtarzałem sobie, zasypiając, jestem bezpieczny. A jutro oznajmię Barrowsowi, że przechodzę do jego firmy. Pamiętam, że potem myślałem o Pris i o tym, jak to będzie, kiedy znowu będziemy razem. Wezmę udział w jej wspinaczce do sławy. Będę przy niej, aby obserwować wszystko z bliska. Może weźmiemy ślub. Wyznam jej, co do niej czuję, że ją kocham. Jest pewnie dwa razy piękniejsza, szczególnie teraz, gdy Barrows o nią zadbał. A gdyby Barrows chciał ze mną konkurować, unicestwię go. Rozłożę go na atomy metodą dotąd nieznaną. Nie będzie mi stał na drodze. Nie żartuję. Myśląc o tym, odpłynąłem w sen. O ósmej obudziło mnie słońce, jasno oświetlające cały pokój. Nie zaciągnąłem zasłon. Zaparkowane rzędem przed motelem samochody błyszczały w jego promieniach. Zapowiadał się ładny dzień. O czym to myślałem wczorajszej nocy? Myśli, które nurtowały mnie, gdy zasypiałem, teraz wróciły. Idiotyczne, szalone myśli o poślubieniu Pris i zamordowaniu Barrowsa - infantylne myśli. Gdy zasypiasz, cofasz się do czasów dzieciństwa. Nie ma co do tego wątpliwości. Zrobiło mi się wstyd. W zasadzie jednak nie zmieniłem zamiarów. Przyjechałem tu, aby zdobyć Pris, a jeśli Barrows będzie próbował stanąć mi na drodze, gorzko za to zapłaci. Byłem w amoku, ale nie zamierzałem się wycofać. Ponieważ nastał dzień, górę wzięły zdrowe zmysły. Powędrowałem do łazienki i wziąłem długi, zimny prysznic, ale nawet światło dnia nie osłabiło głębokiego przekonania o własnej racji. Zmieniłem je tylko tu i tam, aż stało się bardziej racjonalne, uzasadnione i pożyteczne. Po pierwsze, musiałem podejść do Barrowsa w odpowiedni sposób. Musiałem zataić przed nim swoje prawdziwe uczucia, prawdziwe motywy. Musiałem ukryć wszystko, co dotyczyło Pris. Zamierzałem mu powiedzieć, że chcę dla niego pracować, być może przy projektowaniu homunkulusów — oddać na jego usługi całą swoją wiedzę i doświadczenie, jakie nabyłem, pracując przez lata z Maurym i Jeromem. Ale żadnych uwag na temat Pris, bo gdy spostrzeże bodaj cień zainteresowania z mojej strony, wówczas... Barrows, jesteś podstępnym draniem, powiedziałem w duchu. Nie potrafisz jednak czytać w moich myślach, a ja nie dam nic po sobie poznać. Jestem zbyt doświadczony, aby się odsłonić. Wiążąc krawat, zacząłem ćwiczyć przed lustrem. Twarz miałem całkowicie pozbawioną wyrazu; nikt by nie zgadł, że moje serce kąsał, zżerał robak pożądania: miłość do Pris Frauenzimmer vel Dworki lub jak się tam ona teraz nazywa. Oto, co rozumie się przez dojrzałość, pomyślałem, siadając na łóżku, aby wypastować buty. Umieć ukryć swoje prawdziwe uczucia, być w stanie zamienić twarz w maskę. Umieć oszukać nawet tak wielką szychę jak Barrows. Jeśli to potrafisz, osiągnąłeś dojrzałość. W przeciwnym razie jesteś skończony. W tym kryje się cała tajemnica. W pokoju był telefon, ale najpierw poszedłem na śniadanie. Zjadłem jajecznicę na szynce, grzanki, wypiłem kawę - jednym słowem wszystko, łącznie z sokiem. Potem o dziewiątej trzydzieści wróciłem do pokoju i wyciągnąłem książkę telefoniczną Seattle. Spędziłem sporo czasu, przeglądając spis wszystkich firm Barrowsa, aż w końcu znalazłem taką, w której spodziewałem się go zastać. Następnie wykręciłem numer. - Northwest Electronics - przywitał mnie pogodny damski głos. - Dzień dobry. - Czy zastałem pana Barrowsa? — Tak proszę pana, ale w tej chwili rozmawia przez drugi telefon. - Poczekam. Dziewczyna oznajmiła pogodnie: — Łączę pana z jego sekretarką. Długa przerwa, po czym w słuchawce znów rozległ się głos kobiecy, lecz tym razem o wiele niższy i starzej brzmiący. - Gabinet pana Barrowsa. Z kim mam przyjemność rozmawiać? - Jestem umówiony z panem Barrowsem - odpowiedziałem. - Nazywam się Louis Rosen. Wczoraj wieczorem przyleciałem do Seattle z Boise. Pan Barrows mnie zna. - Proszę chwileczkę poczekać. - Długa przerwa, a potem znowu głos kobiety: - Pan Barrows porozmawia z panem. Proszę, niech pan mówi. - Halo - rzuciłem do słuchawki. - Halo - dobiegł mojego ucha głos Barrowsa. - Jak się miewasz, Rosen. Co mogę dla ciebie zrobić? - Sądząc po głosie, był zadowolony. — Jak się czuje Pris? — zapytałem zaskoczony, że naprawdę z nim rozmawiam. - W porządku, a jak się ma twój ojciec i brat? - Dobrze. — To musi być interesujące mieć brata z twarzą do góry nogami. Żałuję, że nie mogłem się z nim spotkać. Może wpadniesz do mnie na chwilę, jeśli już jesteś w Seattle. Około pierwszej po południu. - Około pierwszej - powtórzyłem. - Tak. Dziękuję i do zobaczenia. - Barrows - powiedziałem - czy zamierzasz poślubić Pris? Nie było odpowiedzi