Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Pcha³a go za róg, do g³ównego holu. S³u¿ba gapi³a siê, usi³ujac zachowac pozory dyskrecji. Jego rodzina przyglada³a siêj¹wnie, zebrawszy siê w holu. - Garth, kochanie. Rand, kochanie. O Bo¿e! - Jego matka szczebiota³a z szerokim usmiechem na twarzy. - Dobrze ciê widziec, kuzynie. -j¹mes odezwa³ siê tym samym ciêp³ym, pe³nym wsparcia tonem, którego u¿ywa³ od czasu, gdy Rand, bezu¿yteczny kaleka, wróci³ z wojny. Po raz pierwszy w ¿yciu Rand go zawiód³, i to srodze.j¹mes nie patrzy³ Randowi w oczy od czasu bitwy pod Waterloo. - Rand. - Stosowny, elegancko wymodulowany g³os ciotki Adeli dzwiecza³ w jego uszachj¹k kosciêlny dzwon. - Zakryj siê. Zachowujesz siê nieprzyzwoiciê! Odj¹kiegos czasu nic tak go nie bawi³o,j¹k obra¿anie ciotki Adeli. Jej oburzenie wj¹kims stopniu przywraca³o mu równowage psychiczna. Wyszczerzy³ zuchwale zeby. - Widze, ¿e nie da siê z toba rozmawiac - zagdera³a. - Pomysl przynajmniej o Clover Donald i jej niewinnej naturze. Jest zszokowana. Rand dostrzeg³ ¿one pastora, zerkajaca na niego z odleg³ej czesci pokoju. By³a szara myszka, zbyt niesmia³a, aby zdobyc siê na cos wiecej ni¿ zerkanie zza pleców jego matki, ciotki Adeli,j¹mesa i samego wielebnego Donalda. - Pewnie nie bawi³a siê tak dobrze od lat - odpar³ Rand i pomacha³ reka. - Witaj, moja droga. Bradley Donald, wysoki blondyn, ubrany na czarno, bardzo powa¿nie traktowa³ swoje powo³anie, zw³aszcza jeœli chodzi³o o jego bojazliwa ¿one. Obracajac siê na pieciê, zas³oni³ jej oczy d³oni¹. - Grzesznik - zawyrokowa³. Gdy pojechali dalej, Rand siê odpre¿y³. To by³o zabawne. A potem dostrzeg³j¹spera, który z mocno zacisnietymi ustami otworzy³ na osciê¿ frontowe drzwi. Bo¿e, naprawde wywo¿ono go na zewnatrz. On, który uwielbia³ spacery ij¹zde konna, by³ wywo¿ony na wózku inwalidzkim przez pielegni¹rke,j¹kj¹kis bezbronny robak, który potrzebuje ochrony. On, który by³ najsilniejszy ze wszystkich rówiesników. On, który by³ najszybszy i najbardziej ¿ywotny, w którym rodzina pok³ada³a najwieksze nadzieje. Wywo¿ono go na zewnatrz i wszyscy siê zebrali, aby go zobaczyc. Smiac siê z niego. - Prosze - wymamrota³, chwytajac za oparciê wózka. Wywioz³a go przez drzwi na s³once,j¹kby go nie s³ysza³a. Mo¿e nie s³ysza³a. Mo¿e dzieki jej problemom ze s³uchem nie wyszed³ na ¿a³osnego g³upca, na którego wyglada³. Poczu³ silny podmuch wiatru, ale jednoczesnie promienie s³oneczne przyjemnie muska³y jego twarz, nogi i tors. Dwa ogary podnios³y siê, przeciagne³y i podesz³y, aby obwachac jego rece. Zapomni¹³ ju¿,j¹k przyjemnie by³o je g³askac, poniewa¿ nie wolno im by³o wchodzic do domu. A poza tym, ilu obcych mog³o go zobaczyc, gdy siêdzia³ na tarasiê. - Prosze mi przyniesc p³aszcz - kobieta zwróci³a siê do s³u¿by. - I by³abym wdzieczna, gdybysciê zniesli to ze schodów. Rozejrza³ siê woko³o i uswiadomi³ sobie, ¿e mówi³a o jego wózku. - Co, do cholery, masz zamiar zrobic? - warkna³. - Pomysla³am, ¿e moglibysmy pójsc na spacer. -Kobieta wzie³a od s³u¿acej czepek i zawiaza³a go pod szyja. - Z przyjemnoscia popatrzy³abym na Atlantyk. Garth nawet nie mrugna³. Zachowywa³ siê tak,j¹kby Rand regularnie jezdzi³ na wózku po okolicy, obnoszac siê ze swoja bezradnoscia, ¿eby wszyscy mogli siê z niego smiac. Ukochany brat Randa zdradzi³ go, kiwajac naj¹spera. - Znies go ze schodów. Rand oczekiwa³, ¿ej¹sper znowu siê sprzeciwi, ale ten darzy³ ksiêcia Clairmont nale¿nym szacunkiem. Jasper machna³ na dwóch s³u¿acych i powiedzia³: - Niech ka¿dy chwyci za jedno ko³o. - Pochyli³ siê. -j¹ z³apie za podpórke na nogi. Rand walna³ go piescia. Jasper wyladowa³ siêdzeniem na kamieni¹ch. Si³a ciosu przechyli³a Randa do ty³u. Kiedy odzyska³ równowage, zobaczy³, ¿ej¹sper trzyma siê za szczeke, a dwóch s³u¿acych skuli³o siê ze strachu. Jasper opusci³ rêke i dostrzeg³ na d³oni krew, a potem dotkna³ zebów. - Nadal ma pan niez³y prawy siêrpowy, lordzie Rand. - Spróbuj jeszcze raz mnie podniesc, a przekonasz siê,j¹ki jest lewy. Jasper odezwa³ siê z wyrzutem przez opuchniete wargi. - Lordzie Rand,j¹ tylko wykonuje swoje obowiazki. Zaslepi³a go furia. - Twoim obowiazkiem jest mnie s³uchac. Sylvan za³o¿y³a rekawiczki. - Zachowuje siê panj¹k wsciêk³y pies. - A tyj¹k jedza. Wiatr cicho zawodzi³, psy liza³y siê, ale poza tym wszyscy milczeli. Stojacy przy drzwiach Garth warkna³. - Och, Rand. Rand kocha³ brata. Naprawde. Wiedzia³, ¿e Garthowi chodzi³o wy³acznie o jego dobro, ale Garth nie rozumia³ - nie móg³ zrozumiec rozpaczy i upokorzeni¹, którego doswiadcza³ Rand