X


Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Pcha�a go za r�g, do g��wnego holu. S�u�ba gapi�a si�, usi�ujac zachowac pozory dyskrecji. Jego rodzina przyglada�a si�j�wnie, zebrawszy si� w holu. - Garth, kochanie. Rand, kochanie. O Bo�e! - Jego matka szczebiota�a z szerokim usmiechem na twarzy. - Dobrze ci� widziec, kuzynie. -j�mes odezwa� si� tym samym ci�p�ym, pe�nym wsparcia tonem, kt�rego u�ywa� od czasu, gdy Rand, bezu�yteczny kaleka, wr�ci� z wojny. Po raz pierwszy w �yciu Rand go zawi�d�, i to srodze.j�mes nie patrzy� Randowi w oczy od czasu bitwy pod Waterloo. - Rand. - Stosowny, elegancko wymodulowany g�os ciotki Adeli dzwiecza� w jego uszachj�k kosci�lny dzwon. - Zakryj si�. Zachowujesz si� nieprzyzwoici�! Odj�kiegos czasu nic tak go nie bawi�o,j�k obra�anie ciotki Adeli. Jej oburzenie wj�kims stopniu przywraca�o mu r�wnowage psychiczna. Wyszczerzy� zuchwale zeby. - Widze, �e nie da si� z toba rozmawiac - zagdera�a. - Pomysl przynajmniej o Clover Donald i jej niewinnej naturze. Jest zszokowana. Rand dostrzeg� �one pastora, zerkajaca na niego z odleg�ej czesci pokoju. By�a szara myszka, zbyt niesmia�a, aby zdobyc si� na cos wiecej ni� zerkanie zza plec�w jego matki, ciotki Adeli,j�mesa i samego wielebnego Donalda. - Pewnie nie bawi�a si� tak dobrze od lat - odpar� Rand i pomacha� reka. - Witaj, moja droga. Bradley Donald, wysoki blondyn, ubrany na czarno, bardzo powa�nie traktowa� swoje powo�anie, zw�aszcza je�li chodzi�o o jego bojazliwa �one. Obracajac si� na pieci�, zas�oni� jej oczy d�oni�. - Grzesznik - zawyrokowa�. Gdy pojechali dalej, Rand si� odpre�y�. To by�o zabawne. A potem dostrzeg�j�spera, kt�ry z mocno zacisnietymi ustami otworzy� na osci� frontowe drzwi. Bo�e, naprawde wywo�ono go na zewnatrz. On, kt�ry uwielbia� spacery ij�zde konna, by� wywo�ony na w�zku inwalidzkim przez pielegni�rke,j�kj�kis bezbronny robak, kt�ry potrzebuje ochrony. On, kt�ry by� najsilniejszy ze wszystkich r�wiesnik�w. On, kt�ry by� najszybszy i najbardziej �ywotny, w kt�rym rodzina pok�ada�a najwieksze nadzieje. Wywo�ono go na zewnatrz i wszyscy si� zebrali, aby go zobaczyc. Smiac si� z niego. - Prosze - wymamrota�, chwytajac za oparci� w�zka. Wywioz�a go przez drzwi na s�once,j�kby go nie s�ysza�a. Mo�e nie s�ysza�a. Mo�e dzieki jej problemom ze s�uchem nie wyszed� na �a�osnego g�upca, na kt�rego wyglada�. Poczu� silny podmuch wiatru, ale jednoczesnie promienie s�oneczne przyjemnie muska�y jego twarz, nogi i tors. Dwa ogary podnios�y si�, przeciagne�y i podesz�y, aby obwachac jego rece. Zapomni�� ju�,j�k przyjemnie by�o je g�askac, poniewa� nie wolno im by�o wchodzic do domu. A poza tym, ilu obcych mog�o go zobaczyc, gdy si�dzia� na tarasi�. - Prosze mi przyniesc p�aszcz - kobieta zwr�ci�a si� do s�u�by. - I by�abym wdzieczna, gdybysci� zniesli to ze schod�w. Rozejrza� si� woko�o i uswiadomi� sobie, �e m�wi�a o jego w�zku. - Co, do cholery, masz zamiar zrobic? - warkna�. - Pomysla�am, �e moglibysmy p�jsc na spacer. -Kobieta wzie�a od s�u�acej czepek i zawiaza�a go pod szyja. - Z przyjemnoscia popatrzy�abym na Atlantyk. Garth nawet nie mrugna�. Zachowywa� si� tak,j�kby Rand regularnie jezdzi� na w�zku po okolicy, obnoszac si� ze swoja bezradnoscia, �eby wszyscy mogli si� z niego smiac. Ukochany brat Randa zdradzi� go, kiwajac naj�spera. - Znies go ze schod�w. Rand oczekiwa�, �ej�sper znowu si� sprzeciwi, ale ten darzy� ksi�cia Clairmont nale�nym szacunkiem. Jasper machna� na dw�ch s�u�acych i powiedzia�: - Niech ka�dy chwyci za jedno ko�o. - Pochyli� si�. -j� z�apie za podp�rke na nogi. Rand walna� go piescia. Jasper wyladowa� si�dzeniem na kamieni�ch. Si�a ciosu przechyli�a Randa do ty�u. Kiedy odzyska� r�wnowage, zobaczy�, �ej�sper trzyma si� za szczeke, a dw�ch s�u�acych skuli�o si� ze strachu. Jasper opusci� r�ke i dostrzeg� na d�oni krew, a potem dotkna� zeb�w. - Nadal ma pan niez�y prawy si�rpowy, lordzie Rand. - Spr�buj jeszcze raz mnie podniesc, a przekonasz si�,j�ki jest lewy. Jasper odezwa� si� z wyrzutem przez opuchniete wargi. - Lordzie Rand,j� tylko wykonuje swoje obowiazki. Zaslepi�a go furia. - Twoim obowiazkiem jest mnie s�uchac. Sylvan za�o�y�a rekawiczki. - Zachowuje si� panj�k wsci�k�y pies. - A tyj�k jedza. Wiatr cicho zawodzi�, psy liza�y si�, ale poza tym wszyscy milczeli. Stojacy przy drzwiach Garth warkna�. - Och, Rand. Rand kocha� brata. Naprawde. Wiedzia�, �e Garthowi chodzi�o wy�acznie o jego dobro, ale Garth nie rozumia� - nie m�g� zrozumiec rozpaczy i upokorzeni�, kt�rego doswiadcza� Rand

 
 

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.