Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Miltonie - odezwała się Milena - zdaje się, że mnóstwo ludzi zaczęło chorować i nikt się tym nie przejmuje. - Cóż, jak to mówią o tym nowym szczepie: „2B - będzie do- brze czy źle?" - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Oni pozwalają tym ludziom umierać, Miltonie. Poprawił okulary, które nosił, choć wcale nie musiał. - No cóż... Jak oficjalnie podają: Lekarze robią, co mogą, żeby im pomóc, po śmierci się ich pali... - gestykulował obiema ręka- mi, najwyraźniej obmyślając kolejny wic. - Pali się to, co zosta- nie. - Doprawdy, kamień spadł mi z serca - spuentowała Milena. - Wiadomo, co ich zabija? Podobno wirusy nie są śmiertelne. - Przecież trzeba ich leczyć - powiedział Milton, wciąż uśmiechnięty od ucha do ucha. Co on się tak jarzy? - zastanawiała się Milena. Odezwała się dziewczyna Miltona. Miała ochrypły głos, ale ładny uśmiech i pełne policzki - Milena dałaby głowę, że czymś wypchane, jak u wiewiórki. - Co innego można zrobić? Przede wszystkim trzeba zatrzy- mać rozprzestrzenianie się choroby! - Można przynajmniej zatroszczyć się trochę o chorych - po- wiedziała spokojnie Milena. - Cześć - rzucił kojący głos za jej plecami. Obróciwszy się, zobaczyła Cillę i była wdzięczna losowi, że przyjaciółka wreszcie się zjawiła. - Chodź, Ciii, musimy porozmawiać! - Zajęłam nam stolik, Milena - powiedziała Cilla tym samym uspokajającym tonem. - Bavarderons D. Man - rzuciła za nimi sympatia Miltona. Zniekształcona Wampirzym slangiem francuszczyzna znaczy- ła: „pogadamy później". Gdzieś w okolicy przyłącza Terminalu Milena wyczuła, jak dziewczynie ulżyło, że ona odchodzi. Mnie też, maleńka, skwitowała w myślach. - Prawda, że to okropne? - zagadnęła Cilla w drodze do sto- lika. - Właśnie widziałam człowieka zarażonego umysłem psa - po- wiedziała Milena. - Zamarzał na śmierć na środku ulicy. I wiesz co? Nikt nie chciał mu pomóc. Dopiero Pszczoły podniosły go i wzięły ze sobą. Uratowały mu życie, kiedy nikt inny nawet nie kiwnął palcem. Był z nimi Billy - dodała po chwili milczenia. - Zastałaś same nowości, prawda? - powiedziała Cilla ze współczuciem, biorąc ją za rękę. - Właściwie nie. Mam wrażenie, że czuję się po staremu, tak samo jak kiedyś. - Pamiętasz, jak rozgrzewałaś przedmioty? - spytała Cilla. - Roztopiłaś mi wszystkie sztućce. Myślałam wtedy, że jesteś nie- normalna. Zupełnie bezwiednie raz po raz podbierała Milenie jedzenie z talerza. Brzydki zwyczaj z dni spędzonych w Dziecięcym Ogro- dzie. Milena obserwowała ją przy tej czynności, pozwoliła sobie nawet na uśmiech na widok Cilli zbierającej do kupy okruszki. - Pamiętam, jak podgrzewałaś deski klozetowe - ciągnęła da- lej Cilla. - Któregoś wieczoru schowaliśmy się wszyscy, żeby cię podejrzeć. Z deski buchała para, a ty stałaś z czajnikiem w ręku. „Robię sobie herbatę" - oświadczyłaś. - A ty wtedy odpowiedziałaś: „Fajny dzbanek do parzenia, nie ma co". Upłynęło dużo czasu, nim Milena i Cilla zostały w końcu przy- jaciółkami. Zresztą Milena nigdy nie potrafiła się szybko z kimś zaprzyjaźnić. Wiedziała, że Cilla ją szanuje; wiedziała też, że na to zasłużyła. Wciąż była łasa na pochwały. Brzydkie zwyczaje z Dziecięcych Ogrodów. - Opowiedz mi o kosmosie - zagadnęła Cilla, stanowczo zmie- niając temat rozmowy. Zauważyły obie, że wokół zaległa cisza. Milena nie była już re- żyserem małego, objazdowego teatru. Została Mamą, która zasy- pała świat kwiatami. Była producentką „Komedii" - a Cilla była gwiazdą, grała w niej Wergiliusza. Stali bywalcy Cafe Zoo, choć zbyt dumni i dobrze wychowani, by wprost się na nie gapić, umil- kli, wyrażając respekt wobec miejsca, jakie zajmowały obie w za- wodowej hierarchii Zwierzyny. - Mówiąc krótko: jest po prostu piękny - powiedziała Milena. - Ziemia wygląda ślicznie. Góry przypominają z początku pognie- ciony papier, ale im bardziej wytężasz wzrok, tym więcej widzisz szczegółów. I cały czas masz świadomość, zdajesz sobie sprawę, jak to daleko. Czujesz tę ogromną, niewyobrażalną odległość. I spadasz. Wiesz, że bezustannie ciążysz w dół. Widać horyzont i granicę atmosfery. Wszystko błękitne. Przecudny widok