Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
O dri deonemach widno nie słyszała. I nie wieśniaczka to z byle przysiółka, tylko dziewka dufna a pyskata, miecze dwa nosi, a w tych jukach na skrzydłoniu też pewnikiem nie fasola. Ani chybi, najemniczka, zdecydował, z owym Eweinrenem w Tragance zmówiona. - Być może masz rację - przyznała wreszcie kobieta. - Być może pójdę do twojej bogini. Jeśli zaś idzie o imię, jak je nazywacie? - położyła na dłoni metalową gwiazdkę, którą zabiła tragańskiego pana. - Szarka, szarotka - podsunął Twardokęsek. Nie wiedzieć czemu, wydało mu się, że przez jej twarz przesunął się cień. - Więc nazywajcie mnie Szarka. A jego gdzie w ciemnicy dobrze zawrzyjcie - wskazała na Twardokęska. - Jeszcze z nim nie skończyłam. Dwóch rzezańców bogini o gładko wygolonych czaszkach zaprowadziło Twardokęska do niewielkiej, ciemnej klitki. Poprzez okienko u powały zbójca widział schody, prowadzące do grot, gdzie Fea Flisyon oczekiwała nowego dri deonema. Jednak, choć z całych sił wytężał wzrok, nie zdołał dostrzec Szarki. *** - Jakoż się to dziwnie po świecie plecie - zacmokał ze zdumieniem Mroczek. - Żebyś ty, Twardokęsek, słyszał ile deliberowano, jakim sposobem ta twoja dziewka doszła do obręczy dri deonema. Jak się spierano, po co ją sobie Fea Flisyon upatrzyła. Ot, knowania, ot, spiski tajemne! Cała tajemnica taka, że tyś ją za norhemne wziął i na rzeź posłał - pokręcił głową. - Zdałoby ci się raczej gdzie przytaić. Ziemi szmat kupić i kapustę sadzić, nie bogom przed oczy leźć. Ale polazłeś. Dziewce obręcz na łeb wepchnąłeś. Suty gościniec. Ażeśmy od tej twojej nagłej hojności mało nie sczeźli. Zbójca nie odpowiedział. Popatrzył na rozciągniętą na szrobie wiedźmę. Głowa opadła jej na bok, ale oczy miała przytomne, połyskiwały spoza na wpół uchylonych powiek. Słuchała. Bo też nigdy jej nie rzekłem, pomyślał nagle Twardokęsek, jak to się wszystko zaczęło. Jakeśmy się z Szarką na wyspie Zaraźnicy spotkali. - Radbym ninie posłuchać, jak ci się za ów gościniec dziewka wywdzięczyła - oznajmił drwiąco Mroczek. - Co było dalej, Twardokęsek? - Poszła do Zaraźnicy - zbójca oblizał popękane wargi. - O czym po pieczarach ze sobą rozprawiały, nie opowiadała się przede mną, a ja pytać nie chciałem. Tyle że tamtej nocy musiała się widzieć z Koźlim Płaszczem, odstępcą przeklętym. I potem już o Eweinrenie więcej nie mówiono. Niby wesz psiej sierści, żalnickiego księcia się ninie czepiła. Tyle, że on z nią ani gadać chciał, ani ją rozpoznawał. Może jej do cna bogini we łbie zamieszała? - A bo to bogini potrzebna? - zarechotał Mroczek. - Pomnisz, Twardokęsek, tę sołtysią córkę, coś do niej do sioła chadzał? Tę, co cię przydybała z Vii w stodole i cepem po grzbiecie otłukła? Urodziwa była, ale harda straszliwie, jak psa cię potem pędziła. A kiedy precz poszedłeś, wykładasz sobie, że w świat chciała za tobą leźć, szukać, ledwo jej to ojciec rzemieniem przez rzyć wytłukł? Tak to i jest. On chce, ona nie chce. Ona chce, to jemu już niesporo. Miłość tragiczna. *** - Nie jesteś nim - powiedziała skulona na szczycie schodów postać. Jej głos był mieszaniną wyrzutu, rozczarowania i złości. Przede wszystkim złości. - Znów nim nie jesteś. Przycupnięta na krawędzi ostatniego stopnia Fea Flisyon nie odrywała wzroku od migoczących na nabrzeżu światełek. Wąska twarz Zaraźnicy i opasujący czoło kryształowy diadem świeciły w mroku tak mocno, że wkrótce Szarka musiała odwrócić wzrok. Dostrzegła jednak, że z lewej, kurczowo zaciśniętej na naszyjniku ręki bogini wyrastało sześć palców. Za drobną, rozświetloną postacią otwierała się szczelina. Po wyspie krążyła pogłoska, że bogini trzyma w pieczarach niezmierne skarby i wielu kusiło się je odnaleźć. Żaden nie wrócił. - Olśniewające miasto, prawda? - spytała z drwiną Zaraźnica. - Największe spośród tych, które widziałam - przytaknęła Szarka, lecz bogini już odwróciła się ku wejściu do jaskiń. Szarka zawahała się, patrząc, jak tamta z wolna pogrąża się i ginie w ciemnych trzewiach góry. W dole miasto szumiało setką przyciszonych głosów, zaś kroki Fei Flisyon chrzęściły wśród lodu, coraz dalej i coraz ciszej. Szarka jeszcze raz obejrzała się za siebie i ostrożnie weszła w podziemia, w ślad za odległym blaskiem bogini. Wewnątrz góry panowała cisza, mącona jedynie monotonnym pluskiem kropel spadających w rumowisko skał i wielkich kryształowych obłamów. - Widzisz? - dobiegł ją głos Zaraźnicy. - Kiedyś miałam tu tuzin kryształowych sal i wiele tuzinów wojowników drzemie w tym rumowisku. A przecież każde z was, którzy tu wchodzicie, myśli, że jest jedyne. - A nie jest? - Szarka trąciła czubkiem buta pogięte, przerdzewiałe resztki sztyletu. - Nie, nie jest. Jedyna jest tylko obręcz, którą nosicie. Wchodziły coraz dalej i dalej w zimne wnętrze góry. Przodem bogini, przepowiadając coś widać do siebie, bo jej głos pobrzmiewał raz ciszej, raz głośniej, a tyłu Szarka, klnąc za każdym razem, gdy musiała przeciskać się pomiędzy zwalonymi głazami. Na koniec przejście rozszerzyło się w grotę, przeciętą wartko płynącym strumieniem. Z góry, przez odległą szczelinę wpadała smuga światła. Bogini siedziała wysoko na krawędzi oszronionej półki, pomiędzy śnieżnymi sowami. Kosmyk jej czarnych włosów wysunął się spod diademu i opadł na ramię. Poświata przybladła nieco, a Zaraźnica machała bosymi nogami, strącając w szczelinę lodowe sople