Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wazy w środku zawierały szarawą ziarnistą substancję. — Kawior! — wykrzyknął jego ekscelencja, nakładając sobie obficie po pierwszym zdumionym rzucie oka na zawartość waz. — Mam nadzieję, sir, że smak jego będzie panu odpowiadał — rzekł Ramsbottom. — Może zechce pan wypić do niego tej wódki. Takiej samej, jaką się podaje w Rosji do stołu cesarskiego. Teraz wszyscy mówili o wódce i kawiorze. Hornblower ostatnim razem próbował tej kombinacji podczas obrony Rygi w 1812, co pozwoliło mu dorzucić swoje trzy grosze do rozmowy. Podano następne danie. — Panowie są przyzwyczajeni do tego rodzaju potrawy — powiedział Ramsbottom — ale nie muszę wypowiadać przeprosin za jej podanie. O ile wiem, to jeden z największych przysmaków na tutejszych wyspach. Była to latająca ryba. — Na pewno nie ma za co przepraszać, gdy jest podana w taki sposób — zauważył jego ekscelencja. — Pański chef de cuisine musi być geniuszem. Sos podany do ryby leciutko smakował musztardą. — Milordzie, reńskie czy szampan? — zaszemrał głos w uchu Hornblowera, który już przedtem dosłyszał, że na podobne pytanie gubernator odparł: „Spróbuję najpierw reńskiego”. Szampan był wytrawny i zdradliwie lekki, idealnie pasujący do podanej potrawy. Wielcy smakosze starożytności: Neron, Witeliusz czy Lukullus nie zaznali nigdy smaku szampana pitego do latającej ryby. — Hornblower, niedługo zacznie pan żyć nowym życiem — odezwał się jego ekscelencja. — Bez wątpienia, sir. Siedzący między nimi Ramsbottom popatrzył na nich z wyrazem uprzejmej ciekawości. — Wasza lordowska wysokość wychodzi w morze? — W przyszłym tygodniu — odparł Hornblower. — Wyprowadzam moją eskadrę na ćwiczenia przed nadejściem okresu huraganów. — Jest to oczywiście konieczne dla utrzymania jej w sprawności — zgodził się Ramsbottom. — Długo potrwają te ćwiczenia? — Dwa tygodnie, może dłużej — odrzekł Hornblower. — Muszę pilnować, żeby moi ludzie nie odwykli od sucharów, solonej wołowiny i wody z baryłek. — I pan też — zachichotał gubernator. — I ja też — powtórzył smętnie Hornblower. — Zabiera pan, milordzie, całą eskadrę? — spytał Ramsbottom. — Wszystkie jednostki, jakie się da. Zaganiam ludzi do intensywnej pracy i staram się nie robić wyjątków. — Powiedziałbym, że to słuszna zasada — odrzekł Ramsbottom. Zupa podana po latającej rybie była ostra, mocno doprawiona korzeniami, w sam raz dla zachodnioindyjskich podniebień. — Dobra! — stwierdził krótko gubernator po pierwszej łyżce. Szampan znów poszedł w ruch i rozmowa stawała się coraz bardziej ożywiona, a Ramsbottom zręcznie ją podtrzymywał. — Jakie wieści z lądu, sir? — spytał gubernator. — Ten Boliwar… ma jakieś sukcesy? — Kontynuuje walkę — odparł gubernator. — Lecz Hiszpania śpieszy z posiłkami, gdy tylko pozwalają na to jej własne kłopoty. O ile wiem, rząd w Caracas oczekuje właśnie ich przybycia w większej sile. Wówczas może uda im się zająć równiny i przepędzić Boliwara. Czy wie pan, że przebywał on tu na wyspie przed kilku laty jako wygnaniec? — Naprawdę, sir? Wszystkich gości przy stole ciekawiła desperacka wojna domowa prowadzona na lądzie stałym. Masakra i mordy, ślepy heroizm i gorąca ofiarność, lojalność wobec króla i dążenie do niepodległości — wszystko to można było napotkać w Wenezueli. Wojna i zaraza zamieniały urodzajne pola w ugory i dziesiątkowały mieszkańców gęsto zaludnionych miast. — Hornblower, a w jakiej sytuacji są Hiszpanie teraz, po wybuchu buntu w Maracaibo? — zadał pytanie gubernator. — Strata nie jest poważna, sir. Dopóki mają dostęp do La Guairy, droga do transportu morskiego pozostaje dla nich otwarta — drogi lądowe są tu tak podłe, że zawsze korzystano z La Guairy dla utrzymywania kontaktu z resztą świata. Wprawdzie to tylko otwarta reda, ale może dobrze służyć jako kotwicowisko. — Czyżby Maracaibo zbuntowało się, ekscelencjo? — spytał lekkim tonem Ramsbottom. — Wiadomość nadeszła dziś rano. Boliwar ma się nareszcie czym pochwalić po ostatnich niepowodzeniach. Jego wojsko zaczynało już pewnie upadać na duchu. — Jego wojsko, sir? — odezwał się prezes sądu. — Połowa jego ludzi to angielska piechota. Hornblower wiedział, że to prawda. Trzon armii Boliwara stanowili weterani brytyjscy. Llanerzy , mieszkańcy równin wenezuelskich, zasilają go świetną kawalerią, ale nie nadają się do ciągłej walki. — Nawet brytyjska piechota może się zniechęcić walcząc w beznadziejnej sprawie — wyrzekł z powagą gubernator. — Hiszpanie sprawują kontrolę nad przeważającą częścią wybrzeża — niech pan spyta obecnego tu admirała. — Tak jest — przyznał Hornblower. — Przypierają korsarzy Boliwara do muru. — Panie Ramsbottom — odezwał się gubernator — mam nadzieję, że nie zamierza pan angażować się w tę awanturę? — Gdyby pan to uczynił, szybko załatwiliby się z panem — dodał prezes sądu. — Donowie nie będą tolerowali żadnych interwencji. Złapią pana i będzie pan marniał przez lata w hiszpańskim więzieniu, zanim uda się nam wyzwolić pana ze szponów króla Ferdynanda. Jeśli nie zabierze pana wcześniej tyfus lub nie zostanie pan powieszony jako pirat. — Z pewnością nie zamierzam kręcić się w pobliżu lądu stałego — odrzekł Ramsbottom. — W każdym razie, póki trwa wojna. A szkoda, ponieważ Wenezuela to ojczyzna mojej matki i radbym odwiedzić ten kraj. — Ojczyzna pańskiej matki, panie Ramsbottom? — zdziwili się gubernator. — Tak, sir. Moja matka była szlachcianką wenezuelską. U nich byłbym Carlosem Ramsbottomem y Santona. — Brzmi to bardzo interesująco — zauważył gubernator. I bardziej groteskowo niż Horatio Hornblower. Światowy zasięg handlu brytyjskiego sprawiał, że producent wełny z Bradford mógł mieć matkę Wenezuelkę