Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

I posz³a. Jeszcze siÍ mnie wypyta³a o gospodarkÍ. Niby o wÛjtostwo. Jak idzie, ile zysku daje. Jakby by³ jaki zyskÖ WYSOCKI (niecierpliwie) Nic wiÍcej nie mÛwi³a? Wysocki 108 TABACZY—SKA A jakøeby!Ö Øe pod wieczÛr wrÛci. Do ksiÍdza proboszcza Wronikowskiego tera pojecha³a. WYSOCKI (do siebie) A wiÍc wrÛci. TABACZY—SKA (ironicznie) Oooo, teø by mia³a nie wrÛciÊ. Juø ona swoj¹ drogÍ zna. WYSOCKI (stanowczo) DziÍkujÍ TabaczyÒskiejÖ TABACZY—SKA Kiedy bo jaÖ jeszcze chcia³am spytaÊ pana pu³kownikaÖ WYSOCKI S³ucham? TABACZY—SKA Ö wedle maj¹tku. Znaczy siÍ ñ wÛjtostwa. Bo jak ma byÊ sprzedane, to przecie i o nas trzeba pamiÍtaÊ. WYSOCKI A ktÛø powiedzia³, øe ma byÊ sprzedane? TABACZY—SKA Juø ja swoje wiem! Nie na darmo taÖ przyjeødøa. Za nasz¹ krzywd¹ wszystko siÍ dzieje! A nie na to siÍ w†wys³ugi godzi³am, øeby tera o dziadowskim chlebie pÛjúÊ! LICI—SKI (wzburzony) Moja TabaczyÒska! OpamiÍtajcie siÍ, kobieto. Wspomnij, do kogo mÛwisz! Pan pu³kownik ciÍ karmi, a ja ciÍ tu godzi³em. I nie do pos³ug, tylko do opieki nad panem Wysockim. TABACZY—SKA Opieki to od nas nie brak, jaúnie panie, ale i†o†sobie musimy przecie pamiÍtaÊ. A pan pu³kownik o siebie samego zadbaÊ nie potrafi, to gdzieby o nas mia³ staranieÖ LICI—SKI Aleø opamiÍtaj siÍ, kobieto! Przecieø to twÛj gospodarz! TABACZY—SKA (porywczo) Tak samo pan pu³kownik nie by³ tu dziedzicem jak i my. Takøe samo z ³askawego chleba øyjemy. LICI—SKI (zdenerwowany) Idü precz, niewdziÍczna kobieto! Obraøasz i mnie, i swojego gospodarza. TABACZY—SKA A pÛjdÍ, pÛjdÍ, nie trza na mnie krzyczeÊ. Ale niech to jaúnie pan zakonotuje (groünie) øe i o nas trza pamiÍtaÊ! (wychodzi) LICI—SKI (wzburzony) I jakøe moøesz to znosiÊ, Piotrze? TÍ obmierz³¹ babÍ iÖ ca³e swoje obecne po³oøenie? WYSOCKI Jestem wystudzony mrozami PÛ³nocy. A jeúli idzie o moje po³oøenieÖ cÛø, ta baba mia³a racjÍ ñ tak samo jak i†ona øyjÍ z ³askawego chleba. (LiciÒski chce mu przerwaÊ, ale 109 Akt drugi Wysocki nie pozwala, podnosz¹c g³os) Ty wiesz o tym najlepiej, bo gdyby nie twoje, i innych, ruble, nie mia³bym nawet i tego maj¹teczku! LICI—SKI (przygnÍbiony) Przecieø to nie by³a ja³muøna. WYSOCKI Wiem o tym. Ale wy nie wiecie, øe Wysocki jeszcze nie trup, jeszcze nie dziad, co z ³aski øyje. Nie dla mnie Wiednie i Paryøe, ale moøe i z tej Warki raz wreszcie siÍ wyrwÍ! LICI—SKI Gdybyú tylko raz wreszcie zechcia³. WYSOCKI OøeniÊ siÍ z Karsk¹, tak? LICI—SKI Nie! W twoje sprawy nie wchodzÍ, juø to powiedzia ³em. Ale przecieø masz nas, swoich przyjaciÛ³. WYSOCKI A wy ñ co? Sk³adkÍ now¹ zrobicie, øeby mnie z Warki przenieúÊ do jakiejú innej Kalwarii? LICI—SKI Nie o to mi idzie. S¹dzÍ, øe mÛg³byú wrÛciÊ do Warszawy! WYSOCKI Teraz? Przecieø od piÍciu lat mi stolicy broni¹. LICI—SKI (niepewnie) Zrozum mnie dobrze, PiotrzeÖ Nie pos ¹dzaj o z³e intencjeÖ WYSOCKI (przerywa mu) Boisz siÍ, øe ciÍ üle os¹dzÍ? Aleø nie poznajÍ ciÍ, stary przyjacielu? LICI—SKI (z desperacj¹) Zrozum, Piotrze, øe jeúli nie wyjedziesz z Karsk¹ ñ twoja sytuacja moøe siÍ skomplikowaÊ. WYSOCKI Nie rozumiem? LICI—SKI To proste! Nie jesteú przecieø zwyczajnym obywatelem. Wczeúniej czy pÛüniej przypomn¹ sobie o twoich zas³ugachÖ jedni i drudzy! Ci z lasu, jestem pewny, bÍd¹ ciÍ ci¹- gn¹Ê na swoj¹ stronÍ, a znÛw Konstanty da pilne baczenie. WYSOCKI (úmieje siÍ) Oho! Juø teraz øandarmi z Kalwarii co i†rusz o mnie pytaj¹. LICI—SKI (szybko) WiÍc sam widzisz, jak groün¹ jest sytuacja. WYSOCKI I cÛø moøe mi ten øandarm zrobiÊ? LICI—SKI Aleø nie idzie tylko o to, co moøesz straciÊ. RÛwnieø i o to, co mÛg³byú zyskaÊ! WYSOCKI Warszawa, tak? Ten miraø, nierzeczywisty dla mnie? LICI—SKI RÛwnieø zgoda na osiedlenie siÍ w stolicy, tak s¹dzÍ. Ale nie tylko o to chodziÖ Wysocki 110 WYSOCKI WiÍc o cÛø wreszcie? MÛj Tomaszu, pl¹czesz siÍ jak podchor¹øy, co nie umie wydaÊ lekcji. LICI—SKI WiÍc raz juø powiem wprost. Wielu ludzi spoúrÛd ziemiaÒstwa, a miÍdzy nimi i ja, i ty przecieø, myúli ze zgroz¹ o†trwaj¹cym powstaniu. To dla narodu klÍska, z ktÛrej moøemy siÍ juø nie podnieúÊ. Ale nie wystarczy tylko po cichu desperowaÊ, trzeba raz g³oúno powiedzieÊ, co siÍ myúliÖ WYSOCKI (wzburzony) I poprzeÊ cara, tak? Z Konstantym rÍka w rÍkÍ iúÊ? LICI—SKI (poúpiesznie) Aleø nie, mÛj Piotrze! Przecieø nie chcemy szkodziÊ tej pogubionej m³odzieøy. Nikt nie myúli jawnie cara popieraÊ. Ale otÖ gdyby kto ze starszych bohaterÛw, ktoú z takim imieniem jak tyÖ zabra³ g³os publicznieÖ g³os moralny ñ i nie zawaha³ siÍ potÍpiÊ ukrytych sprawcÛw tego szaleÒstwa. O ñ taki g³os mia³by na pewno wielkie znaczenie. Wysocki milczy. LICI—SKI (niepewnie) Najgorsze dziú to, øe wszyscy milcz¹. Siebie nawzajem siÍ boimy. Ale gdyby siÍ raz kto odezwa³Ö Nie tu, rzecz jasna, ale moøna coú do krakowskich gazet napisaÊ, a†potemÖ WYSOCKI (przerywa mu) A potem mÛg³bym juø sobie jechaÊ rezydowaÊ do SzwajcariiÖ W nagrodÍ! LICI—SKI (szybko) Albo wrÛciÊ do Warszawy! Nikt by juø siÍ nie odwaøy³ tego ci broniÊ. WYSOCKI A wiÍc mia³bym kupowaÊ sobie wolnoúÊ? Za cenÍ zaprzaÒstwa? LICI—SKI (øa³oúnie) Aleø nie, nie, mÛj Piotrze! Och, tak siÍ ba- ³em, øe mnie üle zrozumieszÖ a przecieø idzie tylko o dobro kraju. A øe i ty moøesz przy tym skorzystaÊ? I cÛø z tego, co sobie niechÍtni pomyúl¹ ñ naleøy ci siÍ juø jakaú nagroda po tylu wys³ugach, a intencje twoje s¹ czyste! WYSOCKI A twoje intencje, Tomaszu? LICI—SKI Aleø, nie rozumiem? Czy s¹dzisz, øe jaÖ nie, to niemoøliwe. WYSOCKI Wszystko jest juø dla mnie moøliwe ñ dzisiaj. Ale nie mÛwmy o tym. W ogÛle nie mÛwmy o mnie. Do øadnych 111 Akt drugi gazet pisa³ nie bÍdÍ, powstania nie potÍpiÍ. To zapamiÍtaj! A†od innych moich spraw ñ wszystkim wara. Sam jeszcze mogÍ o sobie stanowiÊ. LICI—SKI Przecieø nie chcÍ ci niczego narzucaÊÖ Jakøebym mÛg³. Ale powiedz mi, Piotrze, bo to juø rozpacz prawie, moøe juø nic nie wiem, nic nie rozumiemÖ moøe jestem za staryÖ (waha siÍ) WYSOCKI No mÛw, mÛw