Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wprawdzie bagnetami tylko straszono, ale kolbą karabinu niejeden oberwał. Młodsi chłopcy przez cały czas czynili wielki harmider drewnianymi terkotkami. Kręcąc nimi, naśladowali strzelaninę z karabinów maszynowych. Bitwa trwała kilka godzin. Byli pobici i ranni. W końcu rodzice pracujący na polach, słysząc jakąś zbyt dużą liczbę wystrzałów we wsi, przybiegli ze swoich niw i nas porozganiali. Gwoli prawdy i ścisłości muszę dodać, iż rozpędzały nas głównie kobiety, gdyż wielu mężczyzn stanęło tylko z boku i podziwiało, jakich to dzielnych mają synów i przyszłych żołnierzy we wsi, za co zirytowane kobiety przepędzały ich razem z nami. ? Pewnej nocy, jesienią 1945 roku, obudziło nas stukanie do drzwi i wołanie: „Czesiu otwórz!” Poznaliśmy po głosie, że był to Kazik. Niemcy wywieźli go na roboty do Francji, ale przez ostatnie dwa lata nie było od niego żadnych wiadomości i bardzo martwiliśmy się o niego, tym bardziej iż wielu innych ludzi, których Niemcy razem z nim zabrali, dawno już powróciło do domu. Było to około godziny trzeciej w nocy, więc po krótkim tylko przywitaniu z bratem poszliśmy znowu spać, lecz ja nie mogłem doczekać rana, żeby mu się lepiej przyjrzeć i z nim porozmawiać. Rano Kazik też wstał wcześnie, był w dobrym humorze i bardzo się cieszył, że znowu jest z nami. Wręczył nam wszystkim drobne prezenty. Pamiętam, iż były to między innymi wieczne pióra i automatyczne ołówki. Wyglądał mizernie, ale mówił, że jest bardzo zmęczony, gdyż, wskutek źle jeszcze funkcjonującego transportu, połowę drogi z Francji przeszedł piechotą. Lubiłem słuchać jego opowiadań i z nim rozmawiać, jednakże pobył z nami niedługo, może miesiąc, po czym pojechał szukać swojej szansy życiowej na odzyskanych ziemiach zachodnich. Osiadł koło Bolesławca i tam się ożenił. Być może nie przypadły mu do gustu obecne zwyczaje jego rówieśników w naszej wsi. Chłopcy teraz, szczególnie na wiejskich zabawach, często bili się, używając do bójek noży i broni palnej. Czasami walczyli o którąś dziewczynę, innym razem powodem sporu były odmienne poglądy polityczne. Często jednak bili się nie wiadomo o co, jedynie po to, aby się bić, i tylko przywołujące do bratniej zgody kazania, wygłaszane przez księdza z ambony naszej kaplicy, na jakiś czas ich uspokajały. Starsi ludzie we wsi mówili, i na pewno mieli rację, iż młodzież zepsuła się tak przez tę wojnę. Niektórzy z młodych chłopców przesiedzieli bowiem długi czas w lasach lub gdzie się tylko dało, walcząc w partyzantce albo ukrywając się przed Niemcami, a ci, co pozostawali w domu, mogli pić i bić się do woli – okupantom to nie przeszkadzało. Przypominam sobie tych dorosłych chłopców szczególnie z okresu, kiedy już po wojnie przychodzili do nas do domu, gdy były u nas „prządki”. Zimą, w długie wieczory, dziewczyny zbierały się u którejś z nich w domu i wspólnie spędzały czas, przędąc na kołowrotkach lub wykonując robótki ręczne szydełkiem albo na drutach. Takie wieczorki nazywano właśnie „prządkami”. Co pewien czas „prządki” odbywały się i u nas. Siostry przygotowując się do nich, dokładnie sprzątały mieszkanie, a ojciec palił w piecu i szykował karbidówkę, żeby dobrze świeciła. Wkładał wtedy do niej pełną miarkę karbidu i zalewał wodą, a powstały z tej reakcji gaz wydobywał się regulowanym palnikiem, nad którym go 14 zapalano. Karbidówka świeciła o wiele jaśniej niż lampa naftowa, tylko że trochę czuć było od niej zapachem karbidu. Gdy wszystkie dziewczyny już przyszły i każda zajęła swoje miejsce, najpierw ze sobą rozmawiały, później pięknie śpiewały – od czasu do czasu dyskretnie nasłuchując, czy jacyś chłopcy nie kręcą się pod oknami. Jakoż chłopcy o nich nie zapomnieli. Po zrobieniu gospodarskich obrządków i pokrzepieniu się czymś „mocniejszym”, zwykle swojego wyrobu, rychło odnajdywali dom, w którym odbywały się „prządki” i poczynali ku niemu różne podchody. Wpierw nieśmiało zaglądali przez okna (zasłon nie było), a potem ktoś krzyknął, ktoś gwizdnął i już było wiadomo, że są koło domu. Niektórzy z nich posiadali kieszonkowe latarki, więc świecili nimi przez okna