Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Domy[liBem si tego, poniewa| |adne z nich nie zeszBo na telewizj. Nie sByszaBem gBosów. OpowiadaB mi, |e rozmowa trwaBa krótko. Najpierw zaproponowali, |eby si przespaB, rano pomówi, teraz na pewno jest zmczony, potem zgodzili si z nim, bo niewtpliwie staB na progu albo  wypraszany  nieustannie pukaB w drzwi. Posadzili go na Bó|ku, naprzeciw siebie.  SBucham?  powiedziaB ojciec.  Nie macie prawa  wybuchnB Bogdanek.  Do czego nie mamy prawa?  Nie macie prawa  powtórzyB i zamilkB, zrozumiaB, |e póki oni nie powiedz tego sBowa: rozwód, on nie zdoBa go te| wymówi. To byB taki zabobonny lk: je[li on powie, to to si stanie.  Nie macie prawa mnie zostawia.  Mamy chyba prawo odpocz  powiedziaBa matka.  Przecie| jeste[ do[ dorosBy? Nie trzeba ci prowadzi za rczk.  Ale wy tu co[ robicie. Ojciec wybuchnB [miechem.  Trudno nic nie robi  wzruszyB ramionami.  Co[ robimy. Masz co[ przeciwko temu? O co ci w ogóle chodzi? Dlaczego nie poszedBe[ do szkoBy?  Nie mog by sam  burknB Bogdanek. Opu[ciB gBow, chciaBby si wycofa, bo rozumiaB ju|, |e te bezBadne plany, ukBadane podczas podró|y, nie przydadz si do niczego. Ale nie |aBowaB jazdy, wiedziaB, |e ma zadanie do wykonania.  Dobra  mruknB  dobra, to do rana. I wyszedB odprowadzany ich milczcymi spojrzeniami. Rano czyhaB na nich, mo|e ju| lepiej przygotowany, ale znów go wyprzedzili. Nie wiedz;aB, |e rano rozstaj si i wyruszaj na swoje spacery. RozBk przyjB jak podstp wymierzony przeciw niemu. SpogldaB z okna na matk i ojca rozchodzcych si w przeciwne strony i z nienawi[ci powtarzaB, |e to si im nie uda. ZbiegB na dóB, 103 sByszaBem tpe dudnienie schodów i wyjrzaBem z kuchni. ChciaBem go spyta o motor, bo obejrzaBem przed [niadaniem maszyn. WymagaBa naprawy. Ale nie zd|yBem, przemknB koBo mnie nie spojrzawszy, naprawd nie zauwa|yB, |e kogo[ mija, wybiegB z domu, trzasnB drzwiami, zobaczyBem, |e zatrzymaB si na sekund. WahaB si. Matka weszBa ju| w las, ojciec wdrowaB w drug stron, brzegiem jeziora. Mo|e to zdecydowaBo, |e ojca jeszcze widziaB. KrzyknB i pu[ciB si za nim biegiem. Ojciec szedB niespiesznie, pochyliB gBow, i kiedy Bogdanek zrównaB si z nim, zobaczyB obszern faBd drugiego podbródka opierajc si o szalik