Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Czarownik nic nie mówi 244 - Czy może ten stary Indianin potrzebuje jakiejś pomocy? - Jest mądry, zna się na ranach. Wilk i Młody Bóbr posiali już po pomoc. Nic więcej nie potrzebują. Twarz leżącego bielała jak płótno. Jego piersi podnosił krótki przerywany oddech. Był nieprzytomny. Obydwaj biali wyszli cicho z izby. W forcie nie było lekarza. Nie mogli nic pomóc. How many? I Jt ROZDZIAŁ XIII IMMBffltea2Ł_____I Następnego dnia odbył się sąd nad bandc Przewodniczył Sharp. Ludzie Prescotta poznali go już w Forcie Garry więcsię nie dziwili zobaczywszy w wojskowym mundurze z oficerski mi dystynkcjami; innym szybko wytłumaczono jego faktyczną rolę. Przed sądem nie stanął Winter - był nadal nieprzytomny. Jego sprawę odłożono zatem do czasu, aż umrze albo wyzdrowieje. Niikt nie protestował. Mimo surowych praw w tym dzikim odludnym kraju, każdy miał prawo do obrony własnego życia przed najsurowszym sędzią, a Winter bronić się nie mógł. Posiedzenie sądu, w którym uczestniczyli wszyscy znajdujący się w forcie mężczyźni, trwało krótko. W przeciągu kilku godzin udowodniono bandzie kilkadziesiąt napadów rabunkowych i zamordowanie ponad dwustu Indian i białych. Wobec zeznań Cynthii Clay dotyczących wymordowania transportu Lane'a, wobec dokumentów dowódcy Fortu Garry, które odczytał Sharp, o przemycie na teren Stanów Zjednoczonych futer przez Birda i Stone'a, wobec faktów, jakie przedstawili ludzie Prescotta o napadzie na jego transport w Kanionie Sępów, oskarżeni przyznawali się po kolei do winy. Na rozprawie wyjaśnienia złożyli Szary Niedźwiedź, Wilk i Młody Bóbr. »Gdy trzej Indianie oraz kapitan wyjaśnili dodatkowo, że wszyscy trzej za zgodą i wiedzą władz wojskowych zostali wprowadzeni do bandy przez Czarnego Sokola; Szary Niedźwiedź jako wódz rzekomych Indian Sarsi, a Wilk i Młody Bóbr jako Czarny Lis i Młody Orzeł, gdy Prescott wyjaśnił, jak dzięki ich poświęceniu i codziennemu narażaniu życia nie tylko banda, ale i jej pomocnicy oraz porucznik Brent mogli zostać całkowicie zdema- 246 skowani i ujęci, w koszarowym baraku gdzie odbywał się sąd, zawrzało. Prawdziwa burza wybuchła, gdy okazało się, że to właśnie Indianie Szarego Niedźwiedzia oraz Czarny Sokół porwali dziewczynę ze zbójeckiej jaskini, ukryli ją pod opieką swego plemienia i wreszcie, już po ujęciu bandy, oddali rodzicom. Trzech bohaterskich Indian na oczach bandy ściskano i całowano, Clay płakał, a Cynthię musiano odprowadzić do domu. Ludzie domagali się od Sharpa i Prescotta, by ujawnili, kto się kryje pod imieniem Czarnego Sokoła, ale tu kapitan był twardy. Odmówił stanowczo wyjaśniając, że Czarny Sokół ani pułkownik Carrington nie upoważnili go, by zdradził tę tajemnicę. Indianie odmówili także, tłumacząc, że gdyby złe duchy dowiedziały się, kim jest noszący to imię, mogłyby sprowadzić na niego nieszczęście, a może i śmierć. - Dokąd złe duchy i windigos nie będą wiedziały, nie pożrą go -wyjaśniał z całym przekonaniem Szary Niedźwiedź. - A moi biali bracia nie chcą chyba, by windigos pożarły Czarnego Sokoła. Wobec takiej argumentacji oraz ogromnego uznania i sympatii, jakie w oczach białych zdobył Szary Niedźwiedź i jego ludzie, przestano nalegać. Po raz drugi burza wybuchła w czasie przesłuchiwania Brenta. Jego udział w zbrodniach bandy był niejasny. Fakt, że zorganizował jej ucieczkę, że sam zamierzał uciec również, że w momencie zatrzymania usiłował zastrzelić Prescotta, nie ulegał żadnej wątpliwości, ale też nie wyjaśniał motywów, jakimi, w chwili swego desperackiego czynu, kierował się porucznik. Sharp jednak nie zamierzał ustąpić. Brent był oficerem, co więcej, do wczoraj komendantem placówki. Kapitan wiedział, że pułkownik Carrington był bardzo czuły na punkcie oficerskiego kodeksu honorowego i jakiekolwiek uchybienie wojskowego sądu poczytywałby za duży błąd. Wolał nie ryzykować, toteż patrząc w bladą, ale zaciętą twarz porucznika powtórzył pytanie: - Pytam ponownie oskarżonego o motywy, jakimi kierował się podejmując decyzję o uwolnieniu bandy i o ucieczce? Brent przełknął ślinę. Od wczorajszego wieczoru czuł dziwną suchość w gardle. - Powiedziałem już i powtarzam. Prescott wczoraj nastraszył mnie sądem wojennym za zaniedbania, których tu się dopuściłem, za nierozważne - przyznaję - ujawnianie niektórych poufnych wiado- 247 Zląkłem się. że dotrzyma swej groźby i postanowiłem uciec a ę e"o był niewybaczalny błąd z mej strony ale pros pod uwagę, że jestem jeszcze młody i nie chciałem stawać ^nSStŁ w takim razie nie P-bowa sam poruczniku? Dlaczego zabierał pan z sobą bandę, ^SStępow. ie i wiedzą wszyscy tu obecni, że za kilka, najdalej kilkanas ¦^ :Z j^lgi i mrJzy. Jeden człowiek, taki jak ja ^mający waszego doświadczenia, musi zginąć. Nie przeżyje z.my. Szansę^prze Tyc daje obecność kilku innych ludzi. Nie mogłenj> zab.erac:*>ta.e-rzy i ogołacać fortu z załogi. Zresztą pewno nie chcieliby uciec z^ mną. Miałem tylko jedną możliwość. Zabrać z sobą bandę. Razem mieliśmy możliwość przetrzymania zimy. - Zgoda, przetrzymalibyście zimę i co dalejr _ Oddałbym ich w ręce żołnierzy jakiegoś najbliższego tortu. Sharp roześmiał się ironicznie. pósteruntu zorganizowanie ucieczki bandy, groził panu strycze*. N^eTes^oan aż tak głupi, by o tym nie wiedzieć. Decyzję o natychm.a-SSSc^d 0'az o uwolnieniu bandy podjął pan z zupełni, innych powodów, powodów o wiele PowaŻnie)S%f dzialałein pod -Pan się myli, panie kapitanie. Powtarzam, ze działałem poc wpływem strachu przed groźbami Prescotta Nie ooruczniku Wprawdzie był to odruch strachu, ale nu przed aportm Prescotta do władz. Był to strach przed czym mnym P W takim razie przed czym? Nie rozumiem tego, co pan m ¦ - Strach przed pozostaniem tutaj i strach przed skazan.em band> 248 Tak, pan nie chciał, poruczniku, skazać bandy. - A dlaczego to miałbym się bać pozostania tutaj lub skazania tej szajki? Sharp patrzył na niego ironicznie. - Powiem to panu. Wiedział pan, panie Brent, że wczoraj Prescott nie powiedział wszystki«go i domyślił się pan, czego nie powiedział. Bał się pan tego. - No, czego? - Brent skrzywił twarz w drwiącym uśmiechu. - Tego, że nie jest pan tym, za kogo się podaje. Porucznik zbladł gwałtownie. - Pan oszalał! Proszę to udowodnić. - Zaraz panu udowodnię, poruczniku. Sala zamarła w milczącym oczekiwaniu. - Kiedy pan wyruszył z Montrealu, by objąć tutejszą placówkę? - W zeszłym roku wiosną! - Czy wyruszył pan sam? Brent zawahał się przez chwilę. - Nie, w towarzystwie przewodnika. - Gdzie jest w takim razie ten przewodnik? Na czoło porucznika wystąpiły kropelki potu. - Rozstałem się z nim po drodze