Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ani jeden, ani drugi nie zdawał sobie jednak sprawy z przyczyny takiego zachowania władcy. Tylko Zeloran podejrzewał, że Raza ma kolejną słabość, słabość do Sakhila, słabość, której nie czuł do żadnego ze swych niezbyt udanych synów, z którymi Sakhil wychowywał się na dworze, od czasu, gdy jego ojciec, jeden z dowódców Sabora został wysłany z poselstwem do Rammakoth, na południu, a powrócił krótszy o głowę, pomijając inne, mniej istotne ubytki, bez których zresztą i tak nie bardzo mógłby żyć. Sakhil nie potrafił zapomnieć o swym ojcu, ale z czasem w Razamanazie tego ojca zaczął widzieć, a może tylko chciał widzieć, co i tak na jedno wychodzi. Związało ich coś więcej, obojętnie, jak nazwać by te uczucia. Oczywiście żaden się nigdy do tego otwarcie nie przyznał. Byli przecież mężczyznami. Zeloran pierwszy poruszył temat dhugów, chociaż nie o tym przecież mieli rozmawiać. Ze słów maga można było jednak wywnioskować, że w jakiś przedziwny sposób jedno z drugim może się wiązać. - Wszystko, co do tej pory udało mi się odkryć, odsłonić, dojrzeć pośród mgieł tajemnicy, wskazuje na jedną tylko możliwość – Zeloran miał, jak na starca na jakiego chciał wyglądać, nad podziw silny głos. - Już od dawna daje się odczuć działanie jakiejś siły. Przez ostatnie lata wielokrotnie natrafiałem na dziwną emanację mocy w wielu różnych miejscach świata, ale nie wydawało mi się to czymś szczególnym. Można nawet śmiało powiedzieć, że jest to całkiem normalne, naturalne i chyba dlatego w pierwszej chwili zlekceważyłem kolejne sygnały. A nie wolno mi było! Okazało się bowiem, że nie są to oderwane od siebie przypadki. W każdym razie duża część z nich. Siły te zaczęły się łączyć. Ostatnio zaś, próbując zobaczyć, co mogło stać się z naszymi kupcami, odkryłem przypadkowo siłę o niespotykanej mocy. Po raz pierwszy w swym życiu napotkałem barierę, której nie udało mi się przekroczyć - Zeloran w tym miejscu przerwał na chwile swą opowieść, unosząc w górę palec, wcześniej już jednak tak dobitnie zaakcentował pierwsze słowa zdania, że bez trudu zrozumieli z jak poważnym problemem mają do czynienia. - Jedyną rasą, która dysponowała dotąd taką siłą byli dhugowie i wszystko wskazuje na to, że to oni właśnie znów gromadzą się tam, na północy. Nie widzę innej możliwości! - Myślałem - rzekł Razamanaz, usiłując Sakhila wprowadzić w temat rozmów, które wcześniej prowadził z Zeloranem na osobności - że nasi przodkowie uporali się z tym problemem ostatecznie. - Przyznaję, że ja też – Zeloran zmarszczył swe, już i tak niesamowicie pomarszczone czoło. - Chciałbym się mylić. - Wygląda na to, zakładając, że nie mylisz się, iż czekają nas spore kłopoty. Oczywiście jeśli wierzyć legendom... - To nie legendy - Sakhil zazwyczaj bardzo rzadko odzywał się na tych spotkaniach, tym bardziej nie pytany, dlatego obaj starcy spojrzeli nań w tym samym momencie z równie niewysłowionym zdumieniem i zaciekawieniem. Zeloran dostrzegł w oczach Sakhila jakby wybuch obrazu i równie cicho jak tamten, rozkazał: - Mów! - Sakhil najpierw opowiedział o swym wstydzie i tchórzostwie, a potem dopiero o polowaniu, w końcu zaś, z powagą, przystąpił do sedna sprawy. Wyznanie to z pewnością wiele go kosztowało. - Uciekłem po raz pierwszy w życiu - wyznał na koniec takim tonem, jakby przyznawał się do największej zbrodni. - To byli dhugowie, prawda? - Zapytał, choć przecież znał już odpowiedź. Wystarczyło spojrzeć w oczy Zelorana. - Kilka miesięcy później zebrałem ochotników i ruszyłem jeszcze raz w to miejsce, ale jaskinia była pusta. Pozostały tylko malowidła na skale i pusty cokół, na którym kiedyś leżał... Co to było? Czy to było żywe? - Na szczęście nie - odparł Zeloran. - To był ich bóg, ich stwórca... chyba zabalsamowali jego ciało. Pociesz się, ty także ich przestraszyłeś. Dlatego się wynieśli. Ta kondensacja mocy... - Zeloran na chwilę zamilkł, w skupieniu zastanawiając się nad znaczeniem własnych słów, a potem dodał: - Myślę, że zabrali ciało swego boga na północ i jeśli legendy i przepowiednie nie kłamią, będą próbowali go ożywić. Czekają chyba teraz na odpowiedni moment. Musimy się dowiedzieć kiedy i w jaki sposób będą usiłowali tego dokonać? To nasza jedyna szansa, by im przeszkodzić. Jeśli nam się nie uda... czeka nas straszliwa przyszłość... Jeśli będzie dla nas jakaś przyszłość... - Zrobisz zwiad. Znajdź dowody, zasięgnij języka, sprawdź, co się stało? - Milczący do tej pory Razamanaz błyskawicznie przemyślał wszystko, co do tej pory usłyszał i natychmiast wcielił się w rolę głównodowodzącego. Nie lubił być statystą, jednak wciąż jeszcze więcej do powiedzenia miał Zeloran. - Nie wdawaj się w walkę, a na pewno nie z dhugami. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że tam w ogóle byłeś. Ja postaram się dowiedzieć jak najwięcej tu na miejscu, a ty... - Zeloran zwrócił się teraz do trzydziestego szóstego sabora Turanu, który pewnie w innej sytuacji natychmiast dałby odczuć rozmówcom, kto tu jest władcą, teraz jednak zręcznie wpadł Zeloranowi w słowo, tak, że nikt by nawet nie pomyślał, iż inicjatywa i ostatnie słowo do niego nie należały. - Armia do twojego powrotu będzie gotowa - Razamanaz oparł swą starczą dłoń na potężnym ramieniu Sakhila. - Czekają nas jeszcze wielkie czyny, synu... Coś jednak po nas pozostanie, a nie tylko zgliszcza. Ludzkość będzie nam wdzięczna! - Siedzący obok sabora Zeloran wcale nie przejawiał jego optymizmu. Najwyraźniej już rozpoczął swoje, jak je nazywał, badania, nic jednak na ten temat nie powiedział, za to parsknął ironicznie: - Cóż znaczy wielkość, jeśli za nią przychodzi śmierć. Nie czas jeszcze myśleć o wielkości... - A mamy wybór? - Razamanaz starał się obrócić swe naznaczone próżnością słowa w żart. - Albo wielkość, albo śmierć. Nie mam zamiaru jeszcze umierać, nie czuję się aż taki stary... pozostaje więc wielkość! Płyń zatem Sakhilu i wracaj zdrów! Sakhil więc wracał zdrów, ale pełen wątpliwości. Czy rzeczywiście właściwie wypełnił zadanie? Perun, naoczny świadek dziwnych wydarzeń, wcale przecież nie potwierdzał udziału dhugońskich sił w czymkolwiek, chociaż oni sami co rusz powracali w jego snach. Sakhil z uwagą wsłuchiwał się w jego majaczenia, od chwili, gdy wciąż nieprzytomnego Peruna przeniesiono na jego statek. Dziwna choroba, przypominająca malarię, co jakiś czas powracała, choć z każdym nawrotem słabła