Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Proszę przodem. Krótka spódniczka Magdy ujawniała bardzo skąpą, jasno- niebieską bieliznę. Dziewczyna machała rękami i nogami, próbując utrzymać równowagę w stanie nieważkości; jej strój był zupełnie nieodpowiedni do warunków, z torebki powypada- ły rozmaite przedmioty. Gdy dziewczyna zaczęła okazywać zdenerwowanie, Ubu wziął ją za rękę. Zaprowadził swoje towarzyszki do znanego sobie lokalu „Czarny Szmugler", nazwanego tak na cześć legendarnego prze- mytnika. Knajpa miała czarne, porysowane mury z tempapiany, pomarszczony lustrzany sufit, barwne reflektory, parkiet tanecz- ny, nad którym do sufitu przymocowano masywnymi stalowymi sworzniami miękkie poręcze. W środku przebywało zaledwie pa- rę osób, ale Ubu wiedział, że lokal się zapełni po szychcie. Popijał szarpsa, strzelając sobie małe dawki na podniebie- nie. Magda zamówiła breję sindhu - barman musiał sprawdzić przepis na trunek w swoim komputerowym wódomistrzu. Na- pój był gęsty i czerwony. Kamala sączyła sok żurawinowy i od czasu do czasu śmiała się z czegoś, czego nikt inny nie dostrzegał. Napływali goście, głównie systerzy, pary strzelców i pra- cowników portowych. - Nie mogę uwierzyć w te wszystkie rzeczy, którymi tu na górze można się naćpać - powiedziała Magda. - Strzelcy spędzają po wiele miesięcy poza zasięgiem pomo- cy medycznej, musimy więc mieć nieograniczony dostęp do specyfików - odparł Ubu. - Na dole jest inaczej - stwierdziła Magda. - Połowa ludzi praktykuje dyscyplinę zwaną w tłumaczeniu z sanskrytu... Prawda i Umiarkowanie. Oznacza to, że niczego nie robią dla przyjemności. Hazard, alkohol, narkotyki - wykluczone. Prze- ważnie tylko haszysz, ale mnie on jedynie usypia. Kamala znowu się zaśmiała. Magda spojrzała na nią z irytacją. - Kamalo, pokaż Ubu swoje oczy - powiedziała. Kamala zdjęła okulary - jej źrenice były niemal tak duże jak soczewki okularów. Ubu wpatrywał się w dziewczynę, a ona znowu wybuchnęła śmiechem - Ubu widział jej tylne zęby. - Możesz w to nie wierzyć, ale ona jest moją przyzwoitką - oznajmiła Magda. Wirujące reflektory zmieniały brylanty w jej włosach w złoto, potem w lazur. Rubinowe czopki w płatkach uszu jarzyły się. - Mój tata chce, by mnie chroniła przed kło- potami. Kamala potrząsnęła głową, z powrotem włożyła okulary. - Kim jest twój tata? - spytał Ubu. - Pracuje dla PDK. Jest dyrektorem do spraw dystrybucji planetarnej. - Wyjaśniało to, w jaki sposób Magda znalazła się w klubie: członkiem klubu był jej ojciec. Wydęła wargi. - Nie urodziłam się tutaj. Tatę przenieśli na Bezel. Jeszcze kilka lat i wyjeżdżamy stąd. Kamala wstała, ruszyła do toalety. Ubu patrzył jej w ślad. - Wy, przyziemniacy, musicie nauczyć się rozsądku, jeśli chodzi o narkotyki - powiedział. - Strzelcy mają z nimi cały czas do czynienia i wiedzą... - Nieważne. Chodzi tylko o to, czy masz trochę Błękitnego Nieba, czy muszę sobie kupić? Mocno postawiła szklankę na stole. Szklanka opadła, ale gę- sty czerwony napój został w górze, sunąc powoli po krzywej, gdyż stacja się obracała. Magda wybałuszyła oczy, wzniosła szklankę, by zgarnąć do niej płyn. Gdy poza szklanką pozostał ostatni rozbryzg, Ubu machnął ręką, by go pochwycić. Kilka kropel czerwonej brei rozbiło się o blat z siłą jego ruchu. - Zaczynam lubić niską grawitację. To straszny cziper. - Panuje tu ciążenie akurat na tyle silne, by wiedzieć, kto jest na górze - odparł, zlizując z dłoni słodki syrop. Magda zachichotała, w ciemnej twarzy błysnęły białe zęby. - Chciałabym tylko być właściwie ubrana - powiedziała. - Mogę ci powiedzieć, jak się tu wpasować. - Taaak? Jak? - Patrzyła na niego prowokująco. - Zdejmij sukienkę. Wywróciła oczyma. - Dobra rada, jasne. - Tylko się rozejrzyj. Powoli odwróciła głowę; zabarwionym syropem językiem dotykała przednich zębów. - Może zrobię to później - odparła z powątpiewaniem. - Skoczyłbyś do baru i kupił mi trochę Błękitnego Nieba? W tej spódniczce nie chcę się ruszać z miejsca. - Oczywiście. Wyciągnęła z torebki licznik kredytów i podała Ubu. Po- szedł do baru i kupił proszki. Gdy wrócił, Magda dzielnie upy- chała sukienkę w torebce. Usiadł i patrzył, jak wygładza po- wstałe w niskiej grawitacji zmarszczki przebiegające po jej piersiach. - Rama - zaklęła. - Nic to. Jeśli się wędruje po slumsach, musi się... Przez umysł Ubu przebiegła błyskawica. - Według ciebie to slumsy? Wyprostowała się i spojrzała nań zaskoczona. - Och, przepraszam. - To styl życia. Mógłbym kupić i sprzedać twojego starego. To tak pewne, jak piętnasta dziś po popołudniu, pomyślał. - Nie chciałam cię obrazić. - Zadrżała, jakby z zimna. - Poży- czyłbyś mi swojej kamizelki? Nie jestem przyzwyczajona do tego. - Wykorzystaj otwory na górne ramiona. - Podał Magdzie kamizelkę, proszki położył na stole. Wzięła dwa i uśmiechnęła się. Włożyła kamizelkę, szczelnie zakrywając nią piersi. - Teraz jesteś prawie za solidnie ubrana - zauważył Ubu. Wróciła Kamala, holując chudego czarnogrzywego strzelca z „Andirona". - Strzelcze Ludovicu - powitał go Ubu uprzejmie. - Jestem Ubu Roy, bossrajder z „Uciekiniera". 251 - Spotkaliśmy się już kiedyś? - zdziwił się Ludovic. - Raczej nie. Po prostu wiem, kim jesteś. Ludovic nie dowierzał. - Miło mi cię poznać, bossrajderze. - Odchylił się do tyłu. Na pobrużdżonej twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Krążą o tobie pogłoski, Ubu Roy. - Naprawdę? - Stajesz się słynny. - Tak? Co on takiego zrobił? - zainteresowała się Magda. Ubu spojrzał na Ludovica. Slumsy - tak to nazwała. - To byli obcy. Potwory. W oczach Ludovica pojawiało się zrozumienie. Skinął po- ważnie głową. - Jasne. Ubu strzelił sobie szarpsa na język. Ogień ściekał mu w gardło. - Wielkie stworzenia w skorupach, z mnóstwem rąk. Wyglą- dały jak kamienie, dopóki się do nich nie podeszło. Zaatakowa- ły górników asteroidowych w Terrace Belt. - Ubu ocalił im tyłki - dodał Ludovic z szerokim uśmie- chem. Magda nie była pewna, czy należy okazać pogardę. - W kosmosie nie ma czegoś takiego jak istoty inteligentne. To ogólnie wiadomo. - Nie „inteligentne". Po prostu „głodne". Zjadły szesnastu górników. Musiałem ich pogonić sprzętem, który sam sobie zrobiłem. Rozpłatałem je i wpakowałem w ich ciała pochodnię