Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Należało ukryć przed dziekanem gniew. Dlatego też, zanim znalazł się w gabinecie, przybrał kamienny wyraz twarzy profesjonalisty. W zachowaniu dziekana nie było śladu urzędowości. — Siadaj, Haldanie — powiedział bardzo łagodnie. — Dziękuję panu. — Zwykle rozpoczynam rozmowy ze studentami pytaniem o ich oceny, ale z przyjemnością mogę ci powiedzieć, że twoje oceny są mi dobrze znane. — Dziękuję. Dziekan z trudem dobierał słowa: — Czasem spadają na mnie przykre obowiązki… Tak… hm… Zdaję sobie sprawę, że to, co powiem, jest bardzo bolesne. Tej nocy odszedł od nas twój czcigodny ojciec. — Jak to się stało? — Wylew krwi do mózgu. Umarł we śnie. — Gdzie on jest? Dokąd go zabrano? — Zwłoki znajdują się teraz w domu przedpogrzebowym. Jutro odbędzie się pogrzeb państwowy w Katedrze Świętego Gaussa. Jesteś, oczywiście, zwolniony z zajęć do końca tygodnia. Po stówach dziekana zapadła pełna współczucia cisza. Dziekan przerwał ją dopiero po dłuższej chwili: — Pocieszenie znajdziesz w religii. Kaplica jest otwarta. Haldan nie potrzebował religijnego pocieszenia, ale dziekańska rada została przyjęta przez jego umysł jak rozkaz: chłopak wyszedł oszołomiony z gabinetu i ruszył w stronę uniwersyteckiej kaplicy. Wewnątrz kaplicy było chłodno i panował półmrok. Haldan przyklęknął, po czym zajął miejsce w ławce przed ołtarzem, nad którym wisiała potężna Kusza. Usiłował myśleć o męce Chrystusa podczas Jego ostatniego ataku na Rzym, Chrystus jednak zginął w momencie zwycięstwa — poniósł śmierć z rąk wrogów Kościoła, ale Jego śmierć nie była nadaremna, a strzała, która przebiła Jego pierś, nie została wypuszczona przez syna. Wychodząc z kaplicy, Haldan był jednak o wiele spokojniejszy. Kaplica stanowiła jakby norę, do której się wczołgał i gdzie wylizał rany. Kiedy wrócił do akademika, położył się i nie wstawał przez wiele długich godzin. Później zjawił się Malcolm i złożył mu wyrazy współczucia. Inni studenci przyszli z kondolencjami, kiedy dowiedzieli się o śmierci jego ojca z komunikatów telewizyjnych. Słuchając kolegów, Haldan mógł zapomnieć o nękających go myślach. Bał się nadciągającej nocy i samotności. Malcolm zaproponował, że nazajutrz zawiezie go do katedry, i Haldan chętnie się zgodził. Kiedy przyjechali na miejsce, w katedrze na ulicy Stocktona panował tłok, a powietrze było ciężkie od zapachu kwiatów. Przeważającą większość wśród obecnych stanowili profesjonaliści matematycy, ale była też garść proletariuszy, którzy przyszli obejrzeć ciało. Haldan, wciąż pogrążony w myślach i obojętny na wszystko, został — razem z Malcolmem — przepuszczony do przodu. Wkrótce po tym jak usiadł, poczuł na dłoni dotyk czyjejś ręki i zobaczył, że Helisa zajęła miejsce obok niego. Nie płakała, ale w jej oczach czaił się smutek. Widok Helisy wyrwał go z zadumy: wśród tłumu zobaczył inne kobiety, z których kilka ocierało łzy. Do tej pory myślał tylko o swoim żalu — teraz przyszło mu do głowy, że może wcale nie znal ojca tak dobrze, jak mu się zdawało. Ta myśl go oszołomiła, ale nie przyniosła pocieszenia, tak jak nie dały go kwiaty, przyjaciele, ani też głos kapłana intonującego stówa, którymi ludzkość od wieków usiłuje oszukać rozpacz. Kiedy idąc na czele żałobników, którzy chcieli po raz ostatni ujrzeć zmarłego, spojrzał na ojca, dostrzegł cień uśmiechu na jego twarzy. Był to ten sam wesoły, nieco sardoniczny półuśmiech, który widział tysiące razy — właśnie tak uśmiechał się ojciec, kiedy podnosił głowę znad szachownicy po zaszachowaniu syna. Gdy Haldan wyszedł na zalaną słońcem ulicę i odetchnął czystym, świeżym powietrzem, wyprostował się i skrył swój ból pod maską profesjonalisty. — Helisa, pozwól, że ci przedstawię Malcolma VI, mojego współlokatora — powiedział. — Helisa znała ojca — dodał zwracając się do kolegi. — Miło mi poznać poetkę — rzekł Malcolm, widząc H–7 wyhaftowane no jej bluzie. — Od czasu do czasu sam chętnie czytam wiersze. Przynajmniej wiem, czym się różni trochej od anapestu. Więc znałaś ojca Haldana? Ja nie miałem tej przyjemności. — Był wyjątkowym człowiekiem — oświadczyła Helisa, wypełniając ciszę oficjalnymi komunałami. — Jego śmierć jest olbrzymi? stratą dla społeczeństwa. — Zapraszam was no kawę — powiedział Haldan. — Beze mnie — wycofał się Malcolm. — Mam dziś sprawdzian i choć kułem długo, muszę jeszcze powtórzyć, zanim wszystko zapomnę. Helisa, cieszę się, że cię poznałem. Skinął im no pożegnanie ręką i już go nie było. — Nie wracasz z nim? — zapytała Helisa. — Mam wolne do końca tygodnia. — Czy to jego rodzice są właścicielami naszego mieszkania? — Tak