Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

W oddali huczały fale, ale tu, przy brzegu, tylko pluskały. Biegli plażą, siekł ich po twarzach piasek. Brodzili w kałużach wody między skałkami. Zbudowali pałac z wyrzuconego przez morze drewna i z muszelek: Wreszcie usiedli na czerwonej skale i wpatrzyli się w purpurę zmierzchu zwisającą nad krawędzią świata. - Chciałabyś tam popłynąć, Pat? - O nie - Pat aż się wzdrygnęła. - To za daleko od domu. - A ja bym chciał - szepnął rozmarzony Szkrab. - Tyle jest rzeczy, które chciałbym zobaczyć... Pałace i katedry... Muszę się nauczyć, jak je budować, ale... Szkrab umilkł. Wiedział, że nie ma co marzyć. Spędzi życie karczując pole stryja. - Józek mawiał, że chce być marynarzem tak jak wuj Horacy. Że nie lubi pracy na roli. Ale ojciec nie chciał nawet słuchać i ostatnio jakoś o tym nie wspomina. - W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła - zauważył Szkrab. - Panna Chilter będzie chciała zapisać mnie na przygotowawczy kurs do Akademii... i co mi z tego przyjdzie? I tak nigdy nie uda mi się pójść do Akademii. - A chciałbyś? - No jasne. To by był pierwszy krok. Ale to niemożliwe. - Za rok będą chcieli zapisać na ten kurs mnie. Ale ja się nie zgodzę - oświadczyła stanowczo Pat. - Nie chcę wyjeżdżać. Zostanę w Srebrnym Gaju i będę pomagać Judysi. Ach, Szkrabie, jakie cudowne jest to słone powietrze. Chciałabym przychodzić tu częściej. - Te mgły nad zatoką wyglądają jak duchy, prawda? Spójrz na ten samotny stateczek, on na pewno zmierza na kraj świata. Tak, z morza wstaje mgła. Powinniśmy już wracać, Pat. Nie było to takie łatwe. Kiedy siedzieli na skałkach, nastąpił przypływ. Morze było od nich o krok. Spojrzeli na siebie z przerażeniem. - Nie uda nam się wrócić tą samą drogą - szepnęła Pat. Szkrab spojrzał na wznoszące się nad nimi skałki. Nie, nie uda im się na nie wdrapać. - Szkrabie... czy my się utopimy? Szkrab objął ją opiekuńczo ramieniem. Ze względu na Pat musi zachować zimną krew. - Ależ nie. Widzisz jaskinię w tamtej skale? Musimy się tam wdrapać. Jestem pewien, że przypływ tam nie sięga. - Skąd wiesz? Ile to razy Judysia opowiadała nam o ludziach, których złapał przypływ i potopili się! - Ale to działo się zawsze w Irlandii. Nigdy nie słyszałem o wypadku na naszym wybrzeżu. Chodź szybko! Szkrab wziął McGinty’ego pod pachę i pobiegli. Woda sięgała już niemal kolan. Przerażeni wdrapali się na skałkę. Bali się zresztą niepotrzebnie, przypływ rzeczywiście tu nie sięgał. Ale żadne z nich nie było tego pewne. Siedzieli skuleni z McGintym na kolanach. On był zupełnie spokojny. W towarzystwie tych dwojga dzieci, które kochał, niestraszne by mu były śniegi Laponii. Po paru minutach Pat przyszła do siebie. W towarzystwie Szkraba czuła się zawsze bezpieczna. Romantycznie było siedzieć w dziurze skalnej w zupełnym odcięciu od świata. Szkrab, gdyby był zupełnie pewny, że nic im nie grozi, czułby się naprawdę szczęśliwy. Nareszcie miał Pat tylko dla siebie, a nie zdarzyło się to od czasu, gdy pojawiła się Bietka. Owszem, lubił Bietkę. Ale Pat była jedyną dziewczynką, z którą czuł się naprawdę swobodnie. - Gdyby te okropne Hughesówny mogły nas teraz zobaczyć, to by się dopiero śmiały - zauważyła Pat. - Żałuję, że się tak uniosłam. Judysia powiada, że jak się ma do czynienia z hołotą, to nie wolno nic po sobie pokazać. - Ja tam się nie rozgniewałem - odparł Szkrab. - Tylko zrobiło mi się przykro ze względu na matkę. Bo to prawda. Pat wzięła go za rękę. - Jestem pewna, Szkrabie, że któregoś dnia ona przyjedzie. - Ja już straciłem nadzieję - z goryczą powiedział Szkrab. - Na ostatnie Boże Narodzenie nie przysłała mi nawet kartki. - Nie odpowiada ci na listy? - Ja... ja nie wysyłam tych listów, Pat - wyznał z rozpaczą Szkrab. - Piszę co niedziela i chowam je do pudła w skrzyni. Nie odpisała mi na pierwszy list, więc przestałem je wysyłać. Pat zrobiło się tak strasznie żal Szkraba, że objęła go za szyję i pocałowała w policzek