Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zanim zgasiła światło, zadzwoniła do Richarda. - Skąd dzwonisz? - zapytał na wstępie. - Z hoteliku w Calnef w hrabstwie Wiltshire, w Anglii. - A to dlaczego? Czyżby Senat wysłał cię z misją zbadania fenomenu angielskiego pubu? - Nie, mój drogi. Zmarła panna Tredgold i przyjechałam na pogrzeb, który odbędzie się jutro. - To smutna wiadomość - powiedział Richard. - Gdybyś mnie zawiadomiła, pojechałbym z tobą. Oboje wiele zawdzięczamy tej damie. - Florentyna uśmiechnęła się. - Kiedy wracasz? - Jutro wieczorem, Concorde.em. - Śpij dobrze, Jessie, będę myślał o tobie i o pannie Tredgold. Rano o wpół do dziesiątej pokojówka przyniosła tacę ze śniadaniem: wędzone śledzie, grzanki z "Oksfordzkim dżemem pomarańczowym Coopera", kawę i londyńskiego "Timesa". Florentyna siedziała na łóżku, rozkoszując się każdą chwilą; w Waszyngtonie nigdy by sobie nie pozwoliła na taką rozpustę. Do wpół do jedenastej czytała "Timesa", i wcale nie była zdziwiona dowiadując się, że Brytyjczycy mają podobne kłopoty z inflacją i bezrobociem jak Amerykanie. Potem wstała i włożyła prosty, czarny kostium z dzianiny. Z biżuterii wzięła tylko zegareczek, który panna Tredgold podarowała jej na trzynaste urodziny. Portier poinformował ją, że kościół znajduje się około mili od hotelu, a ponieważ ranek był jasny i rześki postanowiła, że pójdzie tam pieszo. Ale portier zapomniał dodać, że droga wiedzie cały czas pod górę, a "około mili" okazało się "milą z okładem". Maszerując drogą myślała o tym, jak mało ostatnio zażywa ruchu mimo posiadania nowiutkiego "roweru" do suchej zaprawy, który sprowadziła do domu na Cape Cod. Zupełnie zlekceważyła też modę na jogging. Kościółek w normandzkim stYlu, okolony dębami i wiązami, stał przylepiony do zbocza wzgórza. Na tablicy ogłoszeń wisiał apel o zebranie dwudziestu pięciu tysięcy funtów na naprawę kościelnego dachu. Czerwona plamka na wykresie wskazywała, że zebrano dotąd ponad tysiąc funtów. Ku zaskoczeniu Florentyny w zakrystii czekał na nią kościelny, który zaprowadził ją do pierwszego rzędu ławek i wskazał miejsce obok władczo wyglądającej damy. Nie mogła być nikim innym, jak tylko dyrektorką szkoły panny Tredgold. Kościół był wypełniony bardziej, niż się tego spodziewała; stawił się też szkolny chór. nabożeństwo było skromne, a mowa wygłoszona przez proboszcza potwierdziła przypuszczenia Florentyny, że panna Tredgold uczyła innych z takim samym oddaniem i rozsądnym podejściem, z jakim wpływała na życie jej samej. Słuchając tych słów, Florentyna starała się nie płakać - wiedziała, że panna Tredgold nie pochwaliłaby tego, ale kiedy zaczęto śpiewać ulubiony hymn guwernantki, "Skała wieków", niemalże się poddała. Po nabożeństwie całe zgromadzenie przesączyło się gęsiego przez normandzką kruchtę na przykościelny cmentarzyk, gdzie Florentyna przyglądała się, jak doczesne szczątki Winifred Tredgold znikają w ziemi. Dyrektorka szkoły, będąca wierną kopią panny Tredgold - Florentyna nie mogła uwierzyć, że takie kobiety wciąż istnieją - powiedziała jej, że zanim Florentyna wyjedzie, chciałaby jej coś pokazać w szkole. Po drodze Florentyna dowiedziała się, że panna Tredgold nigdy z nikim o niej nie rozmawiała - z wyjątkiem dwóch lub trzech najbliższych przyjaciółek - ale kiedy dyrektorka otworzyła drzwi sypialenki w znajdującym się na terenie szkoły domku, Florentyna nie potrafiła już dłużej powstrzymać łez. Obok łóżka stała fotografia pastora, ojca panny Tredgold, a koło niej, w sąsiedztwie starej Biblii, oprawione w srebrną wiktoriańską ramkę zdjęcie Florentyny jako absolwentki gimnazjum klasycznego. W szufladzie nocnego stolika znaleziono wszystkie listy, jakie Florentyna napisała do panny Tredgold w ciągu ostatnich trzydziestu lat; na stoliku leżał ostatni, nie otwarty. - Czy wiedziała, że zostałam wybrana do Senatu? - zapytała Florentyna nieśmiało. - O tak, cała szkoła modliła się za panią tego dnia. Wtedy też panna Tredgold po raz ostatni odczytała w kaplicy przeznaczoną na ten dzień naukę, a przed śmiercią prosiła mnie, abym pani napisała, że chyba jej ojciec miał rację, bo rzeczywiście uczyła kobietę mającą przed sobą wielką przyszłość. Moja droga, nie wolno płakać; jej wiara w Boga była tak niewzruszona, że umarła pogodzona całkowicie ze światem