Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

oblicze Władcy Ciemności. Mag cofnął się o krok opuszczając miecz i różdżkę, a wtedy Sagral wyciągnął szpony chcąc rozorac gardło Arivalda. Ale Czarny Miecz sam zerwał się i błysnął w powietrzu raniąc Władcę Ciemności. Parę kropel krwi potwora kapnęło na ziemię trawiąc kamienną posadzkę. — Nie umkniesz — ryknął Sagral, a jego krzyk rozbrzmiał echem wśród ścian — nie umkniesz! — W jego dłoni pojawiła się nagle laska i Miecz Berthandera wyrwany z ręki Arivalda upadł z brzękiem pod ścianę. Czarny promień wystrzelił z laski SagraJa, ale spotkał się w połowie drogi z seledynowym światłem Arivalda. I przez długą chwilę trwała walka dwóch płomieni, aż wreszcie seledynowy przygasł i złamana na dwoje różdżka upadła Arivaldowi do stóp. Potwór ryknął triumfalnie i runął w stronę starego maga, ale ten zdążył porwać z podestu Różdżkę Śmierci i osłonił się nią. Władca Ciemności ustąpił o krok.. — Na co czekasz? — spytał chrapliwie. — Zabij! Użyj Śmierci! Arivald stał w miejscu drżąc na całym ciele, aż wreszcie wolnym ruchem odsłonił się i zdecydowanie odrzucił Różdżkę. Wtedy Władca Ciemności jęknął głucho i skulił się pod ścianą ciężko dysząc i rozorując pazurami kamienie posadzki. Stary mag, zmęczony i wyczerpany, przysiadł na podeście i drżącymi dłońmi otarł pot z czoła. Zastanawiał się, jak długo będzie trwać osłabienie Sagrala, którego błyszczące ślepia wciąż były pożądliwie wbite w Magiczne Przedmioty. A Arivald nie miał już swej różdżki, stracił też Moc. Nic nie mogło mu pomóc w wydostaniu się z lochów Iliten-osleth. Pozostała tylko jedna droga. Mag, który zdecydowałby się poświęcić życie, mógł odebrać Moc Magicznym Przedmiotom. Arivald wypowiedział Słowo, które wolno wymówić tylko raz, a na ten dźwięk Sagral zadrżał i skulił się w swym kącie. Od tej chwili stary mag korzystał z ostatniego, co mu pozostało — z Mocy Życia. Dotknął Kuli Gwiazd wypowiadając zaklęcie, a ona rozpadła się na tysiąc kryształów. Osłabłe nogi nic utrzymały ciała i Arivald klęknął. Kolejno wznosił: Pierścień Posłuszeństwa, który rozpadł się w proch. Łańcuch Przemian, którego ogniwa pękły przeżarte rdzą, i Lampę Złud, która rozsypała się na odłamy. Sagral tymczasem wolno podnosił się z kąta. Stary Mag dotknął jeszcze kasety ze Złotym Pyłem, który wzbił się w powietrze jako szarobrudny kurz. Nie zdołał już dopełznąć do Czarnego Miecza i znieruchomiał nagle w połowie drogi. Zdążył jeszcze tylko unieść leżącą na posadzce Różdżkę Śmierci, a ta spopieliła się trawiona wewnętrznym żarem. Arivald westchnął ciężko i opadł twarzą na kamienie, ale w tej samej chwili szczątki twierdzy Iliten-osleth runęły grzebiąc pod sobą to, co pozostało w lochach. Ziemia długo drżała szarpana wewnętrznymi konwulsjami, aż wreszcie, gdy na szczycie góry nie pozostał nawet kamień na kamieniu, podziemne żywioły uspokoiły się, spadł rzęsisty ciepły deszcz i padał długo. Wszystkie twarze Szatana „Niech więc każdy strzeże się pokus i czuwa w modlitwie, aby nie wtargnął którędy wróg i nie usidlił go, nie śpi on bowiem, ale krąży szukając, kogo by pożreć". Tomasz a Kempis Gdy stanęli przy moim łóżku, nad miastem świeciło już słońce, Było ich trzech. Jak zwykle trzech i liczba ta miała jakąś tajemniczą moc zniewalającą umysły i ciała, tajemniczą moc, która zmuszała do bezwzględnego posłuszeństwa. Nie musiałem wyglądać przez okno, aby przekonać się, że przy bramie czatuje jeszcze dwóch. Ich twarze były odlane z gipsu, z czarnymi szpilkami oczu po obu stronach niedużej wypukłości. Byli obojętni, całkowicie zimni i nieczuli. Ukształtowane we wczesnym dzieciństwie skomplikowane mechanizmy odruchów i instynktów zachwycały doskonałością i precyzją. Mechanizm uczuć z wolna zaniknął w całej oszałamiającej wewnętrznej konstrukcji. Odmierzone, dokładne ruchy, przepuszczone przez filtry słowa. Znałem ich, znałem sposoby, jakich używali. Po co przyszli? Dlaczego? To było obojętne. Ważne było, że czyjaś ręka właśnie ich skierowała w.moją stronę, wprawiając w ruch nowe i nieznane tryby, które zakręciły całym moim życiem, Ich dłonie były stalowymi chwytnikami miażdżącymi moje miękkie ramiona, pięści — kamiennymi głazami uderzającymi w śliską powierzchnię twarzy. Nie było w nich nienawiści czy złości. Wszystko, co robili, okazywało się odruchem, reakcją na nakaz, którego wypełnienie było jedynym celem w ich życiu. Potrafili tylko to, ale w tym właśnie fachu nie można było odmówić im geniuszu. Nie miałem do nich żalu nawet wtedy, gdy wypluwając krew z rozbitych ust ujrzałem w'lustrze swoje przeraźliwie umęczone ciało. Rozumiałem, iż istnieje Coś, co popchnęło ich na tę zamkniętą drogę, a raczej tor, którym zmuszeni byli biec przez całe życie. Wiedziałem, że parę słów, kilka odpowiednich wyrazów, podziałałoby jak magiczne zaklęcie. Otworzyłbym wtedy przed sobą drogę, która mimo pozornej łatwości najeżona byłaby przeszkodami. Przeszkodami ustawionymi przez moje własne sumienie. Obok coraz wyraźniej rysowała się wąska leśna ścieżka prowadząca od mojego lustra aż do krańców widnokręgu. Z ramionami wyciągniętymi w przód runąłem rozbijając szkło