Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wielki Las nie jest przyjemnym miejscem dla facetów, którzy się na tym nie znają. Będziemy potrzebowali jeszcze dwóch, w tym jednego, który ma pojęcie o puszczach. - To daje czterech do podziału, Tully. A ile dostaniemy? - Nie wiem. Poczekamy, aż podbiją cenę, i ustawimy się na całe życie. Poza tym nie mówiłem nic o podziale na czterech, Smeds. Wszystko zostaje w rodzinie. Spojrzeli jeden na drugiego. - Jaki masz plan? - zapytał Smeds. - Znasz Timmy'ego Locana? Był w wojsku przez jakiś czas. - Wystarczająco długo, żeby wiedział, jak przeżyć. Jest w porządku. - I zna się na rzeczy. Możemy się tam natknąć na żołnierzy. Serce cię chyba nie zaboli, jeśli znajdą ich na drodze z rozwalonymi łbami? To było łatwe pytanie. - Nie. - Dopóki to nie Smeds będzie tam leżał z rozwalonym łbem, wszystko będzie w porządku. - A co ze starym Rybą? Zastawiał pułapki w Wielkim Lesie. - Dwóch dobrych łuczników. - Tego nam trzeba. Dwóch uczciwych, zbędnych ludzi, którzy nie będą próbowali pozbawić nas naszego udziału. Co ty na to? - Ile to będzie? - Wystarczy, żebyś żył jak książę. Idziemy pogadać z tymi facetami? Smeds wzruszył ramionami i spojrzał w sufit. - Czemu nie? Co mam lepszego do roboty? - Mógłbyś się na przykład ubrać. - Zabiłeś już kiedyś kogoś? - zapytał Smeds, kiedy szli ulicą. - Nigdy nie musiałem. Nie szukam kłopotów. - A ja tak. Poderżnąłem gościowi gardło. Nie myśl, że to takie proste. Facet rzęził i sikał krwią. Wieki minęły, zanim wykitował. W dodatku próbował za mną iść. Ciągle jeszcze mam koszmarne sny, jak próbuje się za mną wlec. Tully spojrzał na niego i się skrzywił. - Następnym razem zrób to w jakiś inny sposób. III Każdej nocy, kiedy tylko światło księżyca na to pozwalało, kulejący cień pojawiał się w północnej części Wielkiego Lasu. Podążał w stronę Krainy Kurhanów, miejsca, gdzie panowała śmierć i samotność. Przenikał je ciężki zapach rozkładu. W płytkich grobach leżały setki gnijących ciał. Stworzenie na trzech łapach ostrożnie okrążyło ścierwo smoka i ułożyło się w jamie, którą wygrzebało w ciągu wielu nocy, cierpliwie kopiąc jedną łapą. Podczas pracy często rzucało spojrzenia w stronę ruin miasta i fortecy, wznoszących się kilkaset jardów na zachód. Kiedyś stacjonował tu garnizon wojska, aby chronić Krainę przed włóczęgami o złych zamiarach i obserwować najmniejsze poruszenie ciemnych mocy ukrytych pod ziemią. Teraz już nie było czego pilnować. Bitwa, w której bestia została unieszkodliwiona, smok zabity, a miasto i warownia zniszczone, położyła kres wszystkiemu. Wojsko nie było już potrzebne. Strażnikom, którzy przeżyli, nikt nie przydzielił nowego zadania. Niektórzy z nich zostali, nie mając co ze sobą zrobić i nie wiedząc, dokąd iść. Byli to zaprzysiężeni wrogowie bestii. Niegdyś zwierzę nie zwróciłoby na nich uwagi. Nie stanowili dla niego zagrożenia. Poradziłoby sobie z całą kompanią żołnierzy. Ale teraz było okaleczone i dokuczały mu nie zagojone rany. Nie pokonałoby nawet jednego człowieka. Gdyby Strażnicy odkryli jego obecność, z pewnością pospieszyliby zawiadomić o tym swoich panów. Zwierzę nie miałoby szans w tym wyścigu. Panowie Strażników byli okrutni i śmiertelnie niebezpieczni. Zwierzę nie mogło się z nimi mierzyć, nawet gdyby było w najlepszej formie. Jego pan nie mógł go już chronić. Został posiekany na kawałki i spalony, a jego duszę uwięziono w srebrnym grocie, który wbito mu w czaszkę. Zwierzę było podobne do psa, ale trudno byłoby określić jego prawdziwą wielkość. Potrafiło się zmieniać. Mogło być tak małe, jak duży pies, lub tak duże, jak mały słoń. Najlepiej czuło się, przybierając rozmiary potężnego bojowego rumaka. W czasie wielkiej bitwy zdążyło uśmiercić wielu wrogów swego pana, zanim niezwyciężone czary zmusiły je do ustąpienia z pola. Wróciło jednak ukradkiem, pokonując strach przed odkryciem, ból nie zagojonych ran i złość. Czasami ściany jego kryjówki zapadały się, a otwór zalewała woda. Zawsze też miało nieznośną świadomość czujnej obecności Strażników, których pozostawili zwycięzcy. Nie było przed nimi ucieczki. Pomiędzy prochami zmarłych stał Syn Drzewa. Był nieśmiertelny i silniejszy od nocnego włóczęgi. Był wcieleniem boga. Budził się w nocy, czując obecność intruza i bronił dostępu do siebie zawsze z jednakową mocą. W konarach Drzewa pojawiła się błękitna chmura i uderzyła w zwierzę jasną błyskawicą. Bez huku i grzmotu, z cichym skwierczeniem, jakby wymierzała klapsa małemu dziecku. Nie raniła zwierzęcia, ale spowodowała ból tak nieznośny, że zmusiła bestię do ucieczki. Czekał więc do następnej nocy i kopał, dopóki Syn Drzewa znowu się nie przebudził. Jego praca postępowała powoli. IV Pupilka zostawiła Kruka. Odjechała z facetem zwanym Milczkiem i innymi, ocalonymi z Czarnej Kompanii, która już nie istniała. Niegdyś stali oni po stronie Pani, ale z jakiegoś powodu odeszli i przyłączyli się do Buntowników. Przez długi czas stanowili większość rebelianckiej armii. Kruk patrzył, jak wjeżdżają do lasu. Wyglądał, jakby chciał usiąść i rozpłakać się jak dziecko. Dlatego że nie rozumiał, co się dzieje, i dlatego że ona odjeżdżała. Ale nie zrobił nic. Był najtwardszym i najbardziej zawziętym sukinsynem, jakiego znałem. Kiedy dowiedziałem się, kim naprawdę jest, omal się nie sfajdałem ze strachu. Kruk za czasów Czarnej Kompanii miał opinię najgorszego z najgorszych. Był z nimi zaledwie rok, ale to wystarczyło, żeby stał się wielkim bandziorem. I to był mój Corbie. - Damy im parę godzin przewagi, by nie myśleli, że ich śledzimy, a potem spływamy stąd - powiedział