Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
I może właśnie dlatego, gdy Nina i Rusanow spotkali się w korytarzu, nie zawrócili w przeciwne strony, lecz spokojnie przywitali się i zaczęli rozmawiać o aktorce. i — Tak się denerwuję, jakbym to ja "sam miał występować zamiast Wołoszyny — powiedział Rusanow z zakłopotanym uśmiechem. — A wie pan, że ja też — odrzekła Nina. — Bardzo dobrze, że jedzie z nami do Berlina. ¦— Tak, to bardzo dobrze. Nina przypomniała sobie w tej chwili noworoczną noc, spotkanie w uniwersytecie i kijowską plażę. Dla- 383 czego oni przy każdym spotkaniu muszą się posprzeczać? Rusanow też chyba myślał o tym samym, bo zarumienili się oboje, gdy spojrzeli na siebie. — Chyba znów się posprzeczamy? — spytała wojowniczo Nina, starając się ukryć zmieszanie. — Nie, nie trzeba — odpowiedział Rusanow, ale nie jego słowa, lecz ich ton wzruszył Ninę. Wspominała teraz noworoczną noc, rozmowę z ojcem i historię z Kosenką... Jakież to wszystko nieważne wobec tego, że oto są znowu razem i przyjaźnie rozmawiają. — Gdzie pani siedzi? — Z Jaryną. <— A ze mną jest Suchanow. Przesadzimy go na pani miejsce. Zgoda? Nina miała zamiar oburzyć się, ale zamiast tego powiedziała cicho: — Zgoda. Weszli na widownię. Wkrótce rozpoczęło się przedstawienie. Korszunowa z zapartym tchem patrzyła na scenę. Tak bardzo pragnęła, żeby Wołoszyna z miejsca, pierwszym wejściem i od pierwszego słowa, zawładnęła sercami i umysłami widzów. Ale aktorka osiągnęła więcej. Kiedy weszła na scenę, widzowie zapomnieli, że siedzą w teatrze. Przed nimi rozedrgał się kawał trudnego, zanurzonego w krwi rewolucji życia — i nie można było oderwać oczu od sceny. To już nie była Olga Wołoszyna, weszła na scenę autentyczna Lubow Jarowaja, żeby iść aż do końca trudną, krwawą, ale radosną drogą do swych prawdziwych towarzyszy. Aktorka nie słyszała, czy były oklaski na widowni, to nie miało teraz żadnego znaczenia. Wiedziała, jaką siłą emanowała stworzona przez nią postać. To wyczuwa się od razu, po pierwszych słowach aktora, po pierwszych oddechach widowni. Reżyser, patrząc z loży na grę Wołoszyny, powiedział do dyrektora teatru: — Nie wiem, co zmieniło się w życiu Olgi Borysow-ny w czasie pracy nad tym przedstawieniem, ale gra po prostu cudownie. Reżyser był mądrym i utalentowanym człowiekiem i wiedział, że ludzie z nieczystym sercem, ze zmąconym sumieniem nie potrafią stworzyć prawdziwych postaci bohaterów, którzy walczyli, cierpieli i ginęli za idee komunizmu. I nawet dyrektor, stary już i doświadczony człowiek teatru, który często zapewniał, że wie o swoich aktorach wszystko, pokiwał tylko głową nie znajdując słów odpowiedzi. Po przedstawieniu, gdy przebrzmiały oklaski i maszynista, który ze dwadzieścia razy podnosił i opuszczał kurtynę, mógł nareszcie otrzeć pot z czoła — sportowcy czekali w teatrze na Olgę. Odprowadzili ją pod sam dom, niosąc -wszystkie ofiarowane jej tego wieczoru kwiaty. Wołoszyna rozmawiała, żartowała, śmiała się, a jej serce przepełniała miłość do tych wzruszająco prostych dziewcząt i chłopców. — Tak się na początku bałam... — szepnęła jej Olga Korszunowa. — Ja też — odpowiedziała szeptem Wołoszyna, jakby zwierzając jej wielką tajemnicę, i zaśmiała się dźwięcznym, szczęśliwym śmiechem. —. No, a teraz wszyscy spać! — zawołała, kiedy kwiaty pojechały windą na górę. — Jutro Berlin! 384 WH^^ 25 — Stadion 'W liii ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY Tibor Szabo siedział na trybunie i patrzył na boisko, gdzie zjawili się już pierwsi sportowcy. Na szarych ławkach w kilku miejscach ulokowały się grupy młodzieży; to drużyny poszczególnych krajów czekały na trening, przyglądając się przyszłym przeciwnikom. Mary Garden usiadła w pobliżu Tibora. Obok niej zjawił się jakiś Hindus w żółtym turbanie. Uprzejmy, powściągliwy Anglik przeprosił i usiadł przed Tiborem na niższej ławce. Z lewej strony zajęli miejsca dwaj Francuzi i Włoch, smagli, czarnoocy, szybko rozmawiając i żywo gestykulując. Przez chwilę sąsiedzi Tibora milczeli, spoglądając na boisko lub dyskretnie obserwując się wzajemnie. W pewnej chwili Mary Garden zwróciła się do Tibora. — Czy może mi pan objaśnić, co to takiego jest? — spytała, podając mu arkusz papieru, zadrukowany w połowie jakimś tekstem. Była to odezwa do młodzieży, wzywająca do walki o pokój — członkowie Związku Wolnej Młodzieży Niemieckiej rozdawali ją wszystkim sportowcom. Pytanie Mary Garden wzbudziło zainteresowanie sąsiadów Tibora, którzy z ciekawością na niego spojrzeli. — Co mam zrobić z tym papierem? — spytała znów Mary Garden. — Jeśli pani chce, to proszę podpisać i wrzucić do skrzynki przy wejściu na stadion. — Można przeczytać? — Proszę bardzo — Mary podała odezwę Francuzom. — „Nie chcemy wojować. Niech żyje przyjaźń i pokój!" — kończył Francuz. — Bardzo słusznie. Pozwoli pani, że podpiszę? — zwrócił się do Mary Garden. — Proszę bardzo — wzruszyła ramionami. 386 Francuz złożył swój podpis pod odezwą, jego kolega też. — Jakie to ma praktycznie znaczenie? — spytał Anglik. — Gdy młodzież całego świata powie ,,Nie!", wówczas wojny nie będzie — odpowiedział Tibor. — To prawda — rzekł Hindus, wydobywając głos jakby z głębi gardła, i wziąwszy z rąk Francuza odezwę też ją podpisał. — Pani pozwoli i mnie podpisać? — spytał Tibor. — Zdaje mi się, że nie jestem uprawniona ani do tego, żeby pozwalać, ani też zabraniać — odpowiedziała dziewczyna zmieszana. — Proszę się tym nie przejmować — Tibor wyraźnie napisał swoje nazwisko. — Proszę dać i mnie —¦ rzekł oschle Anglik; wziął odezwę, uważnie przeczytał i podpisał. — Wszystko się zgadza. Wówczas Włoch zrozumiał, że został już tylko on, spojrzał więc na Mary jakby z pretensją i też podpisał odezwę. Arkusz papieru z sześcioma nazwiskami leżał na pomalowanej na szaro ławce, Mary Garden nie mogła oderwać od niego oczu. Na jej bladej twarzy pojawiły się czerwone plamy. Nie miała odwagi spojrzeć na swoich sąsiadów. Jej dłoń powoli przesuwała się do długd1-pisu, ale nagle cofnęła się i zacisnęła w pięść. — Jeśli to podpiszę, nie mam po co wracać do Ameryki — powiedziała, jakby prosząc o przebaczenie, potem wstała i odeszła. Nikt nie odrzekł ani słowa, wszyscy dobrze ją rozumieli. Stosunek do odezwy podzielił sportowców na dwa obozy. 25* 387 — Młodzież nie powinna zajmować się polityką — mówili jedni. — Dlaczego odmawia się nam prawa udziału w wyznaczaniu losów świata, skoro od tego zależy nasza przyszłość? — zapytywali inni. Wśród rozmów i sprzeczek upłynęły ostatnie treningi