Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Drzwiczki otworzyły się i na zewnątrz wysiedli Cecil i Freddy. Pan Beebe zdziwił się, widząc ich razem, ale wkrótce dostrzegł walizkę leżącą obok woźnicy. Cecil, w meloniku na głowie, najwyraźniej opuszczał Windy Corner; Freddy, w zwykłej czapce, odprowadzał go na stację. Szybkim krokiem podeszli do pana Beebe'a; powóz posuwał się wolno za nimi, pokonując kolejne zakręty. Przywitali się w milczeniu. - Wyjeżdża pan na krótko, panie Vyse? - zapytał pastor. - Tak - odrzekł Cecil; Freddy odwrócił głowę. - Jechałem właśnie do was, żeby pokazać ten cudowny list od przyjaciółek panny Honeychurch. - Przeczytał fragment. - Czyż to nie wspaniałe? Na pewno pojadą do Konstantynopola. Wpadły w pułapkę, z której nie ma wyjścia. Jestem przekonany, że pojadą w podróż dookoła świata. Cecil powiedział, że Lucy będzie zaciekawiona i ubawiona. - Jakie to dziwne! W dzisiejszych czasach młodzi ludzie nie są romantyczni. Jedyne, co was interesuje, to tenis. Całe wasze życie toczy się na trawniku. Panny Alan się nie poddają. Jestem natomiast przekonany, że pisząc o wygodnym pensjonacie w Konstantynopolu, marzą o jakiejś odległej, baśniowej krainie. Żaden zwykły widok nie zadowoli panien Alan! - Przepraszam, że przerywam, panie Beebe - rzekł Freddy. - Czy ma pan zapałki? - Ja mam - odparł Cecil, a pastor zauważył ze zdumieniem, że w jego głosie, kiedy zwracał się do chłopca, pojawiła się jakaś nowa nuta. - Czy pan poznał panny Alan, panie Vyse? - zapytał. - Nie. - W takim razie nie może pan docenić całej tej greckiej eskapady. Nie byłem w Grecji i się tam nie wybieram. Wydaje mi się, że to za dużo jak dla nas. Włochy zupełnie wystarczą, nie sądzi pan? Jesteśmy tylko ludźmi z przedmieścia. Włochy są monumentalne, ale Grecja jest zbyt boska czy diabelska - jak na nasze możliwości. Nie, Freddy, nie jestem taki mądry. Nie ja to wszystko wymyśliłem. I daj mi te zapałki, jeśli możesz. - Zapalił papierosa i mówił dalej. - Rzecz w tym, że jeśli już koniecznie musimy odbywać podróże, to naszym celem powinny pozostać Włochy. Mnie na przykład zupełnie wystarczy sufit Kaplicy Sykstyńskiej. To akurat tyle, ile mogę udźwignąć. Parteon, Fidiasz - to już za wiele. - Zgadzam się z panem. Grecja to za wiele jak dla nas - odparł Cecil i wsiadł do powozu. Freddy wsiadł również. Nie ujechali dziesięciu jardów, kiedy wyskoczył i wrócił po zapałki Cecila. - To dobrze, że nie mówił pan o niczym ważnym - rzekł szybko. - Cecil wyjeżdża na dobre. Lucy zerwała zaręczyny. - Ale kiedy? - Wczoraj wieczorem. Muszę już iść. - Może nie powinienem tam jechać? - Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Muszę iść. - Dzięki Bogu! - westchnął pastor i z radością wsiadł na rower. - Te zaręczyny to było największe głupstwo, jakie kiedykolwiek zrobiła. Chwała Bogu, chwała Bogu! Z lekkim sercem ruszył w stronę Windy Corner. Nareszcie wszystko wróci do normy, kiedy widmo Cecila zostało na zawsze przepędzone z tych stron. W ogrodzie natknął się na Minnie. Z salonu dobiegał Mozart. Pastor wahał się przez chwilkę, po czym ruszył w głąb ogrodu. Ujrzał tam ponurą scenę. Pogoda popsuła się, silny wiatr połamał dalie. Pani Honeychurch z zachmurzoną twarzą usiłowała je podwiązać, a panna Barlett, ubrana niezbyt odpowiednio, nie odstępowała jej na krok, oferując pomoc. Nieco dalej Minnie i mała służąca stały nieruchomo, trzymając dwa końce długiego pasma łyka, którego pani Honeychurch używała do podwiązywania kwiatów. - Dzień dobry, panie Beebe! Proszę zobaczyć, co się dzieje. Proszę spojrzeć na moje biedne dalie, ta pogoda jest naprawdę nie do wytrzymania! Ziemia jest tak twarda, że nie sposób wbić żadnej podpórki, a w dodatku Powell pojechał na stację i nie ma nikogo, kto pomógłby mi podwiązać kwiaty. Pani Honeychurch była najwyraźniej wyprowadzona z równowagi. - Witam, panie Beebe - rzekła panna Barlett i posłała mu spojrzenie, które wskazywało wyraźnie, że jesienne burze niszczą czasem coś więcej oprócz kwiatów. - Lennie, podaj mi łyko - zawołała pani Honeychurch. Dziecko, nie wiedząc o co chodzi, zamarło, przestraszone jej ostrym tonem. Minnie podeszła do niego szepcząc, że dzisiaj wszyscy są w złym humorze. - Chodź, pójdziemy na spacer - powiedział. - Już i tak dosyć sprawiłaś kłopotu. Pani Honeychurch, przyszedłem zupełnie bez powodu. Zabiorę Minnie na herbatę do gospody "Pod Ulem", jeśli pani pozwoli. - Och... dobrze, panie Beebe. Nie, Charlotto, nie dawaj mi nożyczek, kiedy mam zajęte obie ręce. Pan Beebe, który był mistrzem w rozładowywaniu trudnych sytuacji, zaproponował, by panna Barlett dotrzymała towarzystwa jemu i Minnie. - Tak, Charlotto, nie jesteś mi tu potrzebna - powiedziała pani Honeychurch. - Nie ma już nic do zrobienia, ani w domu, ani w ogrodzie. Panna Barlett jeszcze raz wyraziła chęć pomocy, po czym, kiedy wyglądało na to, że zostanie w ogrodzie, niespodziewanie i ku rozpaczy Minnie przyjęła zaproszenie. - Co za okropne spustoszenie - powiedział pan Beebe. - Zawsze tak się dzieje, kiedy to, co rosło przez wiele miesięcy, zostaje zniszczone w ciągu jednej chwili. - Czy panna Honeychurch pójdzie z nami? - Lepiej zostawić ją samej sobie. - Panna Honeychurch spóźniła się dziś na śniadanie - wyjaśniła Minnie szeptem. - Pan Floyd i pan Vyse wyjechali, a Freddy powiedział, że dziś nie będzie się ze mną bawił. Naprawdę, wujku Arturze, ten dom jest dziś zupełnie inny niż wczoraj. - Nie bądź głuptasem - odparł wujek Artur. - Idź i załóż buty. Wszedł do salonu, gdzie Lucy nadal uparcie ćwiczyła Mozarta. Kiedy się zbliżył, przerwała. - Dzień dobry. Panna Barlett, Minnie i ja idziemy na herbatę. Czy przyłączy się pani do nas? - Chyba nie, dziękuję - odparła i znowu zaczęła grać. - Jakie piękne są te sonaty - powiedział, choć w głębi duszy uważał je za przeciętne. Lucy zrezygnowała z Mozarta i zaczęła grać Schumanna. - Panno Honeychurch! - Tak? - Spotkałem ich po drodze. Pani brat mi powiedział. - Doprawdy? - powiedziała z irytacją. Pan Beebe drgnął urażony; sądził, że się ucieszy, mając w nim powiernika. - Nie muszę mówić, że nikt oprócz mnie... - Matka, Charlotta, Freddy, Cecil, pan... - odrzekła Lucy, wygrywając nutę przy każdym imieniu. - Jeśli wolno mi coś powiedzieć, panno Honeychurch, to uważam, że postąpiła pani słusznie. - Myślałam, że wszyscy będą tego zdania, tymczasem jest inaczej. - Panna Barlett uważa to za niemądre, z tego, co udało mi się zauważyć. - Mama też. Jest bardzo niezadowolona. - Tak mi przykro - powiedział pan Beebe szczerze