Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Tu niżej! Niżej! — krzyknął za siebie i przemknął skulony. Widocznie czołgi zburzyły wczoraj nie- udolnie wzniesiony szaniec. — Raz — odliczył spokojnie za sekundę wpadającą za nim Kryskę. — Dwa... — pokwitował następ- nego. . — Dwadzieścia dwa... — Teraz wpadł porucznik Budzisz. ' , — Wszyscy?. , ..-: — Powinno być dwadzieścia dwa plus jeden... brak jednego. ; Olo wytrzeszczył oczy W półmroku. Ale następny to już „obcy". . . — Nie został tam kto w rowie, ranny? —- zapytał Olo nerwowo owego obcego, małego chłopca z poczty harcerskiej. Nim ten odpowiedział, z ulicy wleciał 108 do bramy rozpaczliwy krzyk. Obok usypiska z wor- ków leżała dziewczyna. Szamotała się z własną sła- bością jak z przeciwnikiem przewyższającym ją siłą i doświadczeniem. • ".'- „Skąd na ulicy, a nie w wykopie?" —zdołał się zdumieć Olo, gdy obok przemknęła Kryska. W se- kundę za nią mały harcerz. — Stój! — zawołał nie ruszając się z miejsca. Niemcy musieli zauważyć ruch, bo w świetle kilku na raz rakiet jezdnia gotowała się od stukających po bruku kuł. Olo, jakby strach zatrzasnął przed nim niewidzialną bramę, stoi skulony we wnęce i patrzy rozszerzo- nymi oczami, jak Kryska i harcerz wloką ranną. Z każdym ich mozolnym krokiem opada w nim prze- rażenie, rośnie wstyd. Ranna chyba zemdlała, bo od- rzucone ręce ciągnie bezwładnie po ziemi, wlecze się za nią otwarty chlebak, znacząc drogę jasnymi śladami gubionych opatrunków. Olo, zgnębiony wstydem, przejmuje ranną z rąk harcerza. — Przecież tam trojga nie było potrzeba... — słyszy swoją myśl. Wypowiedział ją głośno, jakby szukał usprawiedliwienia. Widzi czyjeś spojrzenie. „Śmieją się ze mnie." W tej chwili tupot oddalających się stóp. Olo ogląda się. Torba harcerskiej poczty leży przy głowie ran- nej, a chłopaczek jest już na środku jezdni. Pochyla się raz i drugi. Zbiera przedmioty pogubione z chle- baka, jakby wyławiał je z gotującej się wody — bruk naokoło trzaska od rykoszetów. Olo słyszy jakieś Krysine: „O Boże!", i nagle, porwany gnie- wem, jakby ten malec z niego się naigrawał, skacze naprzód. W trzech susach dopada pochylonego har- cerza, żelaznym chwytem łapie go za kołnierz i ści- gany strachem, rzuca się z powrotem. Chłopiec szarpnął się raz i drugi... Nagle głębokim wychyłem sięgnął ziemi. Leżała tam — ależ tak, to nie ban- daże! — tabliczka czekolady. Świat umyka nagle do góry — to spada wypalająca się rakieta. Olo puścił kołnierz chłopca. Nie mając sekundy, by skontrolować odruch, uderzył go kułakiem w twarz, pchnął kolanem. Byli w bramie. Za nimi kostki jezdni zdawały się wyskakiwać w górę jak bąble gotującej się wody. 109 Niemcy, zdezorientowani ruchem, walili z całej już chyba broni maszynowej. — Pan poczeka... ja panu... — zaczął harcerz z bliską łez pogróżką w głosie. — Panie podchorąży, ja do raportu... — zabełkotał już bardziej służbowo i kom- promisowo, przypatrzywszy się odznakom swego prześladowcy. Obtarł nos rękawem, zostawiając na nim czerwoną smużkę. „Ale mu dołożyłem" — po- myślał Olo i nagle roześmiał się głośno. Harcerz siąknął żałośnie. Zaśmiali się wszyscy głusząc jęki opatrywanej dziewczyny. Harcerz spojrzał na .nich nienawistnie, wyprostował się z godnością i spoj- rzawszy pogardliwie w ciemny tłum plutonu porucz- nika Budzisza, zaczął opróżniać kieszenie. Położył przy głowie rannej dwa opatrunki osobiste, jakiś spakowany w chusteczkę węzełek, czekoladę — jed- ną, drugą... Przy czwartej cichy szmerek przebiegł przez tłum. Chłopak spojrzał triumfująco w oczy Ola, potem pociągnął spojrzeniem po ludziach i — jakby chciał zawrócić raz jeszcze ginącą falkę apro- bujących szeptów — wyjął zza paska spodni jeszcze jedną, piątą już czekoladę. — Nasi rozbili jakiś Meiniowski magazynek na Pol- nej — informował któryś półgłosem, patrząc łako- mie, jak sprawne ręce Kryski wtłaczały do chlebaka zapasy rannej, której po policzkach smużyły się ciche gęste łzy. ; — Co? — pochyliła się nad nią Kryska. — To -po coś się wyrywała górą, co? Mogło być jeszcze go- rzej — skarciła ją po koleżeńsku. Dziewczyna wy- rwała się dowódcy placówki po tamtej stronie i widząc, że ktoś zagradza jej wejście do wykopu, ruszyła na wariata jezdnią, odsłonięta. — Kogo brakuje? — Budzisz zbierał już pluton. — Siebie liczyłeś? — zagabnął Ola. — Są wszyscy, tak, już sprawdziłem..