Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zdradź tych, którzy ci pomogli. Wszystkich, zwłaszcza tego niedołęgę o sztywnym karku, dowodzącego placówką i przybierającego pozę Syna Niebios. Może się okaże, że nie będzie trzeba dzielić się ze zdrajcą - a poza tym, czyż oni wszyscy nie są barbarzyńcami?" - Zgoda - rzekł, zapominając o urodzeniu. Mówił jak parweniusz, jak kupiec, który przewiduje unicestwienie karawany. Próbując powstrzymać drżenie rąk, Quintus skinął głową i wyciągnął ramiona po Orła. W tej chwili, choć niebo było przejrzyste i bezchmurne, rozległ się łoskot grzmotu, a błyskawica przecięła horyzont. Rozdział dwudziesty drugi Orzeł spoczął w dłoni Quintusa, oświetlony słońcem, uwypuklającym każdy detal brązowego upierzenia ptaka. Dobrze pasował do ręki, niczym rękojeść miecza do dłoni weterana. Zamknął oczy, chroniąc się przed blaskiem orlich skrzydeł i powstrzymując łzy. Pierwszy raz trzymał go przez krótką chwilę, tuż przed ciosem w głowę, który omal nie pozbawił go zmysłów i życia. Pamiętał, jakże dobrze pamiętał tamten zapach - krwi, potu i metalu. Ale strach i ból nie zdołały zabić w nim przekonania, że oto znalazł się we właściwym miejscu i postępuje właściwie. Może bronił dowódcy niewartego jego służby i lojalności, ale Krassus był prokonsulem Rzymu, co - jak uważał - usprawiedliwiało każdą cenę, jaką mógłby zapłacić za jego życie. A tutaj, daleko od Rzymu, dzierżył dumnie znak Legionów. Niezależnie od tego, czy jakieś słowo o jego życiu i służbie kiedykolwiek dotrze do "patres conscripti", czczonych przez dziadka na równi z domowym ołtarzem, czy też do tych niesfornych, kłótliwych ludzi rządzących krajem nad Tybrem - znowu miał poczucie misji. Wbijając znak w ziemię, Quintus poczuł, że słabnie. Odrodzenie jego własnego ducha pobudziło siłę innych a minęło już dużo, dużo czasu odkąd pomyślał o nich jako o "swoich ludziach". W obecności Orla stanęli w gotowości, instynktownie formując znajomy szyk. Quintus poczuł, że promieniuje niegasnącym światłem, które karmiło się nim, przywracając innym siłę i ducha. Jasność zniknęła, pozostawiając wrażenie, że dokonało się coś wielkiego i głębokiego - ale nie umiał tego nazwać. Podeszła do niego Draupadi, z lękiem spoglądając na Orła. - Ta broń - powiedziała - nie ustępuje mieczowi, który nosisz. Quintus popatrzył w górę - czy dumny, brązowy ptak ożyje? Znak drżał w jego dłoni, jak gdyby przycupnięty Orzeł naprawdę rozpostarł skrzydła, gotowy do lotu. Lecz orły czynią tak tylko na dużych wysokościach. Stamtąd, z ich własnego miejsca, spadają kołując, niesione wiatrami. Tutaj nie było gór. Blask bijący od ptaka złocił niebo. Kolor nabierał głębi i ponurości. Quintus oderwał wzrok od Orła i spojrzał na Ssu-ma Chao. Przed "buranem" - straszliwą pustynną nawałnicą - niebo zmieniało barwę na brązową. Kiedy zaczęła się burza, nieboskłon ciemniał od wiatru, niosącego żwir i piasek. Ostrożny podróżnik - a Ssu-ma Chao był najlepszym przewodnikiem, jakiego mieli - byłby zaalarmowany takimi zmianami i nakazałby przygotować na czas ochronne zawoje. Oficer Ch'in otworzył usta do krzyku, szukając własnego turbanu. Po chwili jednak przestał, jakby zagubiony. Wielbłądy stały bez ruchu, ciche i spokojne. Mimo iż niebo - niczym przykrywająca ich misa z brązu - przybrało kolor, zapowiadający najgorszą nawałnicę, nie było wiatru, nie wzbijał się piach. Wszystko wokół zastygło w jakimś pełnym napięcia bezruchu. Wielbłądy zaczęły zbijać się w kupę, jakby buntując się przeciwko zbyt ciężkim jukom. W atmosferze pojawiła się jakaś ciężkość, wciąż rosło ciśnienie, aż Quintus nabrał pewności, że nawet długie wydmy zostaną wbite w ziemię - i to bez pomocy wiatru. Draupadi okręciła się wokół, obserwując horyzont, po czym zwróciła się do Ganesii: - Wszystko prócz nas - jesteśmy okrążeni. Starzec obrócił się, jakby wypatrując wciąż niewidocznego wroga. Lucilius pierwszy odzyskał siłę działania, przerywając zaklęcie. Jego zielone oczy rozszerzyły się ze strachu; zaczął iść w stronę Orła - mozolnie, krok za krokiem, jakby walczył z rwącym nurtem rzeki. - Orzeł - odezwał się. - Daj... Quintus odsunął znak. - Daj mu go - rozkazał Wang Tou-fan. - Pozwól, by mógł go wziąć - odrzekł Quintus. Przemówił, nie zwracając uwagi na strach. Dla wszystkich musi stać się jasne, że to Orzeł wybiera - a ludzie są tylko posłuszni. - Pozwól, by spróbował - uściślił. Przerzedzone rzymskie siły powoli wracały do życia. Część przesunęła się do przodu, oddzielając żołnierzy Ch'in od trybuna. Jeden czy dwóch ruszyło w kierunku Draupadi i Ganesii, by ich chronić. Reszta zwarła bez komendy znajome szyki. Lucilius ponownie sięgnął po Orła. - Nie - Quintus znów go odsunął. Wówczas usłyszeli szmer piasku. Niektórzy wędrowcy nazywają to "śpiewającymi piaskami"