Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Promienie słoneczne prze- świetlały je i rzucały wydłużony cień na podłogę z wypolerowanej sośniny. Jup zakradł się pod ołtarz. On także był bardzo skromny: zwykły biały obrus, metalowy symbol Jedów, para drewnianych świeczni- ków, prosty srebrny kielich. I szkatułka z cennego przejrzystego szkła. Zawierała gwiazdę. Jup sądził, że inne pośredniki będą wyglądały tak samo jak ten, który już posiadali. Mylił się. Przedmiot, na który patrzył, miał takie same rozmiary i kolce. Jednak podczas gdy ich gwiazda mia- ła kolor płowy, ta była zielona, a promieni wychodzących z jej środka było nie siedem, a pięć, i były inaczej rozmieszczone. Zawahał się. Instynkt podpowiadał mu, by rozbić szkło i zabrać gwiazdę w nadziei, że zdoła ją wynieść z miasta. Ale rozsądek był zdania, że to zły pomysł - być może samobójczy. Podjęcie decyzji musiał odłożyć na później, bo przed świątynią rozległy się głosy. Do drzwi zbliżało się kilka osób. Budynek nie miał drugiego wyjścia. Bliski paniki Jup rozejrzał się za kryjówką. Nie znalazł żadnej - z wyjątkiem ołtarza. Rzucił się ku niemu jed- nym skokiem dokładnie w chwili, gdy otworzyły się drzwi. Leżąc płasko na podłodze, ośmielił się wyjrzeć zza ołtarza. Kimball Hobrow wszedł do środka, zdejmując kapelusz. Towa- rzyszyło mu dwóch równie ponurych ludzi. Szli rzędem między ławkami. Jupowi przemknęło przez głowę, że wszystko się wydało i idą po niego. Zacisnął pięści, zdecydowany nie oddać życia bez walki. Ale oni zatrzymali się przed ołtarzem i usiedli w pierwszych ław- kach. Jup uznał, że chcą oddać cześć swemu bóstwu. Tu także się pomylił. Jak postępują sprawy wody, Tadeuszu? - spytał Hobrow. Wszystko załatwione. Nawet dziś, jeśli to konieczne, możemy zacząć czerpać z naszych strzeżonych źródeł. A esencje? Rozpuszczą się w wodzie, nie budząc podejrzeń? 155 W wodzie są nierozpoznawalne. Dopiero, kiedy zaczną dzia- łać... Za dwa dni przeprowadzimy ostatnie testy. Dopilnuj tego. Nie zniosę żadnych opóźnień. Tak, panie. Rób to z sercem, Tadeuszu. Boski plan rozwija się dobrze, a kie- dy zatryumfujemy, plaga rozprzestrzeni się na cały kraj. Dzień wyzwolenia naszej rasy jest blisko, bracia. Podobnie jak usunięcie zarazy Mnogów. Jup nie rozumiał, o czym mówią, ale nie brzmiało to dobrze. Hobrow nagle wstał i podszedł do ołtarza. Krasnolud znierucho- miał. Nie widział dobrze, ale miał wrażenie, że Hobrow patrzy na gwiazdę albo dotyka szkatułki. Na szczęście po chwili odwrócił się do swoich popleczników. - Nie możemy zapominać, że krucjata do Rysu jest równie waż- na jak to. Czy jesteśmy dość silni, Cah/ercie? Na wzmiankę o ojczyźnie trolli Jup nastawił uszu. - Bitwa w Dolinie Tkacza odbyła się nie w porę - odpowiedział drugi mężczyzna, trochę nerwowo, jak się wydało Jupowi. - Zbyt wielu straciło z oczu plan. Minie parę tygodni, zanim odzyskamy wystarczającą liczbę wojowników. Hobrow nie był zadowolony. To nie wystarczy. Nieboscy mają to, co musi należeć do nas. Nie można zawieść Pana. Nie możemy rozpocząć działań wojennych, dopóki nie będzie- my mieli pełnej armii. To grozi katastrofą. Więc sprowadź więcej nieludzi, by nasi mogli porzucić pracę. Nic nie może zaszkodzić naszemu planowi, bracia. Jutro porozma- wiamy znowu. A teraz wracajcie do swoich obowiązków i ufajcie Panu. Wykonujemy Jego dzieło i nie możemy ponieść klęski! Słudzy Hobrowa odeszli, lecz on sam został. Wrócił na ławkę, splótł ręce i pochylił głowę. - Daj mi siłę, której mi potrzeba, Panie - zaintonował. - Prag- niemy wypełnić Twoje plany, lecz musisz nam dać to, czego po- trzebujemy. Pobłogosław naszą pracę nad oczyszczeniem tych ziem, by Twój wybrany lud mógł bez przeszkód zbierać z nich plony. Jup zaczął się niepokoić. Jeśli Hobrow zabawi tu dłużej, będą kłopoty. - Opromień swoim boskim błogosławieństwem także naszą wy- prawę do gniazda pogańskich nieludzi w Rysie. Pozwól nam ode- 156 brać im to, co posiadają, a czego potrzebujemy, by wypełnić Twoje rozkazy. Umocnij mego ducha, o Panie, i nie pozwól się zachwiać, gdy będę Ci służyć. Wstał i wyszedł ze świątyni. Jup zmusił się, by odczekać chwilę. Drżąc, uchylił nieznacznie drzwi. W pobliżu nie widział nikogo; wyszedł i ruszył przed siebie tak szybko, jak to było możliwe, by nie rzucać się w oczy. Przez cały czas zastanawiał się nad tym, co usłyszał